środa, 29 sierpnia 2012

"Broken Arrow"


"Broken Arrow” to kolejny typowy polsatowski megahit z okresu mojego dzieciństwa. Co prawda ilością projekcji na przestrzeni lat z pewnością nie dorównał pierwszej części "Die Hard”, ale wyrył swoje miejsce w mojej pamięci. Reżyseruje John Woo, więc wydawało się, że może to być esencja kina akcji, która zapewni przyzwoitą rozrywkę na dwie godziny.
źródło: http://www.pastposters.com/
Fabuła nie powala na kolana. Major Vic Deakins (John Travolta) i kapitan Riley Hale (Christian Slater) są pilotami USAF. To nie lada zawodnicy – latają stuningowaną wersją B-2 Spirit określaną w filmie mianem B-3, a ponadto na pokładzie mają zwykle dwa ładunki termojądrowe. Wszystko przebiega wesoło dopóki w takcie lotu nad Utah nie okazuje się, że mjr Deakins postanowił sobie dorobić na boku i sprzedał atomówki terrorystom. Jak łatwo się domyślić kpt. Hale miał odmienne zdanie w tym temacie za co musiał opuścić kokpit (ale przeżył). Współpracując ze strażniczką parku narodowego (Samantha Mathis) postanawia za wszelką cenę pokrzyżować plany ex-kolegi.
źródło: http://julieannthomas.blogspot.com/
Z każdą minutą jest co raz gorzej. Major Deakins początkowo wydaje się zwykłym kolesiem, potem nieoczekiwanie staje się geniuszem zbrodni, a kończy jako totalny psychopata. Z kolei Hale zaczyna od bokserskiego wpierdolu, toteż wiadomo od początku, że gdy przyjdzie stoczyć mu finałową walkę, stanie na wysokości zadania. Czarne charaktery umierają jak boty w grze video. Zero myślenia, to co się dzieje w finałowej sekwencji w pociągu to już przesada. Na szczęście śmierć nie oszczędza bohaterów pozytywnych (przepraszam za spoiler, ale to jest po prostu nie do opisania): polecam zobaczyć jak żenująco umarł płk Wilkins (Delroy Lindo). Dodajmy do tego wyjątkowo przykre dialogi o potrzebie ratowania świata, aktorstwo Slatera i demoniczność Travolty jawnie czerpaną od Cage’a. Na plus zaliczam jedynie ładne plenery – poza tym totalna porażka.

Ocena: 2/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz