Niedzielne, wrześniowe
popołudnie zapowiadało się sennie. Za oknem lato chyliło się ku
ostatecznemu upadkowi, a liście powoli przybierały odcienie żółci
i czerwieni. Niemniej znakomita pogoda zachęcała do spędzenia
resztek dnia w plenerach AGH. Jednakże wystarczyła jedna wiadomość
od szanownego kolegi Dziurałkę (uszanowanko bardzo) by porzucić
wszelkie plany spacerowe. Przeczytawszy zwięzłą sentencję
zapraszam na piwo błyskawicznie podjąłem decyzję i
przystąpiłem do działania. Ani się obejrzałem, gdy opuściłem
moją ówczesną rezydencję na Woli East Side i wsiadłem do
odpowiedniego autobusu (przypadkiem wysłuchawszy na przystanku
znakomitego telefonicznego monologu na temat konkubinatu). W czasie
spożywania kolejnych browarów padło sakramentalne pytanie: Czy
widziałeś już "Bronsona"? Jako, że odpowiedź była
negatywna, uzbrojeni w Harnasie zasiedliśmy do projekcji. W tym
miejscu chciałbym zhejtować tegoroczną promocję Harnolda,
ponieważ mimo wypicia monstrualnych ilości tegoż zacnego trunku (najlepszy wśród najtańszych) przez cały rok nie udało
mi się wygrać ani jednego! I na dodatek nie słyszałem, żeby
wygrał ktokolwiek inny! Hańba i zdrada!
źródło: http://www.impawards.com |
"Bronson"
przedstawia prawdziwą historię brytyjskiego kryminalisty Michaela
Petersona (Tom Hardy). W 1974 roku nasz bohater dokonał niezwykle
zuchwałego napadu na pocztę, rabując oszałamiającą kwotę
niecałych 27 funtów szterlingów. Za rabunek, godny największych
geniuszów zbrodni, został skazany na siedem lat więzienia. Jednakże
z uwagi na antyspołeczne zachowania Petersona jego karę
wielokrotnie wydłużano, w efekcie czego większość dorosłego
życia spędził pod celą. Warto dodać, że z uwagi na permanentne
napierdalanie innych wieźniów i strażników Peterson przesiedział
prawie 30 lat w izolatce. W 1988 roku, w czasie krótkotrwałego
pobytu na wolności, nasz bohater zaczął brać udział w
nielegalnych walkach i na potrzeby nowego zajęcia zaczął się
określać jako Charles Bronson.
źródło: http://www.starpulse.com |
Przyglądając się
Charlesowi Bronsonowi od razu nasunęło mi się skojarzenie z
Marvem, jedną z postaci "Sin City". Idealnie tegoż
bohatera podsumował komiksowy kolega, Dwight McCarthy: Most
people think Marv is crazy. He just had the rotten luck of being born
in the wrong century. He'd be right at home on some ancient
battlefield swinging an axe into somebody's face. Or in a Roman
arena, taking his sword to other gladiators like him. Po
obejrzeniu filmu Nicolasa Windinga Refna śmiało mogę stwierdzić,
że Bronson cierpi na dokładnie taką samą przypadłość jak Marv.
Trudno jednoznacznie zakwalifikować naszego bohatera jako wcielone
zło. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się to oczywiste z powodu
wieloletniego pobytu w więzieniu to jednak Bronson nie wydaje się
esencją czystego zła. Co ciekawe nasz bohater wcale nie uważa się
za złego człowieka: I'm a nice guy, but sometimes I lose all my
senses and become nasty. That doesn't make me evil, just confused
(cytat z IMDb).
źródło: http://www.starpulse.com |
Sukces "Bronsona"
był uzależniony od dwóch czynników. Pierwszy to oczywiście
odpowiedni scenariusz i reżyser, który zadba by film nie zamienił
się w sentymentalną opowiastkę. Drugi, może nawet ważniejszy, to
aktor wcielający się w postać recydywisty. W mojej opinii zarówno
Nicolas Winding Refn, jak i Tom Hardy, spisali się doskonale. Duński
reżyser w "Bronsonie" daje bowiem mocny przedsmak swojego
późniejszego, wyrazistego stylu: minimalistyczne dialogi, brutalna
przemoc, piękne kadry wypełnione czerwienią. Niemniej oprócz
typowej narracji, Refn wprowadził również do filmu sceny, w który
Bronson zwraca się bezpośrednio do publiczności. Jak dla mnie
trochę dziwne, aczkolwiek jednocześnie niezwykle oryginalne
rozwiązanie. I w tym momencie na scenę wchodzi Tom Hardy. Napiszę
krótko: genialna rola. To nie jest Tom Hardy wcielający się w
Bronsona – to jest Tom Hardy stający się Bronsonem! Reszta filmu
praktycznie nie ma znaczenia, ponieważ liczy się tylko Bronson w
jego wykonaniu. Oprócz znakomitego aktorstwa Hardy doskonale
upodobnił się do swojego bohatera pod względem fizycznym. Na
dodatek wąsy, które dumnie nosi należały do prawdziwego Bronsona,
który zgolił je i pozwolił wykorzystać na potrzeby produkcji.
źródło: http://www.starpulse.com |
Momentami film Refna może
odstręczać – przemoc jest naprawdę brutalna, a sceny w szpitalu
psychiatrycznym bardzo naturalistyczne. Niemniej dzięki wysiłkom
reżysera oraz Hardy'ego Bronson staje się postacią, którą widz
może obdarzyć autentyczną sympatią, nawet pomimo niezwykle
wysokiej aspołeczności. Film jednakże stanowi dla mnie jedynie
pewien filmowy eksperyment, co prawda dosyć udany, niemniej nic
ponadto. W pamięć zapadła mi z pewnością rola Toma Hardy'ego.
Bane z "The Dark Knight Rises" jest naprawdę niczym przy
kreacji Charlesa Bronsona. Na koniec ciekawostka: w 2011 roku
prawdziwemu Bronsonowi wreszcie pozwolono obejrzeć film o sobie.
Według IMDb określił go jako theatrical, creative and
brilliant, więc czyż może być lepsza rekomendacja?
Michael Peterson, czyli prawdziwy Bronson. (źródło: http://en.wikipedia.org) |
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz