środa, 8 sierpnia 2012

"Black Gold"


"Black Gold" to rzadki, ale za to sztandarowy, przykład filmu ewidentnie nakręconego na zamówienie. Akcja osadzona została co prawda w wyimaginowanych królestwach Półwyspu Arabskiego i nie ma żadnych postaci historycznych, ale przekaz szejków z Kataru jest jasny: tworzymy na nowo naszą historię za pomocą kinematografii. Oto odkrycie ropy naftowej w latach 30-tych XX wieku doprowadza do zaognienia się starego konfliktu między dwoma emiratami o sporny kawałek pustyni.

Jak na dzieło z konglomeratu katarsko-francusko-tunezyjsko-włoskiego obsada jest imponująca: Antonio Banderas, Mark Strong, Freida Pinto oraz Tahar Rahim. Niestety pod względem fabularnym mamy miałkość i wtórność. Określenie „epicki fresk”, które padło w recenzji tego filmu w „Gazecie Wyborczej” to chyba jakiś żart albo efekt sponsoringu z Kataru. Od początku same klisze: dwóch braci – jeden atleta, drugi manualny debil lubiący czytać książki; love story od dziecka; konflikt władców, z których jeden jest zwolennikiem nowoczesności, a drugi zagorzałym konserwatystą. Nie trzeba dodawać, że nasz szlachetny bohater, po tym jak zostają usunięte kolejne przeszkody do objęcia tronu (dosłownie – wszelcy pretendenci giną w mieliznach scenariusza), okazuje się wspaniałym przywódcą o ogromnym miłosierdziu. Patos, patos, patos – do porzygu.

W zasadzie film ma jedynie dwie zalety: ładne krajobrazy i całkiem fajną ścieżkę dźwiękową. Poza tym nic nie potrafię dostrzec.

Ocena: 2/10 (nie otrzymałem niestety sponsoringu z Kataru).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz