Nakręcono naprawdę niewiele
filmów sportowych, które mogę oglądać z nieukrywaną przyjemnością. Z pewnością
nie zalicza się do nich wychwalany pod niebiosa "Moneyball" z 2011 roku.
Produkcja Bennetta Millera przez wielu została okrzyknięta najlepszym filmem o
sporcie w dziejach kinematografii. Moje zdanie jest jednak zgoła odmienne: od
1999 roku supremacja "Any Given Sunday" Olivera Stone’a nie podlega żadnej
dyskusji (ba, nawet nie została choćby przez chwilę zagrożona). Swoją drogą
jest to ciekawy przypadek, gdyż o futbolu amerykańskim mam jak najgorsze
zdanie, a rozgrywki NFL totalnie mnie nie interesują. Nigdy nie potrafiłem
zrozumieć fascynacji tą dyscypliną
sportową, a w szczególności prób przeniesienia jej na polski grunt. Wielkim
szacunkiem darzę za to rugby, ponieważ miałem okazję oglądać je na żywo i
zobaczyć jak wielkie kafary deptają sobie korkami po twarzach. I to jest
właśnie prawdziwy sport, a nie jakieś amerykańskie abominacje! Wracając
jednakże do filmu Stone’a pragnę zwrócić uwagę, że "Any Given Sunday" to w
mojej skromnej opinii jeden z najlepszych tytułów, jakie kiedykolwiek
wymyślono. Niestety kreatywność twórców została jak zwykle zaprzepaszczona
przez polskich tłumaczy. Wywołująca homoerotyczne skojarzenia "Męska gra" to
zdecydowanie nie ta sama liga co oryginał, ba nawet nie jest to ta sama dyscyplina.
źródło: http://www.impawards.com |
W trakcie kolejnego spotkania
rundy zasadniczej Miami Sharks tracą doświadczonego i utytułowanego quaterbacka
Jacka Rooneya (Dennis Quaid). Rozmiary tragedii powiększa kontuzja rezerwowego
rozgrywającego, w związku z czym na boisku pojawia się przesiadający na ławie
przez całą dotychczasową karierę Willie Beamen (Jamie Foxx). Chociaż występ naszego bohatera
pozostawia wiele do życzenia, to trener Tony D’Amato (Al Pacino) z braku
innych możliwości musi wystawiać go w pierwszym składzie aż do play offów. I
tak już nie wesołą sytuację drużyny pogarsza postawa właścicielki (Cameron
Diaz), która po cichu planuje przenosiny biznesu do Miasta Aniołów.
Copyright by Warner Bros. |
"Any Given Sunday" ogląda się po
prostu znakomicie. To właśnie jeden z tych wyjątkowych filmów, które
zajebistość objawiają już od pierwszych minut seansu. Oliver Stone znakomicie przedstawił komercjalizację współczesnego sportu oraz wszelkie negatywne aspekty
związane z tym zjawiskiem, więc nie może nikogo dziwić, iż NFL nie zgodziła się
na wykorzystanie swojej marki w produkcji. Za monstrualnymi pieniędzmi stoją
bowiem prawdziwe patologie: szprycowanie kontuzjogennych zawodników prochami by
mogli zagrać w kolejnym spotkaniu, ukrywanie poważnych kontuzji grożących
śmiercią na boisku czy choćby brutalne, wyrachowane ruchy transferowe (świetna
scena, w której kontuzjowany, czołowy quaterback jeszcze nie opuścił placu gry,
a już zaczynają się poszukiwania jego następcy). Oczywiście, można powiedzieć,
że to wszystko jest zasługą opresyjnego systemu, który wymusza takie, a nie
inne rozwiązania. Klubowy lekarz za nowy kontrakt jest w stanie zataić każdy
uraz, a właścicielka klubu, podkreślając na każdym kroku przywiązanie do Miami,
jest gotowa w niemal każdej chwili przenieść drużynę do Los Angeles by zarabiać
więcej monet. Jednakże niezwykła wprost pazerność zawodników na pieniądze, bling blingowe melanże z Himalajami
koksu i setkami dziwek, a także zerowy poziom refleksji nad własnym życiem nie
pozwala traktować ich jako ofiary. Podsumowując mechanizmy ówczesnego futbolu
amerykańskiego najlepiej posłużyć się cytatem z Pezeta: kręci tym anielski pył i martwi prezydenci.
Copyright by Warner Bros. |
Wiele filmów sportowych cechuje
bardzo nieumiejętne czy też może odrealnione ukazanie samego, czystego sportu.
W przypadku "Any Given Sunday" z pewnością należy docenić kunszt Olivera
Stone’a. Poszczególne treningi oraz spotkania wyglądają znakomicie (moje
ulubione to mecz w strugach deszczu) i naprawdę nie ma lipy. Dynamiczne zdjęcia
po prostu mnie urzekły, ale także ścieżka dźwiękowa zrobiła bardzo dobrą robotę
(nie zapominajmy, że Jamie Foxx jest również piosenkarzem, a w obsadzie znalazł się również legendarny LL Cool J). Oczywiście, pod
względem muzycznym, moim faworytem jest doskonała piosenka reklamowa Beamena My Name is Willie, okraszona wybornym teledyskiem. Wracając na chwilę do
komercjalizacji sportu wspomnijmy, że Beamen nagrał ją po dosłownie dwóch
dobrych występach na boisku. Ponadto u Stone’a od razu widać, że 55 milionów USD
budżetu nie zmalwersowano w spalonych dekoracjach (vide "Quo Vadis").
Copyright by Warner Bros. |
"Any Given Sunday" opiera się na
odwiecznym konflikcie: rutyna i doświadczenie vs. młodość oraz bunt przeciwko
skostniałym schematom. Jako mentora oglądamy znakomitego Ala Pacino. Swoją
drogą, pomijając "Bezsenność", jest to jedna z ostatnich dobrych ról tego
kiedyś znakomitego aktora. Tony D’Amato, trochę zmęczony życiem doświadczony
trener topiący smutki w alkoholu i korzystający z usług luksusowych prostytutek
to wyjątkowo interesująca postać. Oprócz znakomitego wyrazu twarzy po pierwszej
boiskowej womitacji Beamena
najbardziej podobały mi się sceny rozmów w barze po przegranych spotkaniach.
Wspomnienia chwały i zamierzchłych czasów zrobiły na mnie spore wrażenie. W rolę
młodego gniewnego wciela się oczywiście Jamie Foxx. Chociaż osobiście nie
przepadam za tym aktorem to jednak kreację Willie’ego Beamena kupuję od razu. W
niedoświadczonym zawodniku widać prawdziwą żądzę odniesienia sukcesu i naiwną,
buntowniczą furię wymierzoną w skostniałe schematy. Bardzo dobry występ
wzbogacony dodatkowo o popisy wokalne. "Any Given Sunday" wyróżnia się również
znakomitymi postaciami drugoplanowymi. Na Cameron Diaz, wcielającą się w
wyrachowaną i bezwzględną właścicielkę Miami Sharks, patrzyłem z nieukrywaną
przyjemnością. Doskonale zaprezentowali się również James Woods, Dennis Quaid,
LL Cool J, Jim Brown, Matthew Modine czy choćby Aaron Eckhart. Jak łatwo
zauważyć Oliver Stone zebrał całkiem pokaźny gwiazdozbiór.
Copyright by Warner Bros. |
"Any Given Sunday" to oczywiście
obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów futbolu amerykańskiego. Jednakże jest
to film tak doskonały, że śmiało mogę go polecić niemal każdemu. Znakomicie
przedstawione mechanizmy rządzące całkowicie skomercjalizowanym amerykańskim
sportem, wyborna gra aktorska oraz wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa
wywindowały ocenę produkcji Olivera Stone’a naprawdę wysoko. Aha, nie można
również zapomnieć o wybornym zakończeniu – pod żadnym pozorem nie wyłączajcie "Any Given Sunday", gdy zaczną się napisy końcowe.
Copyright by Warner Bros. |
Ocena: 8/10.
Ps.
Oglądałem 156-minutową wersję
reżyserską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz