sobota, 21 lutego 2015

"Whiplash"



Kontynuujemy zatem przygodę z tegorocznymi nominacjami oscarowymi za najlepszy film, aczkolwiek już na wstępie pragnę zauważyć, że po trzykrotnym obejrzeniu "Birdmana" nic nie będzie takie samo. Z powodu mojej odwiecznej pogardy dla tych nagród (vide "Deadly Prey") nie mam oczywiście ambicji obejrzenia wszystkich nominowanych produkcji, ale postanowiłem rzucić okiem na listę i wybrać najciekawsze z nich. Dotychczas tegoroczna przygoda obrodziła w prawdziwe perły ("Birdman"!!!), ale też ogromne rozczarowania (vide "Grand Budapest Hotel") oraz niezrozumiałe decyzje Akademii (gdzie jest do chuja pana nominacja dla "Nightcrawler"?!). Dzisiaj natomiast skupię się na produkcji obowiązkowej dla wszystkich fanów jazzu. "Whiplash" mało doświadczonego Damiena Chazelle’a przebojem wjechał do zestawienia 250 najlepszych filmów IMDb, zajmując 38 pozycję (w momencie, gdy piszę te słowa). Zwykle, w przypadku takich supernowych, po jakimś czasie następuje rozsądna rewizja miejsca na liście i wszystko wraca do normy. Niemniej dajmy "Whiplash" szansę, bo a nuż zasługuje na tak wysoką pozycję?
źródło: http://www.impawards.com
Andrew (Miles Teller) to młody, utalentowany perkusista uczęszczający do najlepszego konserwatorium w USA. Chłopak nie ma zbyt wielu przyjaciół, ponieważ niemal każdą wolną chwilę poświęca na doskonalenie muzycznego rzemiosła. W trakcie jednej z prób muzyk zostaje dostrzeżony przez najbardziej poważanego i wpływowego nauczyciela w szkole. Fletcher (J.K. Simmons) zaprasza Andrew do swojego własnego zespołu, początkowo jako drugiego perkusistę. Z czasem chłopak stara się coraz mocniej udowodnić, że zasługuje na pole position, niemniej relacja nauczyciel – uczeń daleka jest od standardowego podejścia typowego pedagoga.
źródło: http://www.fandango.com
Od razu może zaznaczę, że pod względem technicznym jawię się jako najprawdziwszy muzyczny debil, a zajęcia z rytmiki w podstawówce to po dziś dzień prawdziwa trauma, więc wybaczcie, że pominę pewne aspekty "Whiplash". Niemniej, nawet w tak daleko posuniętej ignorancji (parafrazując Yeatsa: jestem w ignorancji podobny do brzasku), potrafię z nieukrywaną przyjemnością docenić twórczość Milesa Davisa, Duke’a Ellingtona, Johna Coltrane’a i wielu innych. Jak przecież powszechnie wiadomo Polska to ojczyzna robotów i ojczyzna Milesa Davisa, a na ścianie w moim pokoju zwisa jego fotos (zrabowany w stanie więcej niż solidnego upojenia alkoholowego z Ryby Babel, ponieważ się tam marnował). Wracając jednak do filmu to pierwsza rzecz, na którą pragnę zwrócić uwagę to ścieżka dźwiękowa. Po prostu genialna. Tytułowy utwór Hanka Levy’ego dosłownie katuję pisząc recenzję chyba już po raz milionowy, szkoda jedynie, że brakuje mi kieliszka wytrawnego wina albo szklanki szorstkiej whisky. Absolutnie znakomite OST, którego mam ochotę słuchać nieustannie. Moim zdaniem muzyka w "Whiplash" to najważniejszy element odpowiedzialny za tak duży sukces filmu. Wydaje mi się nawet, że mógłbym sobie odpuścić oglądanie i jedynie przesłuchać produkcję Chaziella. Nie bądźcie zatem zdziwieni przy uwagach odnośnie oceny "Whiplash".
źródło: http://www.fandango.com
Oglądając "Whiplash" miałem podobne odczucia jak przy "The Social Network". Oba filmy łączą bohaterowie bardzo mocno zdeterminowani by odnieść sukces w swoich dziedzinach. Andrew, podobnie jak Mark Zuckerberg, jest gotów poświęcić wiele dla realizacji upragnionego celu. By zaistnieć w branży muzycznej Andrew przeznacza każdą wolną chwilę na ćwiczenia, wylewając z siebie hektolitry potu i zdzierając dłonie do krwi, praktycznie mieszka z perkusją, porzuca morową pannę, ba, nawet w imię muzycznego idealizmu jest w stanie odejść od stołu nie dokończywszy posiłku (bo tylko wiarygodny jest artysta głodny). Zaiste, podziwiam tak daleko posuniętą motywację, gdyż sam nigdy nie potrafiłem znaleźć w sobie wystarczających sił by oddać się całkowicie jakiejkolwiek pasji. Fabularnie "Whiplash" nie urwał mi niczego, ot jest raczej solidnie. Muzyka wypełnia tak istotną część filmu, że rozwiązania fabularne mają typowo drugorzędne znaczenie. Prawdziwie doceniłem natomiast momentami genialne wprost sekwencje gry zespołu Fletchera czy brutalnych treningów Andrew. Niektóre sceny to dla mnie arcydzieło kinematografii.
źródło: http://www.fandango.com
Ukazana w "Whiplash" relacja ucznia i mistrza ma zdecydowanie patologiczny charakter. Fletcher nadaje się o wiele bardziej na sierżanta musztry w US Marine Corps niż na pedagoga pracującego na co dzień z młodzieżą. Werbalne masakracje uczniów to dla niego codzienność, a od czasu do czasu potrafi wymierzyć nawet kontrolną lepę na ryj. Z pewnością wcielający się w nauczyciela J.K. Simmons zasłużył na duże brawa, ale powiedzmy to szczerze – Edward Norton w "Birdmanie" przeskoczył go o klasę. Niemniej, oprócz wspomnianej już muzyki, kreacja Simmonsa stanowi drugi najważniejszy czynnik składowy oceny filmu. Jeśli chodzi o główną rolę to pozwólcie, iż pozostaniemy w klimatach militarystycznych poprzez nawiązanie do "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka. W tej genialnej produkcji o wojnie w Wietnamie znalazła się scena, w której sierżant Hartman postanawia ukarać szeregowca Jokera za żart o Johnie Wayne’ie. Instruktor musztry rozkazuje żołnierzowi pokazać war face, lecz starania Jokera zostają skwitowane dosadnym bullshit, you didn’t convince me. Podobnie jest z Milesem Tellerem – sorka ziom, nie przekonałeś mnie. W postaci Andrew nie potrafię po prostu dostrzec głęboko zakorzenionej motywacji do bycia najlepszym perkusistą świata. Tym razem nie kupuję tej roli, zważywszy, iż Andrew pojawia się w każdej scenie w filmie. Poza J.K. Simmonsem na drugim planie panuje kompletna posucha. Paul Reiser (ojciec głównego bohatera), Melissa Benoist (wspomniana morowa panna, czyli Nicole) oraz Austin Stowell (Ryan) zwyczajnie statystują i nie zrobili kompletnie niczego bym zapamiętał ich role. Pod tym względem "Whiplash" reprezentuje biedę godną wczesnego Rycha Peji.
źródło: http://www.fandango.com
"Whiplash" nie jest złym filmem, aczkolwiek tak jak pisałem we wstępie po "Birdmanie" nic już nie będzie takie samo. Z pewnością należy docenić znakomitą ścieżkę dźwiękową, która powinna zachwycić nie tylko fanów jazzu. Muzyka jest na tyle istotna, że znacząco wpłynęła na ostateczną ocenę filmu. Bez tak wybitnej OST „Whiplash” nie miałby raczej realnej szansy na wyjście z szóstki, ponieważ pod względem fabularnym nie doznałem żadnego objawienia ani urwania kończyn. Ze względu na tak genialną ścieżkę dźwiękową postanowiłem uhonorować produkcję Damiena Chazella notą 7/10. Nie jest to zdecydowanie poziom "Nightcrawler" czy "Birdmana", ale niech chłopak dostanie coś od życia na zachętę (niemniej uważam, że tak dynamiczny wjazd "Whiplash" do Top 250 IMDb jest kompletnie nieuzasadniony).
źródło: http://www.fandango.com
Ocena: 7/10 (wyłącznie za OST, J.K. Simmonsa oraz piękne ujęcia).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz