Całkiem niedawno miałem okazję
obejrzeć kawałek filmu ze Stevenem Seagalem kręconego w Polsce. "Out of Reach"
wyglądało na totalne żenua, ale podejrzewam, że dla polskich aktorów biorących
udział w tym przedsięwzięciu (m.in. Krzysztof Pieczyński, Agnieszka Wagner)
było to największe osiągnięcie w karierze. Upadek Seagala skłonił mnie do
refleksji. Pomyślałem, że gorzej już być nie może (oczywiście wyłączając z tego
stwierdzenia polską kinematografię). A jednak… Nie mogłem się bardziej pomylić!
Kilka dni później zobaczyłem coś przerażającego. Polsat chełpił się filmem z
Wesleyem Snipesem nakręconym w Rumunii. Od razu wiedziałem, że nie odpuszczę projekcji "Detonatora".
źródło: http://www.movieposterdb.com/ |
Fajnie, że w filmie jest fabuła. Otóż
super agent Sonni Griffith (Wesley Snipes) po raczej nieudolnym wykonaniu misji
w Bukareszcie dostaje nowe zadanie. Na zlecenie CIA, której nie jest nawet
pracownikiem (scenarzyści postanowili zachować w tajemnicy prawdziwego
pracodawcę naszego bohatera), Griffith ma zaopiekować się Nadią Cominski
(Silvia Colloca), żoną zamordowanego księgowego rumuńskiej mafii. Kobietę
należy odstawić do Nowego Jorku, aczkolwiek nie jest to proste zadanie. Jak w
każdym filmie tego rodzaju, w miejscowej placówce CIA szerzy się zgnilizna
moralna oraz zdrada. W efekcie misja Griffitha zamienia się w wesoły i
bezsensowny rampage na ulicach Bukaresztu. Na dodatek boss lokalnej mafii, a
przy okazji właściciel klubu piłkarskiego, próbuje zakupić od bezwzględnych
Ukraińców (prawdopodobnie, w każdym razie przyjeżdżają z Ukrainy) rosyjską broń
biologiczną, co komplikuje całą historię.
źródło: http://www.beyondhollywood.com/ |
Od czego zacząć tym razem
hejting? Pod względem fabularnym mamy do czynienia z totalną żenadą zatopioną w
morzu wtórności (m.in. opisywana już zdrada w CIA, komentarze z offu, do bólu
przewidywalny romans). Oka, potrafię to zrozumieć, w końcu to ewidentne kino
klasy B (chociaż około 15 mln USD budżetu!). Ale są pewne granice, których przekraczać nie można! Przykład: boss
rumuńskiej mafii ma klub piłkarski, który rozgrywa jakieś półfinały. Stawką
jest wejście do finału bliżej nieokreślonego turnieju, którego zwycięzca
pojedzie na mistrzostwa świata do Waszyngtonu (sic!). Wątek piłkarski jest
zatem dla mnie całkowicie niezrozumiały. Poza tym jak można wysłać
czarnoskórego Griffitha do Bukaresztu, aby cytuję wtopił się w tłum. Toż to jakiś chory żart scenarzystów! Do tego
najchujowsze flashbacki jakie oglądałem w swoim życiu. Na opisanie ich poziomu
brakuje mi słów, a komputerowy ogień w jednym z nich mógłby z godnością
wystąpić w "Bitwie pod Wiedniem". Efekty specjalne w głównej osi fabularnej są
natomiast typowe: ot, samochód w coś uderzy, to od razu wybuchnie, o ile na
pokładzie nie ma oczywiście głównego bohatera. Postacie strzelają do siebie z
odległości mniejszej niż 2
metry, ale celność pozostawia wiele do życzenia. Nie ma specjalnej
brutalności, ani rozbieranych scen seksu, chociaż główna bohaterka przez większość
czasu paraduje po mieście wystrojona jak uliczna dziwka. Nie żeby mi to
specjalnie przeszkadzało, ale na pewno wojujący feminizm nie będzie zachwycony
takim przedstawieniem postaci żeńskich.
źródło: http://www.cinema.de/ |
Plenery. Lepiej zapomnieć.
Bukareszt wygląda bardzo brzydko. Tak brzydko, że film zniechęcił mnie do
odwiedzenia tego miasta, a chyba chodziło o coś całkowicie odwrotnego. Klimat "Detonatora" najlepiej oddaje wypowiedź analityka CIA: Jestem na tym zadupiu zabitym dechami. A jeszcze niedawno mieszkałem w
prawdziwym świecie. Chcę tam wrócić! Sytuacji nie polepsza fatalne
aktorstwo 90% obsady. Jedynie Snipes, Colloca i Michael Brandon (Flint) coś
sobą reprezentują. W sumie czegóż się można było spodziewać po produkcji
kręconej w Rumunii? "Detonatora" mogę polecić jedynie najbardziej ortodoksyjnym
fanom Wesleya Snipesa. Jako podsumowanie przytoczę mądrość ludową
zaprezentowaną przez jednego z bohaterów: Kiedy
układasz się z diabłem, nie zdziw się, że upieprzysz sobie buty. Proste,
nieprawdaż?
Ocena: 2/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz