piątek, 8 listopada 2013

"Cloud Atlas"

Przygotowując obiad w pewne słoneczne, sobotnie popołudnie długo zastanawiałem się jakiż film obejrzeć do posiłku. Miałem ochotę na totalne polskie ścierwo, ale niestety po raz kolejny nie udało mi się w odmętach internetu odnaleźć legendarnego "Enduro Bojz" z Janem Wieczorkowskim. Zrozpaczony failem zacząłem nerwowo przeglądać produkcje z poprzedniego i bieżącego roku, których jeszcze nie miałem okazji obejrzeć. Z nie do końca jasnych przyczyn wybór padł na niesławne dzieło braci rodzeństwa Wachowskich i Toma Tykwera. "Cloud Atlas", bo o nim mowa, budził mieszane uczucia pośród szacownej recenzenckiej braci, a nawet spotkał się z totalnymi hejtami. O ile zwykle niskie oceny pobudzają mój apetyt na obejrzenie danej produkcji, o tyle w przypadku "Atlasu Chmur" obawiałem się, że film będzie zły w niezwykle męczący sposób, przez co nie da mi mocy do radosnego hejtowania, a recenzja będzie powstawać w bólach i mękach. Na szczęście moje prognozy sprawdziły się tylko częściowo.
źródło: http://www.impawards.com
"Atlas Chmur" to kilka powiązanych ze sobą historii, osadzonych w różnych czasach i miejscach. Przestrzał jest dosyć szeroki, ponieważ podróżujemy przez XIX oraz XX wiek, a na dodatek mamy do czynienia z dwoma wizjami przyszłości – chujowej bliższej i jeszcze chujowszej dalszej. Oczywiście nie oglądamy cały czas jednej lokalizacji – akcja zmienia się jak w kalejdoskopie: odwiedzamy m.in. Wielką Brytanię, USA, czy też Koreę. Tematyka opowieści jest również diametralnie zróżnicowana: od handlu niewolnikami przez rozterki młodego kompozytora po niemal matrixowską wizję przyszłości z wybrańcem, który ma odmienić losy ludzkości. Generalnie nie widzę większego sensu w opisywaniu poszczególnych historii, ponieważ nobody gives a fuck, a poza tym za wiele miejsca by to zajęło. Zresztą jeśli obejrzeliście film to już ich pewnie nie pamiętacie, a jeżeli nie to nie będę Wam psuł zabawy w odkrywaniu fabularnych zawiłości.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved.
Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy i niemal mnie przeraziła to czas trwania filmu – 172 minuty! Gdybym poszedł na "Atlas Chmur" do kina w stanie w jakim oglądałem "On The Road" to zapewne umarłbym z odwodnienia. Naprawdę podziwiam twórców, że w czasach, gdy prawie wszystko jest skracane do niezbędnego minimum odważyli się zaserwować widzom taką dłużyznę. Szczerze przyznam, że z powodu długiej projekcji oraz nadmiernego przejedzenia (syndrom zjem jeszcze) najnormalniej w świecie zasnąłem w czasie oglądania. I nie chodzi tutaj oto, że film był nudny – po prostu poczułem się zmęczony. Podobnie dzieje się zresztą przy okazji pierwszej części "Mission Imbossible" - jeszcze nigdy nie udało mi się tego filmu obejrzeć w całości za jednym zamachem. No ale skończmy już wątek spania. Druga rzecz, która uderzyła mnie w "Atlasie Chmur" to wysokość budżetu. Cóż bowiem w dzisiejszych, wysoce kapitalistycznych, czasach znaczy 102 miliony USD? Przecież renomowane Spielbergi czy inne Lucasy, nie wspominając już o Michaelu Bayu, to się po takie hajsy nie schylają na ulicy nawet. Skoro Disney był w stanie wydać 250 milionów USD na "Johna Cartera" to chyba wytwórnia Warner Bros. nie pokładała większych nadziei w dziele Wachowskich.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved.
Niemniej trzeba przyznać, że jak na film wyprodukowany za ubogie 102 miliony USD, "Atlas Chmur" potrafi pozytywnie zaskoczyć pod względem realizatorskim. Mnogość historii oraz różne ich plenery były na pewno nie lada wysiłkiem, dlatego twórcom należą się za nie spore brawa. W warstwie realizacyjnej w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Każda z historii ma unikalny klimat odpowiadający epoce, w której została osadzona, a efekty specjalne może nie są szczególnie powalające, ale sprawdzają się wystarczająco dobrze. Pod względem fabularnym mam natomiast o wiele więcej zastrzeżeń. Ogólna idea filmu everything is connected jest zbyt mocno przereklamowana, by mogła wywrzeć na mnie jakiekolwiek wrażenie. Z przedstawionych sześciu historii naprawdę zainteresowały mnie jedynie losy młodego kompozytora osadzone w Wielkiej Brytanii lat 30-tych XX wieku. Warto na pewno pochwalić bardzo zabawny wątek pisarza z historii współczesnej, a w szczególności tego co uczynił z krytykiem mającym negatywną opinię o jego dziele. Mam nadzieję, że "Atlas Chmur" nigdy nie stanie się inspiracją dla Karolaka lub Szyca i nie zginę za wieczną pogardę, którą obłożyłem tych artystów. Niemniej ostatnio lękam się coraz bardziej o swoje życie (Politbiuro zawsze czujne), zważywszy, że cierpię na tzw. syndrom Magika. Neutralnie odebrałem natomiast historię o emancypacji klonów w bliższej przyszłości, trochę dostrzegam tutaj matrixowskie wpływy. Zdecydowane i potężne hejty natomiast żywię do lewackiej ideowo historii o potencjalnym handlarzu niewolników oraz dalszej przyszłości rozgrywającej się na Hawajach. Jednakże za najgorszą opowieść uznaję osadzone w latach 70-tych śledztwo dotyczące zabójstwa w elektrowni atomowej.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved.
Mimo mnogości kreacji aktorstwo w "Atlasie Chmur" nie powaliła mnie na kolana. Moim zdaniem jest raczej poprawne. Nie uświadczyłem większej żenady, ale też mało było kreacji zasługujących na większe brawa. Na pewno zasłużył na nie Tom Hanks zabawną rolą pisarza, ale reszta jego postaci jest taka sobie – przy czym najbardziej wkurwiał mnie w post-apokaliptycznej historii osadzonej na Hawajach. Z pewnością mogę pochwalić również Bena Whishawa, Jamesa D'Arcy'ego, Hugo Weavinga czy też Jima Broadbenta, ponieważ w ich występy są bez przypału. Jeśli chodzi o role kobiece to Doona Bae wypada raczej miałko, ale mimo wszystko lepiej niż Halle Berry, która irytowała mnie samą obecnością na ekranie. Nie wiem skąd to się wzięło, ale ostatnio zauważyłem u siebie straszną awersję do panny Berry - przy czym nie życzę sobie z tego powodu rasistowskich insynuacji!
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved.
"Atlas Chmur" pod wieloma względami wydaje się być monumentalnym dziełem. Aczkolwiek jeśli do warstwy realizacyjnej nie można mieć większych zarzutów, to pod względem treści w dużej mierze film wypełniony jest bełkotliwymi, lewackimi ideami. W niektórych historiach są one podane na tyle ordynarnie, że aż ma się ochotę womitować lewacką tęczą! I chyba właśnie dlatego najbardziej podobały mi się najbardziej kameralne historie przedstawione w dziele Wachowskich. Opowieści bez ratowania świata, złowrogich korpo i walki o prawa klonów były po prostu zwyczajne i może przez to najbardziej wartościowe z mojej perspektywy. I to właśnie za nie oraz za realizacyjny rozmach wystawiam ocenę lepszą niż powinienem normalnie.
źródło: 2012 Warner Bros. All Rights Reserved.
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz