środa, 18 grudnia 2013

"The Great Gatsby" (2013)

Kiedy na ekrany polskich kin wchodził "The Great Gatsby", na przekór postanowiłem nie wybrać się na seans i w domowym zaciszu przeczytać powieść Francisa Scotta Fitzgeralda z 1925 roku. Chociaż wcześniej nie miałem żadnej styczności z twórczością tegoż pisarza, bardzo chciałem się wreszcie dowiedzieć kim jest legendarny Jay Gatsby. Przyznam szczerze, że gdy wówczas przerzucałem kolejne kartki książki, nie odczuwałem wielkiego zachwytu. Oczywiście, doceniałem wysoki poziom literacki Fitzgeralda, niemniej brakowało mi pierwiastka boskości, który uczyniłby powieść nieśmiertelną. Jednakże z perspektywy czasu zacząłem patrzeć troszkę inaczej na "Wielkiego Gatsby'ego" i czuć do niej coraz większą sympatię. W zasadzie przełomowym momentem w tym procesie była projekcja najnowszej ekranizacji, którą wyreżyserował Baz Luhrmann, odpowiedzialny m.in. za wysoce oryginalną wersję "Romeo i Julii" czy też "Moulin Rouge!". Spodziewałem się zatem, że będzie niestandardowo i po seansie mogę stwierdzić, że Luhrmann tym razem mnie nie zawiódł. Gwoli ścisłości dodam, że niestety nie oglądałem ekranizacji z 1974 roku z Robertem Redfordem, ale z tego co widzę na IMDb oceny ma nie najlepsze. Niemniej zestawienie dwóch różnych wizji mogłoby być całkiem ciekawe.
źródło: http://www.impawards.com
Podobnie jak w powieści, narratorem "The Great Gatsby" jest Nick Carraway (Tobey Maguire). Losy głównych bohaterów przedstawiono jako reminiscencję naszego bohatera, który na prośbę swojego psychiatry po latach spisuje dzieje burzliwej młodości. Tuż po studiach Nick przyjeżdża do Nowego Yorku by podjąć pracę na Wall Street. Jak się wkrótce okazuje jego najbliższym sąsiadem jest niemal mityczny i niezwykle tajemniczy Jay Gatsby (Leonardo DiCaprio), słynący z najlepszych i najbardziej epickich melanży w całym mieście. Szczęście nie opuszcza naszego bohatera: na jednym z epickich melanży poznaje osobiście gospodarza, który obdarza go zaufaniem i swoją przyjaźnią. Nick stając się towarzyszem Gatsby'ego z czasem zaczyna poznawać jego najgłębsze sekrety.
Picture me rollin' in my 500 Benz..
(źródło: http://thegreatgatsby.warnerbros.com/)
Początek filmu nie zwiastował niczego niezwykłego. Fajnie, że napisy początkowe z logiem wytwórni nawiązywały do produkcji z lat 20-tych ubiegłego stulecia. Niemniej zaraz po spokojnym starcie widz zostaje rzucony na naprawdę głęboką wodę. Wszystko w "The Great Gatsby" epatuje nowoczesnością – od zawrotnego sposobu kręcenia filmu po współczesną muzykę, która towarzyszy bohaterom. Początkowo czułem się naprawdę dziwnie, ale z czasem przyzwyczaiłem się do wizji Baza Luhrmanna. W szczególności przekonała mnie scena, w której Nick jadąc autem mija automobil wypełniony ludnością afroamerykańską sączącą Moët, a w tle słyszymy Shawna Cartera we własnej osobie (jakby ktoś nie wiedział jest to Jay-Z). Imponujące! Druga rzecz, która uderza w "Wielkim Gatsbym" to przepych i bogactwo. To już nie jest zwykły ukłon w stronę bling blingu. Gdybym miał wskazać film, który najlepiej oddaje sens szczytnej idei jebać biedę to bez wahania wybieram produkcję Luhrmanna, która niemal ocieka złotem. Jako, że sam obecnie znajduję się na pewnym etapie życiowych przewartościowań to potrafię docenić próby wypełnienia każdego kadru tonami hajsu. Najwięcej tego rodzaju zabiegów oglądamy w czasie epickich melanży u Gatsby'ego – to, co się tam dzieje przechodzi ludzkie pojęcie! Wygląd samej posiadłości jest naprawdę oszałamiający! Wszystko co dotychczas widziałem w MTV Cribs nie umywa się do kwadratu Gatsby'ego. Twórcy wyjątkowo się postarali, aby ich bohater zyskał sławę najbardziej hojnego gospodarza w NY.
Epicki kwadrat Gatsby'ego
(źródło: http://thegreatgatsby.warnerbros.com/)
Jakoby dla kontrastu z bling blingowym życiem bohaterów, Fitzgerald wprowadził do książki Dolinę Popiołów. Luhrmann przedstawił to miejsce jako totalny syf, coś w rodzaju brudnego i czarnego Ślunska. Pod względem wizualnym te dwa miejsca dzieli prawdziwa przepaść, niemniej naturalistyczne ukazanie biedy sprawia, że "The Great Gatsby" nie jest jedynie laurką dla bogactwa i splendoru. W zasadzie film epatuje bardzo poważną tonacją. W zależności od podejścia możemy bowiem uznać Gatsby'ego za prawdziwego człowieka z nadziei, psychopatycznego stalkera lub też osobę owładniętą obsesją wzbogacenia się za wszelką cenę. Tak naprawdę dopiero po obejrzeniu filmu Luhrmanna zacząłem naprawdę doceniać książkę Fitzgeralda. I za to właśnie twórcom należą się ogromne brawa!
Wilson reprezentuje biedę.
(źródło: http://thegreatgatsby.warnerbros.com/)
Wielka siła spoczywa również w obsadzie. Co prawda Tobey Maguire kompletnie mi nie leży, aczkolwiek jest niemal uosobieniem każdej ułomności książkowego Nicka. Podobnie jak swój literacki pierwowzór momentami zachowuje się jak kompletny debil i równie często pociesznie nie ogarnia sytuacji. Z powodu wrodzonej ułomności tej postaci miałem w dupie jej los. Na szczęście film kradnie Leonardo DiCaprio – każda scena, w której się pojawia nosi znamiona wybitności. Ponadto aktor genialnie oddał całą książkową głębię postaci Gatsby'ego – a nie było to wcale łatwe zadanie. Świetnie dobrano również Joela Edgertona do roli Toma Buchanana – po prostu idealnie wpasowuje się w koncepcję tej postaci. Po oklaskach dla panów przejdźmy do płci pięknej. Carey Mulligan jako Daisy jest po prostu urzekająca! Dokładnie w ten sposób wyobrażałem sobie żonę Buchanana. Wielkie brawa! Elizabeth Debicki także dobrze pasuje do roli Jordan, niemniej moim zdaniem jej postać najbardziej ucierpiała w stosunku do literackiego pierwowzoru (straszliwe okrojono jej relacje z Nickiem). Jeśli chodzi natomiast o drugi plan mam dwóch faworytów: absorbujący w 100% uwagę widza Amitabh Bachchan (Meyer Wolfsheim) oraz grający trochę przygłupa Jason Clarke (Wilson).
Kwiatowy przepych.
(źródło: http://thegreatgatsby.warnerbros.com/)
"The Great Gatsby" to naprawdę solidne kino z momentami błysku. Długo zastanawiałem się jaką ocenę wystawić. Zaraz po wyjściu z sali kinowej byłem pewien, że film Luhrmanna ma 6/10 pewne jak w banku. Niemniej gdzieś w odmętach umysłu świtała myśl: a może zasłużył na więcej? I rzeczywiście po namyśle i rewizji stosunku do książki Fitzgeralda postanowiłem wystawić jedną gwiazdkę wyżej. Wracając jeszcze na chwilę do porównania literackiego pierwowzoru i filmu to generalnie większych odstępstw nie uświadczyłem (z wyjątkiem wspomnianego okrojenia postaci Jordan oraz kosmetycznych zmian w końcówce). Tym samym należy docenić wysiłek twórców, którym pomimo ogromnych pokładów nowoczesności udało się zachować wymowę oryginału. Jeśli więc macie ochotę na tony złota, bling bling w wersji mega, epatowanie hajsem i marzycie by pić Moët na śniadanie (tak jak ja) to lepszego filmu nie znajdziecie.
Party hard!
(źródło: http://thegreatgatsby.warnerbros.com/)
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz