Kiedy usłyszałem o czym ma być "Iron Sky” nie mogłem wyjść
z podziwu dla inwencji scenarzystów. Zaiste pomysł wydawał się mi przedniej
jakości, to też nie mogłem się doczekać kiedy wreszcie będę mógł zobaczyć film.
Coś tak absurdalnego w kinie zdarza się niezmiernie rzadko, a w naszym kraju to
już nigdy.
źródło: http://moviecarpet.com/ |
O czym jest zatem "Iron Sky”? W
1945 roku niedobitki nazistów zbiegły na ciemną stronę Księżyca, gdzie zdołały
wybudować całkiem niezłą bazę kosmiczną. Niemcy, znani ze świetnej organizacji,
zaczęli wydobywać Helium 3, dzięki czemu zyskali ogromne rezerwy energii.
Ideologia nazistowska przetrwała w niezmienionej formie, dlatego też księżycowa
IV Rzesza snuła plany zemsty na USA. W 2018 roku amerykańscy astronauci
przypadkowo odkryli nazistowską bazę, ale skończyło się to tragicznie: dowódca
misji zginął na miejscu, natomiast czarnoskóry James Washington (Christopher
Kirby) dostał się do niewoli. Naziści, pod wrażeniem możliwości telefonu
komórkowego, postanowili wysłać na Ziemię ambitnego oberführera Klausa Adlera
(Götz Otto), który miał zdobyć więcej tego typu urządzeń. W jakim celu?
Oczywiście na potrzeby najnowszej wunderwaffe – tym razem flagowego statku
kosmicznego IV Rzeszy nazwanego Götterdämmerung.
źródło: http://www.nosferadio.dk/ |
"Iron Sky” przy odrobinie wysiłku
mogło być naprawdę fajnym filmem. Niestety twórcy od razu uderzyli w komediowy
ton, przy czym naprawdę rzadko jest zabawnie. Na palcach jednej ręki mogę
policzyć zabawne momenty m.in.: dosłowne wybielanie skóry wybielaczem, stanowisko
Księżycowego Führera (Mondführer), motyw ze stacją kosmiczną Mir czy też sposób
w jaki życie ocaliła Vivian. Na plus zasłużył również Udo Kier, gdyż Księżycowy
Führer w jego wykonaniu wypadł naprawdę przekonująco. Poza tym bardzo fajne
odwzorowano niemiecką technikę, która mimo upływu czasu zachowała
charakterystyczne elementy (kosmiczne Zeppeliny, bardzo fajne skafandry
kosmiczne, monumentalna architektura). A zatem do plusów można dodać efekty
specjalne. I to właściwie tyle – o reszcie najlepiej zapomnieć. Szybko wkradają
się idiotyczne rozwiązania fabularne, przykre przerysowanie postaci oraz
przewidywalne lovestory. "Iron Sky” to niestety kolejny przypadek zmarnowania
interesującego pomysłu na film. Naprawdę szkoda.
Ocena: 4/10 (dwie gwiazdki za zachwycenie mnie samym pomysłem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz