wtorek, 4 listopada 2014

"Filth"



Kiedy zobaczyłem w kinie trailer "Filth" (tym razem tłumacze okryli się wieczną chwałą, bezbłędnie przekładając angielski tytuł na "Brud") natychmiast zapałałem chęcią by obejrzeć produkcję Jona S. Bairda. Podobnie jak w genialnym 'Trainspotting" scenariusz filmu oparto na powieści Irvine’a Welsha, więc miałem naprawdę wielkie oczekiwania. Ludzie z Miasta CK twierdzili nawet, że "Filth" zapowiada się niemal jako szkocki "The Wolf of Wallstreet". Ja natomiast, w trakcie licznych alkoholowych odysei, zauważyłem ciekawą prawidłowość. Wszystkie plakaty filmu, które udało mi się znaleźć na mieście (nie licząc oczywiście kina Mikro), zostały umiejscowione w kiblach najbardziej topowych dla mnie miejscówek krakowskiego Kazimierza, a więc w Zlewie i Zielonym Kontrabasie. Przypadek? Nie sądzę! W końcu nie pozostało mi nic innego jak wziąć się w garść i wyruszyć do kina. Niemniej w międzyczasie dokonałem straszliwego odkrycia: otóż premiera "Filth" w normalnym świecie miała miejsce jesienią zeszłego roku! Wymieńmy jedynie mniej oczywiste państwa: Węgry, Serbia, Słowenia, Litwa, Estonia, Ukraina (sic!). A premiera w Polszy 17 października 2014 roku! What the fuck?! Czy ja żyję w jakimś kraju trzeciego świata jak Jemen czy inna Rodezja? Wyświetlać w kinach film, który od prawie roku hula wesoło na torrentach, w kraju, gdzie wszyscy uważają, że ściąganie z Internetu nie jest przestępstwem, wydaje się co najmniej bezcelowe. Jak nie po kolei trzeba mieć w głowie? Horror, horror!
Plakat jakże podobny do "Trance".
(źródło: http://www.impawards.com)
"Filth" to historia kompletnie zdegenerowanego policjanta z Edynburga. Bruce (James McAvoy) przemierza ulice miasta szukając anielskiego pyłu, sypkich kobiet, szantażując podejrzanych oraz wyłudzając pieniądze na wszelkiego rodzaju nielegalne rozrywki. Ponieważ nasz bohater staje przed szansą awansu, który w jego mniemaniu ma całkowicie naprawić rodzinne relacje, postanawia skupić się na wyeliminowaniu z gry kolegów i koleżanek z komisariatu. Okazją do osiągnięcia szybkiego zwycięstwa wydaje się być rozwiązanie sprawy zamordowania japońskiego studenta. Niestety, oprócz policyjnych rywali, Bruce musi pokonać również uzależnienie od narkotyków, alkoholizm i coś na kształt poważnej choroby psychicznej.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Spodziewałem się, że "Filth" będzie filmem o wiele lżejszym w odbiorze. Liczyłem na półtorej godziny lekkiej, zwiewnej zabawy, bez ocierania się o poważne tematy. Oczywiście w jakimś tam niewielkim stopniu produkcja Jona S. Bairda spełniła powyższe oczekiwania. Wystarczy wspomnieć choćby znakomitą sekwencję śpiewania piosenki Silver Lady Davida Soula w aucie (słynny detektyw Hutch siedzi za kółkiem), scenę z balonikiem czy zabawny, świąteczny konkurs z kserokopiarką. Niemniej całkowicie zaskakująco "Brud" przygniótł mnie ciężkim wiekiem. Problemy, które de facto przykryto niewybrednymi żartami o rasistowskich czy seksualnych podtekstach, nadają się naprawdę na solidny dramat psychologiczny. O ile w "Trainspotting" Danny Boyle poradził sobie z tym świetnie, o tyle reżyser "Filth" nie potrafił znaleźć odpowiedniej proporcji między zabawowością a powagą. Momentami perypetie Bruce’a są naprawdę przytłaczające, żeby nie rzecz przerażająco smutne i depresyjne. Fabuła to generalnie mozolnie toczące się śledztwo, przeplatane libacjami alkoholowo-narkotykowymi oraz seksem, a także totalnymi odpałami głównego bohatera coraz bardziej pogrążającego się w mizantropii i chorobie psychicznej. Niestety przynajmniej jeden wątek wydaje się zagrywką z najtańszego wyciskacza łez. Na szczęście ostatnia scena ratuje całą produkcję, doskonale oddając szyderstwo losu. Zakończenie podobało mi się tak bardzo, że postanowiłem przyznać za nie dodatkową gwiazdkę. Jeśli chodzi natomiast o kreskówkę z napisami końcowymi to naprawdę nie wiem co o tym myśleć.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Nie ma cienia wątpliwości, że ewentualny sukces "Filth" opierałby się na dwóch czynnikach. Pierwszy to oczywiście scenariusz, o którym wspominałem powyżej. Drugi element to natomiast gra aktorska Jamesa McAvoya. Bruce w jego wykonaniu to wyjątkowo odpychająca postać, mająca praktycznie nieustającą fazę albo znajdująca się w totalnym zjeździe po alkoholu i prochach. Setkom przekleństw miotanych przez bohatera wyjątkowego kolorytu nadawał silny szkocki akcent aktora. McAvoy ze swojego zadania wywiązał się po prostu znakomicie i z nieukrywaną przyjemnością patrzyłem na jego ekranowe popisy. Zagrać tak niesympatyczną, maniakalną postać nie jest łatwo, dlatego też Szkotowi należą się ogromne brawa. Ogólnie rzecz biorąc Bruce to bardzo interesujący bohater, który zdecydowanie wybija się ponad straszliwe sztampową szarzyznę drugiego planu. Policjanci wypadają bardzo typowo: od niekompetentnego szefa Toala (John Sessions) poprzez sypką karierowiczkę Drummond (Imogen Poots), homofoba rasistę Gillmana (Brian McCardie), metroseksualistę Inglisa (Emun Elliott) po zdolnego i ambitnego rookie Lennoxa (Jamie Bell). Troszkę za szeroki przekrój społeczny jak na jeden komisariat, nieprawdaż? W zasadzie nikt z nich nie stworzył kreacji, która zapadła by wyjątkowo w pamięć, ale z drugiej strony wszyscy spisali się dosyć solidnie. Sztampowo wypada również najlepszy przyjaciel naszego bohatera, pocieszny fajtłapa Bladesey (Eddie Marsan), oraz jego napalona małżonka (Shirley Henderson). Bardzo ładnie na ekranie prezentuje się za to Shauna Mcdonald, wcielająca się w Caroline, żonę Bruce’a.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Podsumowują temat "Filth" niestety okazał się dla mnie sporym rozczarowaniem. Scenariusz z wyraźnie niestabilnym balansem między zabawowością a poważnymi tematami nie sprawdził się zbyt dobrze. W zaistniałej sytuacji nawet heroiczna gra aktorskiej Jamesa McAvoya na niewiele się zdała, zważywszy, że jak pisałem powyżej na drugim planie nie dzieje się zasadniczo nic ciekawego. Jeśli zdecydujecie się obejrzeć "Brud" nie miejcie wcześniej zbyt wielkich oczekiwań. Produkcja Jona S. Bairda ma naprawdę dobre momenty, ale jako całość prezentuje się dosyć niemrawo: lekkość walcząc z powagą rozsadzają wewnętrznie film. A może po prostu nie przygotowałem się odpowiednio do projekcji i powinienem był wzorem Bruce’a do whisky wciągnąć sporych rozmiarów kokainowe wzgórze?
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Ocena: 6/10 (w tym dodatkowa gwiazdka za ostatnią scenę).

3 komentarze: