środa, 25 lutego 2015

"Boyhood"



Dzisiaj kontynuujemy przygodę z tegorocznymi oscarowymi nominacjami za najlepszy film roku. Na wstępie muszę przyznać, że od początku epatowałem raczej sceptycznym podejściem do "Boyhood". Co prawda Richard Linklater ma u mnie wieczne propsy za genialne i jedyne w swoim rodzaju "Dazed and Confused"(wstydźcie się, jeśliście nie oglądali!), ale jakoś nie potrafiłem się przekonać, że trwający niemal trzy godziny film o dorastaniu zwykłego chłopca nie będzie totalnie nużący. "Boyhood" nakręcono w ciągu 45 dni zdjęciowych rozłożonych od maja 2002 roku do sierpnia 2013 roku. Realizacja projektu rozciągniętego w czasie na dwanaście lat wiąże się oczywiście z olbrzymim ryzykiem. Z wielu potencjalnych wypadków losowych śmierć któregoś z aktorów wydaje się najbardziej prawdopodobna (vide szybki i martwy Paul Walker, James Gandolfini czy Philip Seymour Hoffman). Niemniej, o ile ten problem można było rozwiązać niewyszukanym fabularnym twistem to jednak ewentualny zgon Richarda Linklatera mógłby zachwiać całym projektem. Co ciekawe przewidziano taką możliwość: w przypadku śmierci reżysera jego stanowisko miał zając Ethan Hawke. Na szczęście nie zaistniała taka konieczność, więc możemy skupić się na efekcie końcowym projektu "Boyhood".
źrodło: http://www.impawards.com
Gdyby ktoś mnie spytał o czym jest "Boyhood" to zgodnie z tym, co ustaliśmy ostatnio ze słynną na krakowskim Kazimierzu Agatą Passent, odpowiedź powinna brzmieć trudno powiedzieć lub jest to film o niczym. Zasadniczo jedyny rys fabularny, jaki mogę przedstawić to stwierdzenie, iż jest to opowieść o dojrzewaniu Masona (Ellar Coltrane) od siedmioletniego chłopca po niemal dorosłego dziewiętnastolatka. Sami to przechodziliście, więc wiecie doskonale jak to wygląda: dzieciństwo, kłótnie z rodzeństwem, szkoła, pierwsze związki, dramatyczne rozstania, alkoholizm, miękkie narkotyki, brak perspektyw na lepszej jakości egzystencję – ot, zwyczajna, codzienna proza życia.
© 2014 - IFC Films
Początkowo byłem ogromnie sceptyczny czy kręcenie filmu przez dwanaście lat ma jakikolwiek sens i nie stanowi po prostu sztuki dla sztuki. Jednak jedna z największych zalet "Boyhood" (i jednocześnie znamienity wkład do światowej kinematografii) to możliwość oglądania jak zmieniali się aktorzy na przestrzeni dziejów. Oczywiście, można było zebrać podobnych do siebie wykonawców, użyć ton makijażu i nakręcić wszystko w dwa miesiące. Richard Linklater wyruszył jednakże w o wiele dłuższą oraz skomplikowaną podróż, której finału nie można było tak po prostu przewidzieć. Mając na uwadze wszystkie niebezpieczeństwa i wyzwania stojące przed reżyserem na przestrzeni dwunastu lat z pewnością należy się mu ogromny szacunek za odwagę i żelazną konsekwencję w działaniu. "Boyhood" dla wielu widzów może stanowić nostalgiczną podróż po niemal zapomnianych dzisiaj nowinkach technicznych sprzed lat, ponieważ bohaterowie filmu nie stronią od ich używania. Pamiętacie zresztą jak to było: ktoś posiadł przykładowo świecące yoyo, a dwa dni później jarało się tym całe osiedle. Pod tym względem produkcja Linklatera przynosi naprawdę wiele nostalgii i przyznam szczerze, że chciałbym zobaczyć coś takiego osadzonego w polskiej rzeczywistości.
© 2014 - IFC Films
Zaiste jestem pod wrażeniem spójności "Boyhood". Chociaż film powstawał przez dwanaście lat to ani przez moment nie miałem wrażenia, że którykolwiek segment nie pasuje do całości. Pomimo wspomnianej już prozy życia produkcja Linklatera naprawdę wciąga i nie wywołuje uczucia znużenia, którego obawiałem się tak bardzo. Jak na produkcję o niczym jest to olbrzymie osiągnięcie. Na szczęście udało się również uniknąć taniego sentymentalizmu, który mógłby wydatnie wpłynąć na oglądalność. Zdjęcia oraz muzyka są raczej solidne i w przeciwieństwie do "Birdmana" oraz "Whiplash" nie urywają niczego. Na tle innych oscarowych nominacji pod względem technicznych „Boyhood” nie wyróżnia się niczym szczególnym.
© 2014 - IFC Films
Odrębna kwestia to oczywiście aktorstwo. Wcielający się głównego bohatera Ellar Coltrane został obsadzony niemal idealnie. Mason w jego wykonaniu to wieczny outsider, nieustannie poszukujący własnej, oryginalnej ścieżki przez życie. Podobnie jak w piosence Sex Pistols Anarchy in UK chłopak tak naprawdę nie wie czego chce, ale w przeciwieństwie do Johnny’ego Rottena i spółki nie wie również jak to osiągnąć. Coltrane wydaje się bardzo naturalny w tej roli, możliwe nawet, że po prostu na ekranie zagrał samego siebie. Na wielkie brawa zasłużyli również odtwórcy drugoplanowi. Jeżeli macie jakiekolwiek wątpliwości czy Patricia Arquette (ileż to już czasu minęło od "True Romance"!) zasłużyła na oscarową nominację i Oscara to po prostu obejrzyjcie "Boyhood". Nie pamiętam kiedy oglądałem na ekranie tak przekonującą kreację zwykłej matki. Podobnie wygląda sytuacja z Ethanem Hawke’iem – znakomita rola, drugoplanowa nominacja jak najbardziej uzasadniona (niemniej nie jest to poziom Nortona). Całkiem młodzieżowo zaprezentowała się również córka reżysera Lorelei, wcielająca się w siostrę Masona.
© 2014 - IFC Films
A na koniec mała zabawa konwencją, czyli schizofreniczny dialog ze sobą:
- A zatem czy dostałeś od 'Boyhood" to, czego oczekiwałeś?
- Zaprawdę powiadam Wam, otrzymałem o wiele więcej niż się spodziewałem.
- Czy uważasz w związku z tym, że "Boyhood" jest unikalnym i niepowtarzalnym filmem?
- Tak, oczywiście, wyjątkowość "Boyhood" nie podlega żadnej dyskusji, niemniej w dalszym ciągu żywię głębokie przekonanie, że jest to film o niczym. Spoglądając w aspekcie całościowym o wiele większe wrażenie zrobił na mnie "Birdman" czy choćby "Nightcrawler".
- Jakaż zatem ocena?
© 2014 - IFC Films
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz