Kiedy zobaczyłem w kinie trailer "Filth" (tym razem tłumacze okryli się wieczną chwałą, bezbłędnie przekładając
angielski tytuł na "Brud") natychmiast zapałałem chęcią by obejrzeć produkcję
Jona S. Bairda. Podobnie jak w genialnym 'Trainspotting" scenariusz filmu
oparto na powieści Irvine’a Welsha, więc miałem naprawdę wielkie oczekiwania.
Ludzie z Miasta CK twierdzili nawet, że "Filth" zapowiada się niemal jako
szkocki "The Wolf of Wallstreet". Ja natomiast, w trakcie licznych alkoholowych
odysei, zauważyłem ciekawą prawidłowość. Wszystkie plakaty filmu, które udało
mi się znaleźć na mieście (nie licząc oczywiście kina Mikro), zostały
umiejscowione w kiblach najbardziej topowych dla mnie miejscówek krakowskiego
Kazimierza, a więc w Zlewie i Zielonym Kontrabasie. Przypadek? Nie sądzę! W
końcu nie pozostało mi nic innego jak wziąć się w garść i wyruszyć do kina.
Niemniej w międzyczasie dokonałem straszliwego odkrycia: otóż premiera "Filth"
w normalnym świecie miała miejsce jesienią zeszłego roku! Wymieńmy jedynie
mniej oczywiste państwa: Węgry, Serbia, Słowenia, Litwa, Estonia, Ukraina
(sic!). A premiera w Polszy 17 października 2014 roku! What the fuck?! Czy ja
żyję w jakimś kraju trzeciego świata jak Jemen czy inna Rodezja? Wyświetlać w
kinach film, który od prawie roku hula wesoło na torrentach, w kraju, gdzie wszyscy uważają, że ściąganie z
Internetu nie jest przestępstwem, wydaje się co najmniej bezcelowe. Jak nie po
kolei trzeba mieć w głowie? Horror,
horror!
Plakat jakże podobny do "Trance". (źródło: http://www.impawards.com) |
"Filth" to historia kompletnie
zdegenerowanego policjanta z Edynburga. Bruce (James McAvoy) przemierza ulice
miasta szukając anielskiego pyłu,
sypkich kobiet, szantażując podejrzanych oraz wyłudzając pieniądze na
wszelkiego rodzaju nielegalne rozrywki. Ponieważ nasz bohater staje przed
szansą awansu, który w jego mniemaniu ma całkowicie naprawić rodzinne relacje,
postanawia skupić się na wyeliminowaniu z gry kolegów i koleżanek z
komisariatu. Okazją do osiągnięcia szybkiego zwycięstwa wydaje się być
rozwiązanie sprawy zamordowania japońskiego studenta. Niestety, oprócz
policyjnych rywali, Bruce musi pokonać również uzależnienie od narkotyków,
alkoholizm i coś na kształt poważnej choroby psychicznej.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Spodziewałem się, że "Filth"
będzie filmem o wiele lżejszym w odbiorze. Liczyłem na półtorej godziny lekkiej,
zwiewnej zabawy, bez ocierania się o poważne tematy. Oczywiście w jakimś tam niewielkim
stopniu produkcja Jona S. Bairda spełniła powyższe oczekiwania. Wystarczy
wspomnieć choćby znakomitą sekwencję śpiewania piosenki Silver Lady Davida Soula w aucie (słynny detektyw Hutch siedzi za kółkiem), scenę z
balonikiem czy zabawny, świąteczny konkurs z kserokopiarką. Niemniej całkowicie
zaskakująco "Brud" przygniótł mnie ciężkim wiekiem. Problemy, które de facto przykryto niewybrednymi żartami
o rasistowskich czy seksualnych podtekstach, nadają się naprawdę na solidny
dramat psychologiczny. O ile w "Trainspotting" Danny Boyle poradził sobie z tym
świetnie, o tyle reżyser "Filth" nie potrafił znaleźć odpowiedniej proporcji
między zabawowością a powagą. Momentami perypetie Bruce’a są naprawdę
przytłaczające, żeby nie rzecz przerażająco smutne i depresyjne. Fabuła to
generalnie mozolnie toczące się śledztwo, przeplatane libacjami
alkoholowo-narkotykowymi oraz seksem, a także totalnymi odpałami głównego
bohatera coraz bardziej pogrążającego się w mizantropii i chorobie psychicznej.
Niestety przynajmniej jeden wątek wydaje się zagrywką z najtańszego wyciskacza
łez. Na szczęście ostatnia scena ratuje całą produkcję, doskonale oddając
szyderstwo losu. Zakończenie podobało mi się tak bardzo, że postanowiłem
przyznać za nie dodatkową gwiazdkę. Jeśli chodzi natomiast o kreskówkę z
napisami końcowymi to naprawdę nie wiem co o tym myśleć.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Nie ma cienia wątpliwości, że
ewentualny sukces "Filth" opierałby się na dwóch czynnikach. Pierwszy to
oczywiście scenariusz, o którym wspominałem powyżej. Drugi element to natomiast
gra aktorska Jamesa McAvoya. Bruce w jego wykonaniu to wyjątkowo odpychająca
postać, mająca praktycznie nieustającą fazę albo znajdująca się w totalnym
zjeździe po alkoholu i prochach. Setkom przekleństw miotanych przez bohatera
wyjątkowego kolorytu nadawał silny szkocki akcent aktora. McAvoy ze swojego
zadania wywiązał się po prostu znakomicie i z nieukrywaną przyjemnością
patrzyłem na jego ekranowe popisy. Zagrać tak niesympatyczną, maniakalną postać
nie jest łatwo, dlatego też Szkotowi należą się ogromne brawa. Ogólnie rzecz
biorąc Bruce to bardzo interesujący bohater, który zdecydowanie wybija się
ponad straszliwe sztampową szarzyznę drugiego planu. Policjanci wypadają bardzo
typowo: od niekompetentnego szefa Toala (John Sessions) poprzez sypką
karierowiczkę Drummond (Imogen Poots), homofoba rasistę Gillmana (Brian
McCardie), metroseksualistę Inglisa (Emun Elliott) po zdolnego i ambitnego rookie Lennoxa (Jamie Bell). Troszkę za
szeroki przekrój społeczny jak na jeden komisariat, nieprawdaż? W zasadzie nikt
z nich nie stworzył kreacji, która zapadła by wyjątkowo w pamięć, ale z drugiej
strony wszyscy spisali się dosyć solidnie. Sztampowo wypada również najlepszy
przyjaciel naszego bohatera, pocieszny fajtłapa Bladesey (Eddie Marsan), oraz
jego napalona małżonka (Shirley Henderson). Bardzo ładnie na ekranie prezentuje
się za to Shauna Mcdonald, wcielająca się w Caroline, żonę Bruce’a.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Podsumowują temat "Filth"
niestety okazał się dla mnie sporym rozczarowaniem. Scenariusz z wyraźnie
niestabilnym balansem między zabawowością a poważnymi tematami nie sprawdził
się zbyt dobrze. W zaistniałej sytuacji nawet heroiczna gra aktorskiej Jamesa
McAvoya na niewiele się zdała, zważywszy, że jak pisałem powyżej na drugim
planie nie dzieje się zasadniczo nic ciekawego. Jeśli zdecydujecie się obejrzeć "Brud" nie miejcie wcześniej zbyt wielkich oczekiwań. Produkcja Jona S. Bairda
ma naprawdę dobre momenty, ale jako całość prezentuje się dosyć niemrawo:
lekkość walcząc z powagą rozsadzają wewnętrznie film. A może po prostu nie
przygotowałem się odpowiednio do projekcji i powinienem był wzorem Bruce’a do
whisky wciągnąć sporych rozmiarów kokainowe wzgórze?
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Ocena: 6/10 (w tym
dodatkowa gwiazdka za ostatnią scenę).
Bardzo dobre.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńStarałem się jak mogłem :) Dziękuję za ciepłe słowa :) Pozdro 600!
OdpowiedzUsuń