Kontynuujemy zatem przygodę z
tegorocznymi nominacjami oscarowymi za najlepszy film, aczkolwiek już na
wstępie pragnę zauważyć, że po trzykrotnym obejrzeniu "Birdmana" nic nie będzie
takie samo. Z powodu mojej odwiecznej pogardy dla tych nagród (vide "Deadly Prey") nie mam oczywiście
ambicji obejrzenia wszystkich nominowanych produkcji, ale postanowiłem rzucić
okiem na listę i wybrać najciekawsze z nich. Dotychczas tegoroczna przygoda obrodziła w prawdziwe perły
("Birdman"!!!), ale też ogromne rozczarowania (vide "Grand Budapest Hotel") oraz niezrozumiałe decyzje Akademii
(gdzie jest do chuja pana nominacja dla "Nightcrawler"?!). Dzisiaj natomiast
skupię się na produkcji obowiązkowej dla wszystkich fanów jazzu. "Whiplash"
mało doświadczonego Damiena Chazelle’a przebojem wjechał do zestawienia 250
najlepszych filmów IMDb, zajmując 38 pozycję (w momencie, gdy piszę te słowa). Zwykle, w
przypadku takich supernowych, po jakimś czasie następuje rozsądna rewizja
miejsca na liście i wszystko wraca do normy. Niemniej dajmy "Whiplash" szansę,
bo a nuż zasługuje na tak wysoką pozycję?
źródło: http://www.impawards.com |
Andrew (Miles Teller) to młody,
utalentowany perkusista uczęszczający do najlepszego konserwatorium w USA.
Chłopak nie ma zbyt wielu przyjaciół, ponieważ niemal każdą wolną chwilę
poświęca na doskonalenie muzycznego rzemiosła. W trakcie jednej z prób muzyk
zostaje dostrzeżony przez najbardziej poważanego i wpływowego nauczyciela w
szkole. Fletcher (J.K. Simmons) zaprasza Andrew do swojego własnego zespołu,
początkowo jako drugiego perkusistę. Z czasem chłopak stara się coraz mocniej
udowodnić, że zasługuje na pole position,
niemniej relacja nauczyciel – uczeń daleka jest od standardowego podejścia
typowego pedagoga.
źródło: http://www.fandango.com |
Od razu może zaznaczę, że pod
względem technicznym jawię się jako najprawdziwszy muzyczny debil, a zajęcia z
rytmiki w podstawówce to po dziś dzień prawdziwa trauma, więc wybaczcie, że
pominę pewne aspekty "Whiplash". Niemniej, nawet w tak daleko posuniętej
ignorancji (parafrazując Yeatsa: jestem w
ignorancji podobny do brzasku), potrafię z nieukrywaną przyjemnością docenić
twórczość Milesa Davisa, Duke’a Ellingtona, Johna Coltrane’a i wielu innych. Jak
przecież powszechnie wiadomo Polska to
ojczyzna robotów i ojczyzna Milesa Davisa, a na ścianie w moim pokoju zwisa jego fotos (zrabowany w stanie
więcej niż solidnego upojenia alkoholowego z Ryby Babel, ponieważ się tam marnował). Wracając jednak do filmu to
pierwsza rzecz, na którą pragnę zwrócić uwagę to ścieżka dźwiękowa. Po prostu
genialna. Tytułowy utwór Hanka Levy’ego dosłownie katuję pisząc recenzję chyba już po raz
milionowy, szkoda jedynie, że brakuje mi kieliszka wytrawnego wina albo
szklanki szorstkiej whisky. Absolutnie znakomite OST, którego mam ochotę
słuchać nieustannie. Moim zdaniem muzyka w "Whiplash" to najważniejszy element
odpowiedzialny za tak duży sukces filmu. Wydaje mi się nawet, że mógłbym sobie
odpuścić oglądanie i jedynie przesłuchać
produkcję Chaziella. Nie bądźcie zatem zdziwieni przy uwagach odnośnie oceny "Whiplash".
źródło: http://www.fandango.com |
Oglądając "Whiplash" miałem
podobne odczucia jak przy "The Social Network". Oba filmy łączą bohaterowie bardzo
mocno zdeterminowani by odnieść sukces w swoich dziedzinach. Andrew, podobnie
jak Mark Zuckerberg, jest gotów poświęcić wiele dla realizacji upragnionego
celu. By zaistnieć w branży muzycznej Andrew przeznacza każdą wolną chwilę na
ćwiczenia, wylewając z siebie hektolitry potu i zdzierając dłonie do krwi,
praktycznie mieszka z perkusją, porzuca morową pannę, ba, nawet w imię
muzycznego idealizmu jest w stanie odejść od stołu nie dokończywszy posiłku (bo tylko wiarygodny jest artysta głodny).
Zaiste, podziwiam tak daleko posuniętą motywację, gdyż sam nigdy nie potrafiłem
znaleźć w sobie wystarczających sił by oddać się całkowicie jakiejkolwiek
pasji. Fabularnie "Whiplash" nie urwał mi niczego, ot jest raczej solidnie. Muzyka
wypełnia tak istotną część filmu, że rozwiązania fabularne mają typowo
drugorzędne znaczenie. Prawdziwie doceniłem natomiast momentami genialne wprost
sekwencje gry zespołu Fletchera czy brutalnych treningów Andrew. Niektóre sceny
to dla mnie arcydzieło kinematografii.
źródło: http://www.fandango.com |
Ukazana w "Whiplash" relacja
ucznia i mistrza ma zdecydowanie patologiczny charakter. Fletcher nadaje się o
wiele bardziej na sierżanta musztry w US Marine Corps niż na pedagoga
pracującego na co dzień z młodzieżą. Werbalne masakracje uczniów to dla niego codzienność, a od czasu do czasu
potrafi wymierzyć nawet kontrolną lepę
na ryj. Z pewnością wcielający się w nauczyciela J.K. Simmons zasłużył na duże
brawa, ale powiedzmy to szczerze – Edward Norton w "Birdmanie" przeskoczył go o
klasę. Niemniej, oprócz wspomnianej już muzyki, kreacja Simmonsa stanowi drugi
najważniejszy czynnik składowy oceny filmu. Jeśli chodzi o główną rolę to
pozwólcie, iż pozostaniemy w klimatach militarystycznych poprzez nawiązanie do "Full Metal Jacket" Stanleya Kubricka. W tej genialnej produkcji o wojnie w
Wietnamie znalazła się scena, w której sierżant Hartman postanawia ukarać
szeregowca Jokera za żart o Johnie Wayne’ie. Instruktor musztry rozkazuje
żołnierzowi pokazać war face, lecz
starania Jokera zostają skwitowane dosadnym bullshit,
you didn’t convince me. Podobnie jest z Milesem Tellerem – sorka ziom, nie
przekonałeś mnie. W postaci Andrew nie potrafię po prostu dostrzec głęboko
zakorzenionej motywacji do bycia najlepszym perkusistą świata. Tym razem nie
kupuję tej roli, zważywszy, iż Andrew pojawia się w każdej scenie w filmie.
Poza J.K. Simmonsem na drugim planie panuje kompletna posucha. Paul Reiser
(ojciec głównego bohatera), Melissa Benoist (wspomniana morowa panna, czyli Nicole) oraz Austin Stowell (Ryan)
zwyczajnie statystują i nie zrobili kompletnie niczego bym zapamiętał ich role. Pod tym
względem "Whiplash" reprezentuje biedę godną wczesnego Rycha Peji.
źródło: http://www.fandango.com |
"Whiplash" nie jest złym filmem,
aczkolwiek tak jak pisałem we wstępie po "Birdmanie" nic już nie będzie takie
samo. Z pewnością należy docenić znakomitą ścieżkę dźwiękową, która powinna
zachwycić nie tylko fanów jazzu. Muzyka jest na tyle istotna, że znacząco
wpłynęła na ostateczną ocenę filmu. Bez tak wybitnej OST „Whiplash” nie miałby
raczej realnej szansy na wyjście z szóstki, ponieważ pod względem fabularnym
nie doznałem żadnego objawienia ani urwania kończyn. Ze względu na tak genialną
ścieżkę dźwiękową postanowiłem uhonorować produkcję Damiena Chazella notą
7/10. Nie jest to zdecydowanie poziom "Nightcrawler" czy "Birdmana", ale niech
chłopak dostanie coś od życia na zachętę (niemniej uważam, że tak dynamiczny
wjazd "Whiplash" do Top 250 IMDb jest kompletnie nieuzasadniony).
źródło: http://www.fandango.com |
Ocena: 7/10
(wyłącznie za OST, J.K. Simmonsa oraz piękne ujęcia).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz