niedziela, 1 lutego 2015

"Any Given Sunday" (director's cut)



Nakręcono naprawdę niewiele filmów sportowych, które mogę oglądać z nieukrywaną przyjemnością. Z pewnością nie zalicza się do nich wychwalany pod niebiosa "Moneyball" z 2011 roku. Produkcja Bennetta Millera przez wielu została okrzyknięta najlepszym filmem o sporcie w dziejach kinematografii. Moje zdanie jest jednak zgoła odmienne: od 1999 roku supremacja "Any Given Sunday" Olivera Stone’a nie podlega żadnej dyskusji (ba, nawet nie została choćby przez chwilę zagrożona). Swoją drogą jest to ciekawy przypadek, gdyż o futbolu amerykańskim mam jak najgorsze zdanie, a rozgrywki NFL totalnie mnie nie interesują. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć fascynacji tą dyscypliną sportową, a w szczególności prób przeniesienia jej na polski grunt. Wielkim szacunkiem darzę za to rugby, ponieważ miałem okazję oglądać je na żywo i zobaczyć jak wielkie kafary deptają sobie korkami po twarzach. I to jest właśnie prawdziwy sport, a nie jakieś amerykańskie abominacje! Wracając jednakże do filmu Stone’a pragnę zwrócić uwagę, że "Any Given Sunday" to w mojej skromnej opinii jeden z najlepszych tytułów, jakie kiedykolwiek wymyślono. Niestety kreatywność twórców została jak zwykle zaprzepaszczona przez polskich tłumaczy. Wywołująca homoerotyczne skojarzenia "Męska gra" to zdecydowanie nie ta sama liga co oryginał, ba nawet nie jest to ta sama dyscyplina.
źródło: http://www.impawards.com
W trakcie kolejnego spotkania rundy zasadniczej Miami Sharks tracą doświadczonego i utytułowanego quaterbacka Jacka Rooneya (Dennis Quaid). Rozmiary tragedii powiększa kontuzja rezerwowego rozgrywającego, w związku z czym na boisku pojawia się przesiadający na ławie przez całą dotychczasową karierę Willie Beamen (Jamie Foxx). Chociaż występ naszego bohatera pozostawia wiele do życzenia, to trener Tony D’Amato (Al Pacino) z braku innych możliwości musi wystawiać go w pierwszym składzie aż do play offów. I tak już nie wesołą sytuację drużyny pogarsza postawa właścicielki (Cameron Diaz), która po cichu planuje przenosiny biznesu do Miasta Aniołów.
Copyright by Warner Bros.
"Any Given Sunday" ogląda się po prostu znakomicie. To właśnie jeden z tych wyjątkowych filmów, które zajebistość objawiają już od pierwszych minut seansu. Oliver Stone znakomicie przedstawił komercjalizację współczesnego sportu oraz wszelkie negatywne aspekty związane z tym zjawiskiem, więc nie może nikogo dziwić, iż NFL nie zgodziła się na wykorzystanie swojej marki w produkcji. Za monstrualnymi pieniędzmi stoją bowiem prawdziwe patologie: szprycowanie kontuzjogennych zawodników prochami by mogli zagrać w kolejnym spotkaniu, ukrywanie poważnych kontuzji grożących śmiercią na boisku czy choćby brutalne, wyrachowane ruchy transferowe (świetna scena, w której kontuzjowany, czołowy quaterback jeszcze nie opuścił placu gry, a już zaczynają się poszukiwania jego następcy). Oczywiście, można powiedzieć, że to wszystko jest zasługą opresyjnego systemu, który wymusza takie, a nie inne rozwiązania. Klubowy lekarz za nowy kontrakt jest w stanie zataić każdy uraz, a właścicielka klubu, podkreślając na każdym kroku przywiązanie do Miami, jest gotowa w niemal każdej chwili przenieść drużynę do Los Angeles by zarabiać więcej monet. Jednakże niezwykła wprost pazerność zawodników na pieniądze, bling blingowe melanże z Himalajami koksu i setkami dziwek, a także zerowy poziom refleksji nad własnym życiem nie pozwala traktować ich jako ofiary. Podsumowując mechanizmy ówczesnego futbolu amerykańskiego najlepiej posłużyć się cytatem z Pezeta: kręci tym anielski pył i martwi prezydenci.
Copyright by Warner Bros.
Wiele filmów sportowych cechuje bardzo nieumiejętne czy też może odrealnione ukazanie samego, czystego sportu. W przypadku "Any Given Sunday" z pewnością należy docenić kunszt Olivera Stone’a. Poszczególne treningi oraz spotkania wyglądają znakomicie (moje ulubione to mecz w strugach deszczu) i naprawdę nie ma lipy. Dynamiczne zdjęcia po prostu mnie urzekły, ale także ścieżka dźwiękowa zrobiła bardzo dobrą robotę (nie zapominajmy, że Jamie Foxx jest również piosenkarzem, a w obsadzie znalazł się również legendarny LL Cool J). Oczywiście, pod względem muzycznym, moim faworytem jest doskonała piosenka reklamowa Beamena My Name is Willie, okraszona wybornym teledyskiem. Wracając na chwilę do komercjalizacji sportu wspomnijmy, że Beamen nagrał ją po dosłownie dwóch dobrych występach na boisku. Ponadto u Stone’a od razu widać, że 55 milionów USD budżetu nie zmalwersowano w spalonych dekoracjach (vide "Quo Vadis").
Copyright by Warner Bros.
"Any Given Sunday" opiera się na odwiecznym konflikcie: rutyna i doświadczenie vs. młodość oraz bunt przeciwko skostniałym schematom. Jako mentora oglądamy znakomitego Ala Pacino. Swoją drogą, pomijając "Bezsenność", jest to jedna z ostatnich dobrych ról tego kiedyś znakomitego aktora. Tony D’Amato, trochę zmęczony życiem doświadczony trener topiący smutki w alkoholu i korzystający z usług luksusowych prostytutek to wyjątkowo interesująca postać. Oprócz znakomitego wyrazu twarzy po pierwszej boiskowej womitacji Beamena najbardziej podobały mi się sceny rozmów w barze po przegranych spotkaniach. Wspomnienia chwały i zamierzchłych czasów zrobiły na mnie spore wrażenie. W rolę młodego gniewnego wciela się oczywiście Jamie Foxx. Chociaż osobiście nie przepadam za tym aktorem to jednak kreację Willie’ego Beamena kupuję od razu. W niedoświadczonym zawodniku widać prawdziwą żądzę odniesienia sukcesu i naiwną, buntowniczą furię wymierzoną w skostniałe schematy. Bardzo dobry występ wzbogacony dodatkowo o popisy wokalne. "Any Given Sunday" wyróżnia się również znakomitymi postaciami drugoplanowymi. Na Cameron Diaz, wcielającą się w wyrachowaną i bezwzględną właścicielkę Miami Sharks, patrzyłem z nieukrywaną przyjemnością. Doskonale zaprezentowali się również James Woods, Dennis Quaid, LL Cool J, Jim Brown, Matthew Modine czy choćby Aaron Eckhart. Jak łatwo zauważyć Oliver Stone zebrał całkiem pokaźny gwiazdozbiór.
Copyright by Warner Bros.
"Any Given Sunday" to oczywiście obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów futbolu amerykańskiego. Jednakże jest to film tak doskonały, że śmiało mogę go polecić niemal każdemu. Znakomicie przedstawione mechanizmy rządzące całkowicie skomercjalizowanym amerykańskim sportem, wyborna gra aktorska oraz wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa wywindowały ocenę produkcji Olivera Stone’a naprawdę wysoko. Aha, nie można również zapomnieć o wybornym zakończeniu – pod żadnym pozorem nie wyłączajcie "Any Given Sunday", gdy zaczną się napisy końcowe.
Copyright by Warner Bros.
Ocena: 8/10.

Ps.
Oglądałem 156-minutową wersję reżyserską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz