poniedziałek, 29 października 2012

"Clash of the Titans"



"Clash of the Titans" to remake filmu z 1981 roku, który w Polsce występuje pod tytułem "Zmierzch Tytanów". Zabierając się do projekcji byłem pełen obaw, gdyż doskonale znam dosyć luźne podejście Hollywood do ekranizowania jakiejkolwiek mitologii. Swoją drogą oba tytuły nie mają żadnego uzasadnienia fabularnego, ponieważ akcja dzieje się długo po tym jak ostatni Tytani zostali zwyciężeni przez Zeusa i innych bogów. Muszę przyznać, że do obejrzenia produkcji zachęcił mnie jednak fakt, że wystąpiła w niej Izabella Miko (Atena). Niestety sceny z udziałem polskiej aktorki okazały się zbyt chujowe nawet jak na to dzieło i zostały wycięte.
źródło: http://www.wikia.com/Wikia
Fabuła raczej typowa dla tego rodzaju produkcji (przy uwzględnieniu roli mitologii). Rybak Spyros (Pete Postlethwaite) znajduje na morzu trumienkę z martwą kobietą i małym dzieckiem, które cudem przeżyło. Przygarnia chłopca i wychowuje jak swojego własnego syna. Dwadzieścia parę lat później zastępcza rodzina Perseusza (Sam Worthington) zostaje przypadkowo zamordowana przez Hadesa (Ralph Fiennes). Ogólnie nastroje w starożytnym świecie są nienajlepsze. Ludzie buntują się przeciwko władzy bogów i postanawiają sami rządzić swoim losem. W tym bezbożnym procederze przoduje miasto Argos. Pod wpływem Hadesa bogowie postanawiają dać nauczkę krnąbrnym mieszkańcom: albo złożą im w ofierze królewnę Andromedę (Alexa Davalos) albo miasto zostanie zniszczone przez Krakena. Jak łatwo się domyślić misję ratowniczą podejmuje nasz dzielny Perseusz. Wkrótce dowiadujemy się również, że nie jest on zwykłym śmiertelnikiem, ale bękartem samego władcy Olimpu (Liam Neeson).
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
 "Clash of the Titans" to całkowite pomieszanie mitologii greckiej, nordyckiej, ale też arabskiej. Oprócz bogów i stworzeń typowych dla wierzeń hellenistycznych występują również okazy typowe dla dalekiej północy (Kraken) czy Półwyspu Arabskiego (pustynne dżiny). Dla ortodoksyjnych miłośników mitologii greckiej może to być poważny szok, ale widz masowy będzie się bawił raczej dobrze. Ponadto w nawiązaniu do oryginału z 1981 roku w filmie pojawia się scena z mechaniczną sową Bubo. Co ciekawe ponoć podczas kręcenia filmu Sam Worthington znienawidził ją tak mocno, że wielokrotnie groził jej zniszczeniem. Aktor obawiał się również, że wstawienie sceny z Bubo do filmu zrujnuje jego karierę. Z mojego punktu widzenia, jeśli chciało się nawiązać do oryginału to można było zrobić to znacznie lepiej, ale i tak nie ma dramatu a Worthington mógł ukazać swoje obrzydzenie. Fabularnie sporo niedorzeczności, niemniej nic co by szokowało szczególnie lub dramatycznie zaskakiwało. Typowa hollywoodzka sieczka dla mas.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
 Obsada zapowiadała się bardzo ciekawie, oczywiście z wyjątkiem Izabelli Miko. Neeson, Fiennes, Worthington wsparci przez Polly Walker, którą bardzo lubię od czasów „Rzymu”, a do tego m.in. Gemma Arterton, Liam Cunningham, Vincent Regan oraz Luke Evans. Mała ciekawostka: w "Clash of the Titans" Luke Evans występuje jako Apollo, ale już w "Immortals" awansuje na Zeusa. Mimo tylu sław aktorstwo jest raczej drewniane (szczególnie u głównego wykonawcy, to pewnie wpływ Bubo), po części wynika to ze scenariusza, który stworzył takie a nie inne postacie. Najbardziej podobała mi się Gemma Arterton w roli Io oraz Ralph Fiennes jako Hades. Reszta raczej do zapomnienia, przy czym chciałbym zobaczyć Izabellę Miko na tym tle. Efekty specjalne bardzo fajne, zaliczam na plus. Bardzo mi się podobał niebieski płomień z kostura pustynnego dżina, poza tym nieźle wyglądał Olimp pośród chmur. Podsumowując jest to bardzo lekkie dzieło, typowe do obejrzenia przy obiedzie. Po projekcji praktycznie nic w głowie nie zostaje, dlatego taka, a nie inna ocena.

Ocena: 4/10.

Recenzję sequelu znajdziecie pod tym linkiem: "Wrath of the Titans".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz