"Con Air” to chyba szczytowe
osiągnięcie kariery Cage’a i jeden z najbardziej znanych poniedziałkowych
megahitów Polsatu. Dlaczegóż? Otóż rzadko się zdarza, aby obok gwiazdy pokroju
Cage’a ktoś ustawił rzeszę tak doskonałych aktorów dużego formatu dodając jednocześnie
solidnych i rozpoznawalnych wyrobników jako dopełnienie całości. A wszystko to
podlane sosem bezsensownej fabuły, „brutalnej przemocy”, ciętych dialogów oraz
wielu eksplozji wynikających ze sporego budżetu (75 mln USD).
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Cameron Poe (Nicolas Cage),
ex-Ranger, ma wkrótce wyjść z więzienia. Bardzo mu na tym zależy, gdyż po raz
pierwszy ujrzy swoją ukochaną córkę. Ostatnim więziennym eventem, w którym Poe
bierze udział jest transport skazańców samolotem. Niestety wszystko wymyka się
spod kontroli, gdy grupa niebezpiecznych psychopatów pod wodzą Cyrusa „The
Virus” (John Malkovich) opanowuje maszynę i zaczyna realizować wysoce
bezsensowny plan. Chociaż Poe kocha swoją żonę i córkę, to jednak decyduje się
zostać na pokładzie i walczyć o życie pojmanych strażników oraz czarnoskórego
przyjaciela spod celi. Jednocześnie agent federalny Vince Larkin (John Cusack)
próbuje udaremnić plan Cyrusa, ale oprócz przebiegłych geniuszy zbrodni, ma
przeciwko sobie również tępych kolegów po fachu.
źródło: http://www.ugo.com/ |
Zacznę od wymienienia obsady:
Cage, Malkovich, Cusack, Danny Trejo (w roli gwałciciela – czyż można było
wybrać lepiej?), Steve Busceni (psychopata w stylu Hannibala Lectera), Ving
Rhames (sławny Marsellus Wallace z "Pulp Fiction”), Dave Chappelle (zabawna
rola), Rachel Ticotin (wielce zasłużona dla kina akcji), Emilio Rivera, Colm
Meaney (znany ze "Star Trek”). Imponujące zestawienie prawda? Pod tym względem niewiele
filmów mogło dorównać "Con Air”. Do czasów "The Expendables” lepszy był chyba
jedynie "True Romance”. Jakiż jest nasz główny heros? Na szczęście, w
przeciwieństwie do wielu ról w karierze, Cage nie jest w ogóle demoniczny. Ha,
mogę powiedzieć, że takiego Cage’a (oprócz scen w których się rozkleja) mogę
oglądać na co dzień bez żenady. Malkovich jest bardzo spoko, Busceni fajnie się
wpasował w rolę totalnego pojeba, natomiast Trejo wygląda tak bardzo
realistycznie jako gwałciciel, że nawet chyba nie musiał nic grać. Poza tym
jest bardzo efektownie – ale niestety często efektownie w idiotyczny sposób. Fajnie,
że jest dosyć brutalnie (dwie osoby zostają podpalone, sporo innych ginie w
różny sposób), ale finałowa sekwencja to popis hollywoodzkiej żenady. Cage i
Cusack na motorach ścigający wóź strażacki z Malkovichem i Rhamesem chwilę po
wylądowaniu samolotem w środku Las Vegas. Przeczytajcie sobie to zdanie na
głos, aby dotarł do Was jego sens (czy raczej bezsens).
źródło: http://fanboyz.net/ |
Całość ogląda się mimo
bezsensownej fabuły całkiem nieźle, bo jak to zwykle w przypadku wysoko-budżetowych
hollywoodzkich produkcji wszystko nakręcone jest niezwykle sprawnie i
profesjonalnie. Ładne zdjęcia, fajne plenery w Nevadzie, eksplozje i rozmach
cieszą oko. Najbardziej jednakże cieszy niedemoniczny Cage i aby uhonorować
jego wyjątkową oraz godną naśladowania postawę wystawiłem „Con Air” odpowiednio
wysoką notę.
Ocena: 5/10.
W filmie znalazła się świetna
definicja ironii:
["Sweet
Home Alabama"
plays in background]
Garland Greene: Define irony. Bunch of
idiots dancing on a plane to a song made famous by a band that died in a plane
crash.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz