czwartek, 11 lipca 2013

"The 6th Day"


Patrząc z perspektywy czasu na karierę aktorską Arnolda Schwarzeneggera mogę śmiało stwierdzić, że po drugiej części "Terminatora" nie zagrał w ani jednym filmie, który można by określić mianem wybitnego. Trochę to smutne, ponieważ Arnie położył fundamenty pod rozwój kina akcji w latach 80-tych i zasługuje na zdecydowanie lepszy los. Niemniej wskutek realizacji ambicji politycznych w latach 2005-2010 miał długą przerwę w graniu. W tym czasie jego największy rywal z czasów filmowej chwały próbował reaktywować własną karierę. Sylvester Stallone nakręcił nowe części "Rocky'ego" i "Rambo", a finalnie zebrał kumpli i stworzył "The Expendables", które rozrosły się już do trylogii. Sly nie zawsze trafiał dobrze, ale przynajmniej starał się mocno i jak mogliśmy się przekonać w dalszym ciągu imponuje tężyzną fizyczną i sprawnością. Arnie także chciał ratować karierę, ale granie w miernych i wtórnych filmach na przełomie wieku chwały mu nie przyniosło. Jednym z nich był właśnie "The 6th Day", znany w Polszy pod genialnie przetłumaczonym tytułem "Szósty dzień" (mistrzostwo translacji). Z uwagi na temat poruszany w filmie jestem pewien, że powstał on w wyniku ówczesnego hype'u wynikającego ze sklonowania owieczki Dolly. Co prawda między tymi dwoma wydarzeniami upłynęło kilka lat, ale pamiętam, że losami pierwszego klona podniecano się w telewizji dosyć często.
Ogromnie zabawny plakat :)
źródło: http://www.impawards.com
Tytuł zobowiązuje i oczywiście twórcy nie mogli sobie odmówić uraczenia widza cytatem o stworzeniu człowieka. Akcja filmu przenosi nas w nieodległą przyszłość. Technologia klonowania poszła daleko w przód i naukowcy stworzyli nawet kopię człowieka. Aczkolwiek jako, że nie należała do najbardziej udanych wytworów ludzkości, wprowadzono tzw. prawo szóstego dnia zakazujące klonowania ludzi. Po tym wstępie poznajemy Adama Gibsona (Arnold Schwarzenegger), który wraz z kumplem Hankiem (Michael Rapaport) prowadzi lotniczą firmę przewozową. Wskutek niefortunnego zbiegu okoliczności zamienia się zleceniem ze swoim kolegą. Kiedy wraca do domu okazuje się, że na jego miejsce pojawił się nowy, sklonowany Adam Gibson, a na niego czekają już bezwzględni killerzy. Uchodząc ledwie z życiem oryginalny Adam postanawia dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi i kto odpowiada za zrujnowanie jego szczęśliwego życia rodzinnego.
źródło: Columbia Pictures
Jak na budżet w wysokości 82 milionów USD "The 6th Day" nie poraża efektami specjalnymi. Może wynika to z faktu, że mamy do czynienia z całkiem niedaleką przyszłością, ale w takim razie ja się pytam gdzie jest ten cały hajs? Efekty komputerowe są więcej niż słabe, a najlepiej widać to w przypadku śmigłowco-odrzutowców, które pilotuje Adam i Hank. W mojej opinii są okropnie pikselowate, niemal jakby je wyciągnięto z jakiejś ówczesnej gry komputerowej. W zasadzie cała futurystyczna wizja ogranicza się jedynie do dwóch aspektów. Pierwszy to oczywiście rozwój technologii klonowania, który doprowadził m.in. do wyeliminowania problemu głodu na świecie. Drugi natomiast to wszelkie przyszłościowe gadżety, których w filmie pojawia się sporo. Wśród nich uwagę przykuwa duża ilość hologramów, energetyczne (?) pistolety czy też urządzenie do zdalnego sterowania wspomnianym wyżej pikselowatym statkiem powietrznym. Generalnie jest to zatem wizja niewiele różniąca się od rzeczywistości z przełomu wieków i z pewnością w żaden sposób niewyróżniająca się na tle innych tego rodzaju produkcji. Kolejnym zarzutem wobec filmu Rogera Spottiswoode'a jest totalnie wtórna fabuła. Średnio rozgarnięta osoba przewidzi rozwój wydarzeń i fabularny twist już w pierwszych minutach. Pod tym względem "The 6th Day" nie wnosi kompletnie nic nowego do współczesnej kinematografii.
Pikseloza za 82 miliony USD...
źródło: Columbia Pictures
Film poległ zatem już na dwóch kluczowych polach, ale czy aktorzy zdołają uratować go od ostatecznego potępienia? Niestety nie znajdziemy tu wybitnych kreacji ani dobrze naszkicowanych postaci. Wszystko jest mega-wtórne i sztampowe. Arnold Schwarzenegger w roli kochającego ojca i rodzinna idylla? What the fuck? Przecież oglądam film tylko po to, by zobaczyć jak bezlitośnie masakruje legion przeciwników i nie obchodzi mnie kupowanie prezentów córce. Arnie w roli Gibsona wypadł raczej drętwo i na pewno nie była to konwencja, w której potrafił się do końca odnaleźć. Michael Rapaport dostał rolę-kliszę: w końcu Hank to zabawny i sympatyczny pomagier głównego herosa, od początku skazany na śmierć. Muszę jednak przyznać, że aktor wywiązał się z zadania całkiem nieźle. Oczywiście bad guys są również sztampowi, ale odtwórcy tych ról postarali się trochę bardziej. Podobał mi się w szczególności Robert Duvall (dr Weir) oraz Tony Goldwyn (Drucker), a na ekranie całkiem ładnie prezentowała się Sarah Wynter (Talia). Niemniej nie są to kreacje wybitne, dla których warto oglądać "The 6th Day". Po prostu wybijają się ponad ogólny poziom aktorstwa w filmie i z tego powodu postanowiłem je wyróżnić.
źródło: Columbia Pictures
Rzemieślnicze wykonanie. Brak klimatu. Całość przypomina kilkukrotnie gorszą wersję "Total Recall" z przewidywalną intrygą oraz znacząco obniżonym poziomem przemocy. I właściwie ten ostatni aspekt rozczarowuje mnie najbardziej. Gdyby "The 6th Day" powstał pod koniec lat 80-tych to zapewne Arnie zlikwidowałbym epicko tysiące wrogów. Niestety film ma kategorię PG-13, więc nici z krwawej oraz brutalnej rzezi. Obejrzeć, ocenić, zapomnieć.
źródło: Columbia Pictures
Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz