poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Locke"



Przyznam, że całkiem serio rozważałem możliwość wybrania się na "Locke’a" do kina. Jednakże chociaż film był grany w moim ulubionym Mikro, to ostatecznie nie udało mi się załapać na seans. Czemuż może ktoś spyta? Otóż powodów jest za wiele by je wszystkie wymienić, więc wspomnę tylko pierwsze skojarzenia: lenistwo intelektualne, chujnia na dworze, lenistwo fizyczne, marnacja, zmęczenie, marność egzystencji, niemożność nabycia whisky J&B w godnej cenie. I tak oto po raz kolejny sam skazałem się na oglądanie filmu w zaciszu mego domostwa. Już na wstępie pragnę podkreślić, że "Locke" to bardzo nietypowa produkcja. Reżyser Steven Knight zaryzykował sukces całego przedsięwzięcia stawiając wszystko na jedną kartę – aktorski talent Toma Hardy’ego. Nie wierzycie? A zatem zapraszam do lektury!
Plakat znakomity.
(źródło: http://www.impawards.com)
Fabułę "Locke’a" można streścić dosłownie w jednym zdaniu: Ivan Locke (Tom Hardy) po skończonej pracy wsiada w auto i jedzie przed siebie od czasu do czasu rozmawiając przez telefon lub też prowadząc monologi dotyczące własnego życia. Sprecyzujmy jednakże kilka szczegółów. Locke jest doświadczonym budowlańcem, kimś w rodzaju kierownika budowy. W nieoczekiwaną podróż wyrusza w przededniu najważniejszego etapu wznoszenia ogromnej konstrukcji – wylewania betonu pod fundamenty. Z czasem okazuje się, że jego z pozoru beztroska i idiotyczna eskapada ma jednak ukryty cel. O wszystkim dowiadujemy się bowiem z licznych rozmów telefonicznych, które Locke prowadzi ze współpracownikami, rodziną oraz znajomymi.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Czyż film o człowieku, który przez niemal 90 minut jedzie autem i rozmawia przez telefon może się wydać komukolwiek fascynujący? Otóż, choć możecie sceptycznie podchodzić do tego tematu przed projekcją, to gorąco zachęcam do obejrzenia "Locke’a". Steven Knight udowodnił, że nawet z tak na pozór błahej i nieinteresującej tematyki można skroić znakomitą produkcję. Wielkie brawa dla reżysera za tak odważny eksperyment i wiarę pokładaną w umiejętności aktorskie Toma Hardy’ego. "Locke" nie porwie Was wartką akcją, efektami specjalnymi, one-linerami wymieszanymi z bluzgami, czy też nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Przedstawiona historia jest w zasadzie bardzo nieskomplikowana i niemal idealnie życiowa. Za najlepsze podsumowanie jej charakteru niech posłużą wersy Bilona z Hemp Gru: Całe życie pracujesz na szacunek; stracić możesz w sekundę, swój dobry wizerunek. I właśnie tak potoczyło się życie naszego bohatera. Jeden niewielki błąd pociągnął za sobą całkowicie nieoczekiwane konsekwencje, które w ciągu kilkudziesięciu minut zamieniają dotychczasową, szczęśliwą egzystencję Locke’a w totalną ruinę. Perypetie mocno życiowe, które w zasadzie mogą dotknąć każdego z nas, będąc swoistym testem na posiadanie jaj ze stali.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Podziwiam cierpliwość głównego bohatera do załatwiania wszystkich problemów przez telefon. Chociaż kiedyś byłem niemal pasjonatem rozmów telefonicznych (bardzo negatywnie odbijało się to na stanie moich finansów), to odkąd zacząłem pracować w spedycji międzynarodowej dźwięk dzwoniącego telefonu napawa mnie najprawdziwszą odrazą, gdyż oznacza albo problem albo nieuzasadnione pretensje – procent telefonów pozytywnych jest naprawdę znikomy. W efekcie nawet funkcje mojej prywatnej komórki zostały zredukowane do zegarka i przeglądarki internetowej. Również pod innym względem "Locke" dotyczy mnie bezpośrednio. Otóż, ponieważ akcja rozgrywa się późnym wieczorem, w filmie pięknie ukazano tzw. światła miasta. Pamiętacie wersy otwierające genialną płytę Światła Miasta Grammatika: W miasto, porą gdy już światła dnia zgasną; I pora zasnąć, my w podróż, miasto jak ogród; Warszawa, księżyc, noc, spokój, nic się nie dzieje? Któż z nas nie lubi patrzeć na miasto i jego światła nocą? Pod tym względem "Locke" wypada bardzo dobrze i cieszę się ogromnie, że akcję filmu osadzono właśnie późnym wieczorem. Ponadto wreszcie ktoś postanowił docenić Polaków przebywających na Wyspach. Z filmu Knighta możemy się bowiem dowiedzieć, że nasi rodacy są najlepiej wykwalifikowanymi ekspertami w kwestiach zbrojenia filarów i wylewania betonu.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Jeśli chodzi o aktorstwo "Locke" to wyłącznie popis Toma Hardy’ego. Wiadomo, że już praktycznie cały "Bronson" opierał się na jego talencie, ale w tym przypadku Steven Knight poszedł jeszcze dalej. Na ekranie nie oglądamy innych postaci poza Locke’iem, a jedynie słyszymy ich głosy w trakcie licznych rozmów telefonicznych. 90% filmu to ujęcia głównego bohatera siedzącego za kółkiem z telefonem w dłoni. Ileż wysiłku trzeba włożyć, aby całość nie wypadła nużąco! Dzięki Hardy’emu tę życiową historię ogląda się naprawdę znakomicie i po raz kolejny wielkie propsy dla Anglika. Warto również podkreślić dobrze napisaną postać – Locke z początku wydaje się everymanem, ale jednakże ostatecznie dokonuje trudnego wyboru, na który zdecydowałoby się niewielu. W Hardym naprawdę widać siłę, która dała bohaterowi odwagę by postąpić tak a nie inaczej. Jeszcze raz wielki props! Po seansie "Locke’a" zacząłem prawdziwie ubolewać, że nie zdecydowałem się wybrać na film do kina. Jak powszechnie wiadomo kinowe projekcje wzmagają pozytywne odczucia, aczkolwiek produkcja Stevena Knighta broni się oglądana nawet w domowym zaciszu. Polecam Wam zatem gorąco ten teatr jednego aktora ze znakomitą rolą Toma Hardy’ego wśród miasta świateł!
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz