"Clash of the Titans" to remake
filmu z 1981 roku, który w Polsce występuje pod tytułem "Zmierzch Tytanów".
Zabierając się do projekcji byłem pełen obaw, gdyż doskonale znam dosyć luźne
podejście Hollywood do ekranizowania jakiejkolwiek mitologii. Swoją drogą oba
tytuły nie mają żadnego uzasadnienia fabularnego, ponieważ akcja dzieje się
długo po tym jak ostatni Tytani zostali zwyciężeni przez Zeusa i innych bogów.
Muszę przyznać, że do obejrzenia produkcji zachęcił mnie jednak fakt, że
wystąpiła w niej Izabella Miko (Atena). Niestety sceny z udziałem polskiej
aktorki okazały się zbyt chujowe nawet jak na to dzieło i zostały wycięte.
źródło: http://www.wikia.com/Wikia |
Fabuła raczej typowa dla tego
rodzaju produkcji (przy uwzględnieniu roli mitologii). Rybak Spyros (Pete
Postlethwaite) znajduje na morzu trumienkę z martwą kobietą i małym dzieckiem,
które cudem przeżyło. Przygarnia chłopca i wychowuje jak swojego własnego syna.
Dwadzieścia parę lat później zastępcza rodzina Perseusza (Sam Worthington)
zostaje przypadkowo zamordowana przez
Hadesa (Ralph Fiennes). Ogólnie nastroje w starożytnym świecie są nienajlepsze.
Ludzie buntują się przeciwko władzy bogów i postanawiają sami rządzić swoim
losem. W tym bezbożnym procederze przoduje miasto Argos. Pod wpływem Hadesa
bogowie postanawiają dać nauczkę krnąbrnym mieszkańcom: albo złożą im w ofierze
królewnę Andromedę (Alexa Davalos) albo miasto zostanie zniszczone przez
Krakena. Jak łatwo się domyślić misję ratowniczą podejmuje nasz dzielny
Perseusz. Wkrótce dowiadujemy się również, że nie jest on zwykłym
śmiertelnikiem, ale bękartem samego władcy Olimpu (Liam Neeson).
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
"Clash of the Titans" to
całkowite pomieszanie mitologii greckiej, nordyckiej, ale też arabskiej. Oprócz
bogów i stworzeń typowych dla wierzeń hellenistycznych występują również okazy typowe
dla dalekiej północy (Kraken) czy Półwyspu Arabskiego (pustynne dżiny). Dla
ortodoksyjnych miłośników mitologii greckiej może to być poważny szok, ale widz
masowy będzie się bawił raczej dobrze. Ponadto w nawiązaniu do oryginału z 1981
roku w filmie pojawia się scena z mechaniczną sową Bubo. Co ciekawe ponoć
podczas kręcenia filmu Sam Worthington znienawidził ją tak mocno, że
wielokrotnie groził jej zniszczeniem. Aktor obawiał się również, że wstawienie
sceny z Bubo do filmu zrujnuje jego
karierę. Z mojego punktu widzenia, jeśli chciało się nawiązać do oryginału
to można było zrobić to znacznie lepiej, ale i tak nie ma dramatu a Worthington
mógł ukazać swoje obrzydzenie. Fabularnie sporo niedorzeczności, niemniej nic co
by szokowało szczególnie lub dramatycznie zaskakiwało. Typowa hollywoodzka
sieczka dla mas.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
Obsada zapowiadała się bardzo
ciekawie, oczywiście z wyjątkiem Izabelli Miko. Neeson, Fiennes, Worthington
wsparci przez Polly Walker, którą bardzo lubię od czasów „Rzymu”, a do tego
m.in. Gemma Arterton, Liam Cunningham, Vincent Regan oraz Luke Evans. Mała
ciekawostka: w "Clash of the Titans" Luke Evans występuje jako Apollo, ale już
w "Immortals" awansuje na Zeusa. Mimo tylu sław aktorstwo jest raczej drewniane
(szczególnie u głównego wykonawcy, to pewnie wpływ Bubo), po części wynika to
ze scenariusza, który stworzył takie a nie inne postacie. Najbardziej podobała
mi się Gemma Arterton w roli Io oraz Ralph Fiennes jako Hades. Reszta raczej do
zapomnienia, przy czym chciałbym zobaczyć Izabellę Miko na tym tle. Efekty
specjalne bardzo fajne, zaliczam na plus. Bardzo mi się podobał niebieski
płomień z kostura pustynnego dżina, poza tym nieźle wyglądał Olimp pośród
chmur. Podsumowując jest to bardzo lekkie dzieło, typowe do obejrzenia przy
obiedzie. Po projekcji praktycznie nic w głowie nie zostaje, dlatego taka, a
nie inna ocena.
Ocena: 4/10.
Recenzję sequelu znajdziecie pod tym linkiem: "Wrath of the Titans".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz