niedziela, 8 grudnia 2013

"Bronson"

Niedzielne, wrześniowe popołudnie zapowiadało się sennie. Za oknem lato chyliło się ku ostatecznemu upadkowi, a liście powoli przybierały odcienie żółci i czerwieni. Niemniej znakomita pogoda zachęcała do spędzenia resztek dnia w plenerach AGH. Jednakże wystarczyła jedna wiadomość od szanownego kolegi Dziurałkę (uszanowanko bardzo) by porzucić wszelkie plany spacerowe. Przeczytawszy zwięzłą sentencję zapraszam na piwo błyskawicznie podjąłem decyzję i przystąpiłem do działania. Ani się obejrzałem, gdy opuściłem moją ówczesną rezydencję na Woli East Side i wsiadłem do odpowiedniego autobusu (przypadkiem wysłuchawszy na przystanku znakomitego telefonicznego monologu na temat konkubinatu). W czasie spożywania kolejnych browarów padło sakramentalne pytanie: Czy widziałeś już "Bronsona"? Jako, że odpowiedź była negatywna, uzbrojeni w Harnasie zasiedliśmy do projekcji. W tym miejscu chciałbym zhejtować tegoroczną promocję Harnolda, ponieważ mimo wypicia monstrualnych ilości tegoż zacnego trunku (najlepszy wśród najtańszych) przez cały rok nie udało mi się wygrać ani jednego! I na dodatek nie słyszałem, żeby wygrał ktokolwiek inny! Hańba i zdrada!
źródło: http://www.impawards.com
"Bronson" przedstawia prawdziwą historię brytyjskiego kryminalisty Michaela Petersona (Tom Hardy). W 1974 roku nasz bohater dokonał niezwykle zuchwałego napadu na pocztę, rabując oszałamiającą kwotę niecałych 27 funtów szterlingów. Za rabunek, godny największych geniuszów zbrodni, został skazany na siedem lat więzienia. Jednakże z uwagi na antyspołeczne zachowania Petersona jego karę wielokrotnie wydłużano, w efekcie czego większość dorosłego życia spędził pod celą. Warto dodać, że z uwagi na permanentne napierdalanie innych wieźniów i strażników Peterson przesiedział prawie 30 lat w izolatce. W 1988 roku, w czasie krótkotrwałego pobytu na wolności, nasz bohater zaczął brać udział w nielegalnych walkach i na potrzeby nowego zajęcia zaczął się określać jako Charles Bronson.
źródło: http://www.starpulse.com
Przyglądając się Charlesowi Bronsonowi od razu nasunęło mi się skojarzenie z Marvem, jedną z postaci "Sin City". Idealnie tegoż bohatera podsumował komiksowy kolega, Dwight McCarthy: Most people think Marv is crazy. He just had the rotten luck of being born in the wrong century. He'd be right at home on some ancient battlefield swinging an axe into somebody's face. Or in a Roman arena, taking his sword to other gladiators like him. Po obejrzeniu filmu Nicolasa Windinga Refna śmiało mogę stwierdzić, że Bronson cierpi na dokładnie taką samą przypadłość jak Marv. Trudno jednoznacznie zakwalifikować naszego bohatera jako wcielone zło. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się to oczywiste z powodu wieloletniego pobytu w więzieniu to jednak Bronson nie wydaje się esencją czystego zła. Co ciekawe nasz bohater wcale nie uważa się za złego człowieka: I'm a nice guy, but sometimes I lose all my senses and become nasty. That doesn't make me evil, just confused (cytat z IMDb).
źródło: http://www.starpulse.com
Sukces "Bronsona" był uzależniony od dwóch czynników. Pierwszy to oczywiście odpowiedni scenariusz i reżyser, który zadba by film nie zamienił się w sentymentalną opowiastkę. Drugi, może nawet ważniejszy, to aktor wcielający się w postać recydywisty. W mojej opinii zarówno Nicolas Winding Refn, jak i Tom Hardy, spisali się doskonale. Duński reżyser w "Bronsonie" daje bowiem mocny przedsmak swojego późniejszego, wyrazistego stylu: minimalistyczne dialogi, brutalna przemoc, piękne kadry wypełnione czerwienią. Niemniej oprócz typowej narracji, Refn wprowadził również do filmu sceny, w który Bronson zwraca się bezpośrednio do publiczności. Jak dla mnie trochę dziwne, aczkolwiek jednocześnie niezwykle oryginalne rozwiązanie. I w tym momencie na scenę wchodzi Tom Hardy. Napiszę krótko: genialna rola. To nie jest Tom Hardy wcielający się w Bronsona – to jest Tom Hardy stający się Bronsonem! Reszta filmu praktycznie nie ma znaczenia, ponieważ liczy się tylko Bronson w jego wykonaniu. Oprócz znakomitego aktorstwa Hardy doskonale upodobnił się do swojego bohatera pod względem fizycznym. Na dodatek wąsy, które dumnie nosi należały do prawdziwego Bronsona, który zgolił je i pozwolił wykorzystać na potrzeby produkcji.
źródło: http://www.starpulse.com
Momentami film Refna może odstręczać – przemoc jest naprawdę brutalna, a sceny w szpitalu psychiatrycznym bardzo naturalistyczne. Niemniej dzięki wysiłkom reżysera oraz Hardy'ego Bronson staje się postacią, którą widz może obdarzyć autentyczną sympatią, nawet pomimo niezwykle wysokiej aspołeczności. Film jednakże stanowi dla mnie jedynie pewien filmowy eksperyment, co prawda dosyć udany, niemniej nic ponadto. W pamięć zapadła mi z pewnością rola Toma Hardy'ego. Bane z "The Dark Knight Rises" jest naprawdę niczym przy kreacji Charlesa Bronsona. Na koniec ciekawostka: w 2011 roku prawdziwemu Bronsonowi wreszcie pozwolono obejrzeć film o sobie. Według IMDb określił go jako theatrical, creative and brilliant, więc czyż może być lepsza rekomendacja?
Michael Peterson, czyli prawdziwy Bronson.
(źródło: http://en.wikipedia.org)
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz