piątek, 31 sierpnia 2012

"Cruel Intentions"



Bardzo, naprawdę bardzo rzadko oglądam filmy pokroju "Cruel Intentions” (znane w Polszy pod tytułem "Szkoła uwodzenia”). Dlaczego? Otóż zwykle wysoki poziom żenady jest wystarczającym czynnikiem odstraszającym. Poza tym targetem są raczej nastolatki z gimbazy, a nie ludzie wchodzący w jesień życia. Aczkolwiek czasem mam chwile słabości, dlatego mając do wyboru ciężki polski dramat o problemach mieszkaniowych oraz amerykański film o genetycznie zmutowanych rekinach wybrałem lekką rozrywkę w postaci "Cruel Intentions”.
źródło: http://www.cinema65.com/
W zasadzie jest opowiastka o wysoce zblazowanej, pozbawionej ideałów, dekadenckiej młodzieży, dla której jedyną rozrywką jest seks (od razu ostrzegam, że nie ma na ekranie ani śladu nagości). Kathryn (Sarah Michelle Gellar) i jej przyrodni brat Sebastian (Ryan Phillippe) przyjmują dosyć nietypowy zakład: jeśli Sebastian uwiedzie Annette (Reese Witherspoon) to będzie mógł przespać się z Kathryn, natomiast w przypadku klęski straci swojego jaguara. Problem w tym, że Annette jest zadeklarowaną przeciwniczką uprawiania seksu bez miłości, a na dodatek swoje poglądy głosi na łamach młodzieżowego czasopisma.

Mniej więcej do połowy "Cruel Intentions” rozwijał się całkiem nieźle, gdyż tym razem wyjątkowo obyło się bez żenady. Czasami było nawet całkiem zabawnie i mogło się nawet podobać, oczywiście po zaakceptowaniu pewnej koncepcji. Film nie opowiada bowiem losów przeciętnej amerykańskiej młodzieży, ale jedynie jej mocno bananowego wycinka, który zamieszkuje piękne rezydencje w NY, ma służbę i wozi dupska limuzynami. Gdyby w Polsce ktokolwiek odważył się na coś takiego, to automatycznie bym tego nie kupił. Ale to Hollywood… Od razu przypomniała mi się moja fascynacja serialem "The O.C.” ("Życie na Fali”), którego wszystkie sezony obejrzałem, w utęsknieniu czekając na przeprowadzkę do Kalifornii i milijiony PLNów na koncie.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Do zalet mogę zaliczyć aktorstwo: Sarah Michelle Gellar jako suka pozbawiona uczuć wypada bardzo wiarygodnie, Ryan Phillippe w roli legendarnego dupcyngiera jest niemal pozbawiony żenady, natomiast Reese Witherspoon dostała niewdzięczną rolę, więc po prostu jest. Poza tym ładne miejscówki, przepych i bogactwo na każdym kroku – to jest dobre w tej konwencji. Mniej więcej do połowy wszystko wypada nieźle i była nadzieja, ha kto wie, może nawet na 6/10. Niestety od momentu kiedy Sebastian zaczyna mięknąć film zamienia się w bardzo przykrą przypowiastkę o tym jak zbawienny wpływ na złych ludzi ma miłość. Psuje to dodatkowo nietypową relację Sebastiana i Kathryn, która była dotychczasową esencją filmu. Wspomniany zwrot fabularny jest tak słaby i wtórny, że postanowiłem dokonać rewizji zakładanej oceny. Dodatkowo zakończenie jest chyba jednym z najbardziej żenujących jakie widziałem w swoim życiu – za coś takiego nie może być litości!

Ocena: 3/10 (szkoda zmarnowanego potencjału).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz