Przyznam, że całkiem serio
rozważałem możliwość wybrania się na "Locke’a" do kina. Jednakże chociaż film
był grany w moim ulubionym Mikro, to ostatecznie nie udało mi się załapać na
seans. Czemuż może ktoś spyta? Otóż powodów jest za wiele by je wszystkie wymienić,
więc wspomnę tylko pierwsze skojarzenia: lenistwo intelektualne, chujnia na
dworze, lenistwo fizyczne, marnacja, zmęczenie, marność egzystencji, niemożność
nabycia whisky J&B w godnej cenie. I tak oto po raz kolejny sam skazałem
się na oglądanie filmu w zaciszu mego domostwa. Już na wstępie pragnę
podkreślić, że "Locke" to bardzo nietypowa produkcja. Reżyser Steven Knight zaryzykował
sukces całego przedsięwzięcia stawiając wszystko na jedną kartę – aktorski
talent Toma Hardy’ego. Nie wierzycie? A zatem zapraszam do lektury!
Plakat znakomity. (źródło: http://www.impawards.com) |
Fabułę "Locke’a" można streścić
dosłownie w jednym zdaniu: Ivan Locke (Tom Hardy) po skończonej pracy wsiada w
auto i jedzie przed siebie od czasu do czasu rozmawiając przez telefon lub też
prowadząc monologi dotyczące własnego życia. Sprecyzujmy jednakże kilka
szczegółów. Locke jest doświadczonym budowlańcem, kimś w rodzaju kierownika
budowy. W nieoczekiwaną podróż wyrusza w przededniu najważniejszego etapu
wznoszenia ogromnej konstrukcji – wylewania betonu pod fundamenty. Z czasem
okazuje się, że jego z pozoru beztroska i idiotyczna eskapada ma jednak ukryty
cel. O wszystkim dowiadujemy się bowiem z licznych rozmów telefonicznych, które
Locke prowadzi ze współpracownikami, rodziną oraz znajomymi.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Czyż film o człowieku, który przez
niemal 90 minut jedzie autem i rozmawia przez telefon może się wydać
komukolwiek fascynujący? Otóż, choć możecie sceptycznie podchodzić do tego
tematu przed projekcją, to gorąco zachęcam do obejrzenia "Locke’a". Steven
Knight udowodnił, że nawet z tak na pozór błahej i nieinteresującej tematyki
można skroić znakomitą produkcję. Wielkie brawa dla reżysera za tak odważny
eksperyment i wiarę pokładaną w umiejętności aktorskie Toma Hardy’ego. "Locke"
nie porwie Was wartką akcją, efektami specjalnymi, one-linerami wymieszanymi z bluzgami, czy też nieoczekiwanymi
zwrotami akcji. Przedstawiona historia jest w zasadzie bardzo nieskomplikowana
i niemal idealnie życiowa. Za najlepsze podsumowanie jej charakteru niech
posłużą wersy Bilona z Hemp Gru: Całe
życie pracujesz na szacunek; stracić możesz w sekundę, swój dobry wizerunek.
I właśnie tak potoczyło się życie naszego bohatera. Jeden niewielki błąd pociągnął za sobą całkowicie nieoczekiwane
konsekwencje, które w ciągu kilkudziesięciu minut zamieniają dotychczasową,
szczęśliwą egzystencję Locke’a w totalną ruinę. Perypetie mocno życiowe, które
w zasadzie mogą dotknąć każdego z nas, będąc swoistym testem na posiadanie jaj
ze stali.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Podziwiam cierpliwość głównego
bohatera do załatwiania wszystkich problemów przez telefon. Chociaż kiedyś
byłem niemal pasjonatem rozmów telefonicznych (bardzo negatywnie odbijało się
to na stanie moich finansów), to odkąd zacząłem pracować w spedycji
międzynarodowej dźwięk dzwoniącego telefonu napawa mnie najprawdziwszą odrazą,
gdyż oznacza albo problem albo nieuzasadnione pretensje – procent telefonów
pozytywnych jest naprawdę znikomy. W efekcie nawet funkcje mojej prywatnej
komórki zostały zredukowane do zegarka i przeglądarki internetowej. Również pod
innym względem "Locke" dotyczy mnie bezpośrednio. Otóż, ponieważ akcja rozgrywa
się późnym wieczorem, w filmie pięknie ukazano tzw. światła miasta. Pamiętacie wersy otwierające genialną płytę Światła Miasta Grammatika: W miasto, porą gdy już światła dnia zgasną;
I pora zasnąć, my w podróż, miasto jak ogród; Warszawa, księżyc, noc, spokój,
nic się nie dzieje? Któż z nas nie lubi patrzeć na miasto i jego światła
nocą? Pod tym względem "Locke" wypada bardzo dobrze i cieszę się ogromnie, że
akcję filmu osadzono właśnie późnym wieczorem. Ponadto wreszcie ktoś postanowił
docenić Polaków przebywających na Wyspach. Z filmu Knighta możemy się bowiem
dowiedzieć, że nasi rodacy są najlepiej wykwalifikowanymi ekspertami w
kwestiach zbrojenia filarów i wylewania betonu.
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Jeśli chodzi o aktorstwo "Locke"
to wyłącznie popis Toma Hardy’ego. Wiadomo, że już praktycznie cały "Bronson"
opierał się na jego talencie, ale w tym przypadku Steven Knight poszedł jeszcze
dalej. Na ekranie nie oglądamy innych postaci poza Locke’iem, a jedynie
słyszymy ich głosy w trakcie licznych rozmów telefonicznych. 90% filmu to
ujęcia głównego bohatera siedzącego za kółkiem z telefonem w dłoni. Ileż
wysiłku trzeba włożyć, aby całość nie wypadła nużąco! Dzięki Hardy’emu tę
życiową historię ogląda się naprawdę znakomicie i po raz kolejny wielkie propsy dla Anglika. Warto również
podkreślić dobrze napisaną postać – Locke z początku wydaje się everymanem, ale jednakże ostatecznie
dokonuje trudnego wyboru, na który zdecydowałoby się niewielu. W Hardym
naprawdę widać siłę, która dała bohaterowi odwagę by postąpić tak a nie
inaczej. Jeszcze raz wielki props! Po seansie "Locke’a" zacząłem
prawdziwie ubolewać, że nie zdecydowałem się wybrać na film do kina. Jak
powszechnie wiadomo kinowe projekcje wzmagają pozytywne odczucia, aczkolwiek
produkcja Stevena Knighta broni się oglądana nawet w domowym zaciszu. Polecam
Wam zatem gorąco ten teatr jednego aktora ze znakomitą rolą Toma Hardy’ego
wśród miasta świateł!
źródło: http://www.aceshowbiz.com |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz