sobota, 2 kwietnia 2016

"The Hunger Games: Mockingjay - Part 2"



Dzisiaj wreszcie nastał długo oczekiwany i pamiętny dzień, w którym dojdzie do ostatecznej rozprawy z serią "The Hunger Games". Po pierwszej części nie przejawiałem zbyt optymistycznego nastawienia do tematu, ale dostrzegałem pewien ukryty potencjał. Druga odsłona to z pewnością miłe zaskoczenie i solidna dawka rozrywki na konkretnym poziomie, przez którą zacierałem ręce na spektakularny finał. Jednakże pierwszy epizod ostatniej części okazał się dla mnie nawet nie siarczystym policzkiem wymierzonym przez twórców "Igrzysk Śmierci", ale monstrualnym kindybałem w szamot. Wtedy to postanowiłem wykreślić "Mockingjay – Part II" z mojej listy obowiązkowych seansów kinowych. Jednakże, ponieważ czuję się wyjątkowo niekompletny, gdy nie kończę czegoś co zacząłem (w efekcie tej ułomności obejrzałem wszystkie sezony "Prison Break"), spadł na mnie obowiązek zaliczenia ostatniej części ostatniej części "The Hunger Games" (tym razem naprawdę ostatniej – przynajmniej taką żywię nadzieję).
źródło: http://www.impawards.com
Po tym, jak w pierwszej odsłonie "Kosogłosa" dowiedzieliśmy się wreszcie gdzie jest Peeta (Josh Hutcherson), zjednoczone przed przewodnictwem Dystryktu XIII siły rebelii planują ostateczne rozwiązanie kwestii supremacji Kapitolu. Oczywiście zaszczytna rola w tymże epokowym wydarzeniu została również przypisana Katniss (Jennifer Lawrence). Jednakże dzielna i niezłomna dziewczyna nie weźmie udziału w bezpośrednich starciach z siłami opresyjnego reżimu, lecz podążając za wojskami rebelii ma skupić się na kręceniu materiałów propagandowych. Jak łatwo się domyślić przebiegły plan prezydent Coin (Julianne Moore) nie przypada naszej bohaterce do gustu i tradycyjnie już, niczym Frank Sinatra, postanawia pójść własną drogą.
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Jak wspomniałem we wstępie druga część "Kosogłosa" to ostatnia odsłona "Igrzysk Śmierci" (chociaż wyraźnie dostrzegam potencjał na prequele). Czego zatem oczekiwałem od długo wyczekiwanego finału? Epickiej bitwy z rebeliantów z siłami Kapitolu, widowiskowości, wartkiej akcji! A zamiast tego obejrzałem smętne rozmowy o uczuciowym trójkącie, nudne pogadanki o niczym, mało dynamicznej akcji oraz zdecydowanie za wiele ugly cry face. Toż to zakrawa na absurd i nonsens! Ponadto twórcy zaserwowali kilka motywów, które wymykają się mojemu pojmowaniu przedstawionej rzeczywistości. Pierwszy przykład to zmiechy/zmieszańce (jak się dowiedziałem z Internetu są to genetycznie zmodyfikowane stworzenia hodowane w laboratoriach Kapitolu), które wyglądają niczym trochę większy i agresywniejszy Gollum, dodatkowo uzależniony od cracku. Z tego co pamiętam, w żadnej części filmowych "Igrzysk Śmierci" nie było mowy o tym gównie, więc mogłem być z deczka zaskoczony. Druga, w zasadzie nawet bardziej szokująca, sprawa to kobieta-tygrys. Tu komentarz nie jest wystarczający (poza tym nasuwa mi się jedynie WTF?), trzeba to zobaczyć na własne oczy.
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Oglądając ostatniego "Kosogłosa" zastanawiałem się kiedy właściwie Kapitol przegrał tę wojnę. W poprzedniej części prezydent Snow napierdalał przecież bombami w Dystrykt XIII aż trzeszczało. A tymczasem, po idiotycznej decyzji Antoniusa (Robert Knepper, legendarny T-Bag z "Prison Break"), elitarne siły utknęły zasypane przez rebelię w jakiejś górskiej twierdzy! Brawo za wybranie na strategosa człowieka o tak wysoce rozwiniętej wyobraźni.  Niemniej wkrótce okazuje się, że były to ostatnie wartościowe jednostki reżimu (lotnictwo też tam ugrzęzło?) i droga do stolicy stoi otworem. W filmie nie zobaczymy zatem epickich bitew, które doprowadziły Kapitol na skraj upadku. Jednakże całe miasto usłane zostało tzw. kokonami – urządzeniami, które opierając się na magicznej technologii stanowiły śmiertelne niebezpieczeństwo dla biednych rebeliantów szturmujących metropolię. Otóż te pułapki są niekiedy tak finezyjne, absurdalnie złożone i nieużyteczne, że aż warto spytać czy nie lepiej było postawić na zawsze solidne siły pancerne i lotnicze? Abstrahując od miotaczy płomieni pragnę zwrócić Waszą uwagę na kokon, który po aktywacji zamknął wejścia na dziedziniec budynku i nie wiadomo skąd zaczął pompować ogromne ilości czarnej mazi, w której mieli utonąć nasi bohaterowie. Trzeba mieć prawdziwą fantazję! Oczywiście, można było również postawić na zawsze skuteczne miny przeciwpiechotne i przeciwpancerne, a dodatkowo usiać miasto snajperami, ale przecież nie jest to wystarczająco finezyjne rozwiązanie. Kolejna szokująca z mojej perspektywy sprawa to straszliwa sztampowość "Kosogłosa". Postacie drugoplanowe giną w regularnych odstępach czasowych, oczywiście niemal wyłącznie w bohaterskich okolicznościach (czasem zdarza się im nawet wygłosić krótki, pełen patosu monolog). A w jaki sposób pozostać nierozpoznanym w samym sercu Kapitolu, gdzie na każdym rogu wisi twoja podobizna? Wystarczy założyć płaszcz z kapturem! A co zrobić, gdy strażnicy pokoju niemalże demaskują twój bezbłędny kamuflaż? Nic, wystarczy poczekać na nieoczekiwany atak rebeliantów. Poza tym uważam, że gdyby Boggs albo w szczególności Gale mieli jaja ze stali to Peeta nie dożyłby do połowy filmu.
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Pomyje i gorzkie żale wylane, więc czas przejść do nielicznych pozytywów. Niezaprzeczalnie druga odsłona "Kosogłosa" jest zrealizowana naprawdę sprawnie i potrafię docenić solidne rzemiosło. Efekty specjalne może nie są specjalnie przełomowe, ale także nie raziły mnie szczególnie komputerową nachalnością. Jeżeli miałbym wskazać dlaczego warto obejrzeć ten film to dostrzegam dwa główne powody. Pierwszy to interesująca scena bombardowania ludności cywilnej pod rezydencją prezydenta Snowa – oczywiście muszę jednak podkreślić, że zdecydowanie zabrakło odwagi w pokazaniu makabrycznych skutków tej zbrodni wojennej. Gdyby zrobiono to choćby tak dobrze jak w "Mieście 44" to byłbym skłonny podnieść ocenę o jedną gwiazdkę za nieszablonowe podejście do tematu. Drugi powód to znakomita rozmowa Katniss i prezydenta Snowa w szklarni – nie wiem czy może nawet nie jest to najlepsza scena w całej serii (oczywiście głównie z powodu Donalda Sutherlanda). Przyznacie jednakże, iż jak na ponad dwugodzinną produkcję to troszkę mało, nieprawdaż?
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Z nieukrywanym żalem oglądałem niemal nieustanną ugly cry face w wykonaniu Jennifer Lawrence. Gdzież się podziała zjawiskowa panna Katniss Everdeen? – pytałem z niedowierzaniem. Otóż Kosogłos w wyjątkowej postaci pojawia się tylko raz i to na dodatek pod sam koniec filmu. Nie chcę tutaj również wspominać o wyborach uczuciowych naszej bohaterki, bo jak absurdalna i nieuzasadniona niczym jest to sytuacja może dostrzec każdy. Josh Hutcherson tym razem wciela się w Peetę wychodzącego powoli z uzależnienia od mefedronu. Na tle jego miałkości Liam Hemsworth (Gale) mieni się niczym supernowa. Woody Harrelson w dalszym ciągu gra zapijaczoną wersję samego siebie, a Julianne Moore wydaje się tworzyć podręcznikowy przykład kreacji zimnej suki pozbawionej wszelkich skrupułów. Odniosłem natomiast wrażenie, że sceny ze zmarłym Philipem Seymourem Hoffmanem znalazły się w filmie trochę na siłę. Niemniej po raz kolejny produkcję kompletnie zawłaszczył Donald Sutherland – nie potrafię sobie wyobrazić nikogo innego w roli prezydenta Snowa i w mojej opinii to właśnie ten aktor jest największym zwycięzcą całego przedsięwzięcia.
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Recenzja trochę się rozciągnęła w czasie i przestrzeni, ale wreszcie nastał czas na podsumowanie. Jako ostatnia część cyklu "Kosogłos" kompletnie zawiódł moje oczekiwania (a raczej oczekiwania jakie miałem przed obejrzeniem pierwszej części finału). Żenujące, idylliczne zakończenie uwydatnia jedynie miałkość "Igrzysk Śmierci" jako całości. Oczywiście brakuje odpowiedzi na wiele pytań, które mnie nurtują po upadku Kapitolu. Niemniej twórcy poszli na łatwiznę, olewając nieuchronny problem anarchii po likwidacji opresyjnego reżimu i skupili się na bajkowej przyszłości Katniss. Po drugiej części serii miałem naprawdę wybujałe oczekiwania, ale niestety okazało się, że był to jedynie ulotny one-time wonder. Pozostaje jedynie po raz kolejny oddać się ubolewaniom nad zmarnowanym potencjałem "The Hunger Games" i wyczekiwać na ewentualny reboot.
TM & ©2015 Lions Gate Entertainment Inc.
Ocena: 5/10 (jedna gwiazdka za Donalda Sutherlanda).

Recenzje pozostałych części:
Ps.
Nie czytałem książkowych pierwowzorów, więc rozpatruję "The Hunger Games" wyłącznie z poziomu filmowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz