Przygotowując obiad w
pewne słoneczne, sobotnie popołudnie długo zastanawiałem się
jakiż film obejrzeć do posiłku. Miałem ochotę na totalne polskie
ścierwo, ale niestety po raz kolejny nie udało mi się w odmętach
internetu odnaleźć legendarnego "Enduro Bojz" z Janem
Wieczorkowskim. Zrozpaczony failem zacząłem nerwowo
przeglądać produkcje z poprzedniego i bieżącego roku, których
jeszcze nie miałem okazji obejrzeć. Z nie do końca jasnych
przyczyn wybór padł na niesławne dzieło braci rodzeństwa
Wachowskich i Toma Tykwera. "Cloud Atlas", bo o nim mowa,
budził mieszane uczucia pośród szacownej recenzenckiej braci, a
nawet spotkał się z totalnymi hejtami. O ile zwykle niskie oceny
pobudzają mój apetyt na obejrzenie danej produkcji, o tyle w
przypadku "Atlasu Chmur" obawiałem się, że film będzie
zły w niezwykle męczący sposób, przez co nie da mi mocy do
radosnego hejtowania, a recenzja będzie powstawać w bólach i
mękach. Na szczęście moje prognozy sprawdziły się tylko
częściowo.
źródło: http://www.impawards.com |
"Atlas Chmur"
to kilka powiązanych ze sobą historii, osadzonych w różnych
czasach i miejscach. Przestrzał jest dosyć szeroki, ponieważ
podróżujemy przez XIX oraz XX wiek, a na dodatek mamy do czynienia z
dwoma wizjami przyszłości – chujowej bliższej i jeszcze chujowszej dalszej. Oczywiście nie
oglądamy cały czas jednej lokalizacji – akcja zmienia się jak w
kalejdoskopie: odwiedzamy m.in. Wielką Brytanię, USA, czy też
Koreę. Tematyka opowieści jest również diametralnie zróżnicowana:
od handlu niewolnikami przez rozterki młodego kompozytora po niemal
matrixowską wizję przyszłości z wybrańcem, który ma odmienić
losy ludzkości. Generalnie nie widzę większego sensu w opisywaniu
poszczególnych historii, ponieważ nobody gives a fuck, a
poza tym za wiele miejsca by to zajęło. Zresztą jeśli
obejrzeliście film to już ich pewnie nie pamiętacie, a jeżeli nie
to nie będę Wam psuł zabawy w odkrywaniu fabularnych zawiłości.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved. |
Pierwsza rzecz jaka
rzuciła mi się w oczy i niemal mnie przeraziła to czas trwania
filmu – 172 minuty! Gdybym poszedł na "Atlas Chmur" do
kina w stanie w jakim oglądałem "On The Road" to zapewne
umarłbym z odwodnienia. Naprawdę podziwiam twórców, że w
czasach, gdy prawie wszystko jest skracane do niezbędnego minimum
odważyli się zaserwować widzom taką dłużyznę. Szczerze
przyznam, że z powodu długiej projekcji oraz nadmiernego
przejedzenia (syndrom zjem jeszcze) najnormalniej w świecie
zasnąłem w czasie oglądania. I nie chodzi tutaj oto, że film był
nudny – po prostu poczułem się zmęczony. Podobnie dzieje się
zresztą przy okazji pierwszej części "Mission Imbossible"
- jeszcze nigdy nie udało mi się tego filmu obejrzeć w całości
za jednym zamachem. No ale skończmy już wątek spania. Druga rzecz,
która uderzyła mnie w "Atlasie Chmur" to wysokość
budżetu. Cóż bowiem w dzisiejszych, wysoce kapitalistycznych,
czasach znaczy 102 miliony USD? Przecież renomowane Spielbergi czy
inne Lucasy, nie wspominając już o Michaelu Bayu, to się po takie
hajsy nie schylają na ulicy nawet. Skoro Disney był w stanie wydać
250 milionów USD na "Johna Cartera" to chyba wytwórnia Warner Bros.
nie pokładała większych nadziei w dziele Wachowskich.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved. |
Niemniej trzeba przyznać,
że jak na film wyprodukowany za ubogie 102 miliony USD, "Atlas
Chmur" potrafi pozytywnie zaskoczyć pod względem
realizatorskim. Mnogość historii oraz różne ich plenery były na
pewno nie lada wysiłkiem, dlatego twórcom należą się za nie
spore brawa. W warstwie realizacyjnej w zasadzie nie ma się do czego
przyczepić. Każda z historii ma unikalny klimat odpowiadający
epoce, w której została osadzona, a efekty specjalne może nie są
szczególnie powalające, ale sprawdzają się wystarczająco dobrze.
Pod względem fabularnym mam natomiast o wiele więcej zastrzeżeń.
Ogólna idea filmu everything is connected jest zbyt mocno
przereklamowana, by mogła wywrzeć na mnie jakiekolwiek wrażenie. Z
przedstawionych sześciu historii naprawdę zainteresowały mnie
jedynie losy młodego kompozytora osadzone w Wielkiej Brytanii lat
30-tych XX wieku. Warto na pewno pochwalić bardzo zabawny wątek
pisarza z historii współczesnej, a w szczególności tego co uczynił
z krytykiem mającym negatywną opinię o jego dziele. Mam nadzieję,
że "Atlas Chmur" nigdy nie stanie się inspiracją dla
Karolaka lub Szyca i nie zginę za wieczną pogardę, którą
obłożyłem tych artystów. Niemniej ostatnio lękam się coraz
bardziej o swoje życie (Politbiuro zawsze czujne), zważywszy, że
cierpię na tzw. syndrom Magika. Neutralnie odebrałem natomiast
historię o emancypacji klonów w bliższej przyszłości, trochę
dostrzegam tutaj matrixowskie wpływy. Zdecydowane i potężne hejty natomiast
żywię do lewackiej ideowo historii o potencjalnym handlarzu
niewolników oraz dalszej przyszłości rozgrywającej się na
Hawajach. Jednakże za najgorszą opowieść uznaję osadzone w
latach 70-tych śledztwo dotyczące zabójstwa w elektrowni atomowej.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved. |
Mimo mnogości kreacji
aktorstwo w "Atlasie Chmur" nie powaliła mnie na kolana.
Moim zdaniem jest raczej poprawne. Nie uświadczyłem większej
żenady, ale też mało było kreacji zasługujących na większe
brawa. Na pewno zasłużył na nie Tom Hanks zabawną rolą pisarza,
ale reszta jego postaci jest taka sobie – przy czym najbardziej
wkurwiał mnie w post-apokaliptycznej historii osadzonej na Hawajach. Z
pewnością mogę pochwalić również Bena Whishawa, Jamesa
D'Arcy'ego, Hugo Weavinga czy też Jima Broadbenta, ponieważ w ich
występy są bez przypału. Jeśli chodzi o role kobiece to Doona Bae
wypada raczej miałko, ale mimo wszystko lepiej niż Halle Berry,
która irytowała mnie samą obecnością na ekranie. Nie wiem skąd
to się wzięło, ale ostatnio zauważyłem u siebie straszną
awersję do panny Berry - przy czym nie życzę sobie z tego powodu rasistowskich insynuacji!
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved. |
"Atlas Chmur"
pod wieloma względami wydaje się być monumentalnym dziełem.
Aczkolwiek jeśli do warstwy realizacyjnej nie można mieć większych
zarzutów, to pod względem treści w dużej mierze film wypełniony
jest bełkotliwymi, lewackimi ideami. W niektórych historiach są one
podane na tyle ordynarnie, że aż ma się ochotę womitować lewacką
tęczą! I chyba właśnie dlatego najbardziej podobały mi się
najbardziej kameralne historie przedstawione w dziele Wachowskich.
Opowieści bez ratowania świata, złowrogich korpo i walki o prawa
klonów były po prostu zwyczajne i może przez to najbardziej
wartościowe z mojej perspektywy. I to właśnie za nie oraz za
realizacyjny rozmach wystawiam ocenę lepszą niż powinienem
normalnie.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved. |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz