Space: The final
frontier. Science fiction to zdecydowanie mój ulubiony gatunek filmowy.
Oglądałem wszystkie współczesne klasyki, średniawki oraz całkowite chujozy, a
na dodatek setki seriali: od kultowego "Star Trek” przez "Battlestar Galactica”, "Space: Above and Beyond”, "Firefly” po dzieła w rodzaju "Andromedy” z Kevinem Sorbo (jakby ktoś nie wiedział, to jest to niesławny Herkules). Ostatnio, z
braku dobrego s-f, oglądałem nawet szwajcarskie produkcje tego rodzaju ("Cargo”).
Dlatego też kiedy usłyszałem o "Prometeuszu” ucieszyłem się licząc na powrót
dobrego s-f klasy co najmniej "Alien”. Przyznam, że raczej negatywne recenzje
trochę mnie zniechęciły do projekcji, bo bałem się, że będę zmuszony wystawić
klasyczne 3/10. Dlatego też seans trochę odwlókł się w czasie – ale wreszcie
mogę się podzielić wrażeniami.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/ |
W niezbyt odległej przyszłości
grupa badaczy pod przewodnictwem dr Shaw (Noomi Rapace) i dr Hollowaya (Logan
Marshall-Green) odkrywa na Isle of Skye starożytne malunki skalne. Okazuje się,
że w wielu miejscach na świecie występuje podobny wzór – zaproszenie do
odległej galaktyki. Naukowcy przekonują szefa potężnej korporacji Weyland
(późniejszej Weyland-Yutani z serii "Alien”) do sfinansowania wyprawy tytułowym "Prometeuszem” na zadupie wszechświata,
jak to określił kapitan Janek. Shaw i Holloway liczą na rozwiązanie odwiecznej
zagadki – początków ludzkości i spotkania z tzw. Inżynierami, którzy w ich opinii stworzyli gatunek ludzki. U kresu
podróży badacze odnajdują starożytne ruiny obcej cywilizacji.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/ |
Fabularnie było zatem
przynajmniej interesująco, niestety akcja rozwinęła się bardzo niekorzystnie
dla filmu. Niektóre rozwiązania fabularne są po prostu tragiczne, momentami
głupota bohaterów jest nie do opisania (np. jak można bujać się po obcej planecie
bez broni?), a oni sami zachowują się jak istoty pozbawione wyobraźni – a
przypominam, iż to nie są ludzie zwerbowani do pracy za 5 PLNów na godzinę, a
wykwalifikowani naukowcy wykonujący misję na obcej planecie. To naprawdę
momentami poraża mózg. Końcowe nawiązanie do serii "Alien” nie jest dla mnie
ani zajebiste ani żenujące. Po prostu jest mi całkowicie obojętne – jeśli była
potrzeba wstawienia takiej sekwencji to można było ją wymyślić zdecydowanie
lepiej. Jako fan serii "Alien” mogę się również przyczepić do wyglądu statku,
bo korporacja Weyland urządziła „Prometeusza” jakby miał brać udział w
kosmicznym MTV Cribs (m.in. stoły bilardowe, nieprzebrane zapasy alkoholu).
Poza tym skoro nawiązujemy do Aliena to chciałbym przypomnieć jak ascetycznie
wyglądał "Nostromo” i jakich bajerów nie posiadał. Jasne, że to był statek
transportowy, ale akcja działa się o wiele później, więc trochę to
problematyczne (wiadomo, kiedy go kręcono nie było odpowiedniej technologii).
Miałem również wylać hektolitry hejtingu za obsadzenie Guya Pierce’a jako
Petera Weylanda, ale trivia z IMDb wyjaśniła sprawę (nie będę spoilował dla
tych, którzy jeszcze nie oglądali). Niemniej jak się ostatecznie okazało zabieg
ten był i tak bezcelowy, a więc szkoda, że to nie Max von Sydow dostał tę rolę.
źródło: http://www.prometheus-movie.com/ |
Tym razem na koniec zostawiam
zalety. Na pewno solidne aktorstwo, chociaż dla mnie w filmach sf nie ma to większego
znaczenia, bo liczą się głównie rozwiązania fabularne. W szczególności podobał
mi się Michael Fassbender w roli androida Davida, Idris Elba jako kapitan
statku Janek (na Bełta, co za imię dla postaci) oraz Charlize Theron (Vickers).
Efekty naprawdę świetne (szczeniaki, a w szczególności hologramy), zdjęcia,
plenery bardzo przekonujące – pod względem wizualnym film jest doskonały.
„Prometeusz” to nie jest tragiczne kino, ale niestety nie ma w sobie oczekiwanej krzty boskości. Na szczęście nie jest to także wtórne kosmiczne Pocahontas i dlatego chciałbym zobaczyć sequel.
Ocena: 6/10 (ocena zdecydowanie podniesiona za wizualia).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz