Patrząc z perspektywy
czasu na karierę aktorską Arnolda Schwarzeneggera mogę śmiało
stwierdzić, że po drugiej części "Terminatora" nie zagrał w
ani jednym filmie, który można by określić mianem wybitnego.
Trochę to smutne, ponieważ Arnie położył fundamenty pod rozwój
kina akcji w latach 80-tych i zasługuje na zdecydowanie lepszy los.
Niemniej wskutek realizacji ambicji politycznych w latach 2005-2010
miał długą przerwę w graniu. W tym czasie jego największy rywal
z czasów filmowej chwały próbował reaktywować własną karierę.
Sylvester Stallone nakręcił nowe części "Rocky'ego" i "Rambo", a finalnie zebrał kumpli i stworzył "The
Expendables", które rozrosły się już do trylogii. Sly nie
zawsze trafiał dobrze, ale przynajmniej starał się mocno i jak
mogliśmy się przekonać w dalszym ciągu imponuje tężyzną
fizyczną i sprawnością. Arnie także chciał ratować karierę,
ale granie w miernych i wtórnych filmach na przełomie wieku chwały
mu nie przyniosło. Jednym z nich był właśnie "The 6th Day",
znany w Polszy pod genialnie przetłumaczonym tytułem "Szósty
dzień" (mistrzostwo translacji). Z uwagi na temat poruszany w
filmie jestem pewien, że powstał on w wyniku ówczesnego hype'u
wynikającego ze sklonowania owieczki Dolly. Co prawda między tymi
dwoma wydarzeniami upłynęło kilka lat, ale pamiętam, że losami
pierwszego klona podniecano się w telewizji dosyć często.
Ogromnie zabawny plakat :) źródło: http://www.impawards.com |
Tytuł zobowiązuje i
oczywiście twórcy nie mogli sobie odmówić uraczenia widza cytatem
o stworzeniu człowieka. Akcja filmu przenosi nas w nieodległą
przyszłość. Technologia klonowania poszła daleko w przód i
naukowcy stworzyli nawet kopię człowieka. Aczkolwiek jako, że nie
należała do najbardziej udanych wytworów ludzkości, wprowadzono
tzw. prawo szóstego dnia zakazujące klonowania ludzi. Po tym
wstępie poznajemy Adama Gibsona (Arnold Schwarzenegger), który wraz
z kumplem Hankiem (Michael Rapaport) prowadzi lotniczą firmę
przewozową. Wskutek niefortunnego zbiegu okoliczności zamienia się
zleceniem ze swoim kolegą. Kiedy wraca do domu okazuje się, że na
jego miejsce pojawił się nowy, sklonowany Adam Gibson, a na niego
czekają już bezwzględni killerzy. Uchodząc ledwie z życiem
oryginalny Adam postanawia dowiedzieć się o co w tym wszystkim
chodzi i kto odpowiada za zrujnowanie jego szczęśliwego życia
rodzinnego.
źródło: Columbia Pictures |
Jak na budżet w
wysokości 82 milionów USD "The 6th Day" nie poraża efektami
specjalnymi. Może wynika to z faktu, że mamy do czynienia z całkiem
niedaleką przyszłością, ale w takim razie ja się pytam gdzie
jest ten cały hajs? Efekty komputerowe są więcej niż słabe, a
najlepiej widać to w przypadku śmigłowco-odrzutowców, które
pilotuje Adam i Hank. W mojej opinii są okropnie pikselowate, niemal
jakby je wyciągnięto z jakiejś ówczesnej gry komputerowej. W
zasadzie cała futurystyczna wizja ogranicza się jedynie do dwóch
aspektów. Pierwszy to oczywiście rozwój technologii klonowania,
który doprowadził m.in. do wyeliminowania problemu głodu na
świecie. Drugi natomiast to wszelkie przyszłościowe gadżety,
których w filmie pojawia się sporo. Wśród nich uwagę przykuwa
duża ilość hologramów, energetyczne (?) pistolety czy też
urządzenie do zdalnego sterowania wspomnianym wyżej pikselowatym
statkiem powietrznym. Generalnie jest to zatem wizja niewiele
różniąca się od rzeczywistości z przełomu wieków i z pewnością
w żaden sposób niewyróżniająca się na tle innych tego rodzaju
produkcji. Kolejnym zarzutem wobec filmu Rogera Spottiswoode'a jest
totalnie wtórna fabuła. Średnio rozgarnięta osoba przewidzi
rozwój wydarzeń i fabularny twist już w pierwszych minutach. Pod
tym względem "The 6th Day" nie wnosi kompletnie nic nowego do
współczesnej kinematografii.
Pikseloza za 82 miliony USD... źródło: Columbia Pictures |
Film poległ zatem już
na dwóch kluczowych polach, ale czy aktorzy zdołają uratować go
od ostatecznego potępienia? Niestety nie znajdziemy tu wybitnych
kreacji ani dobrze naszkicowanych postaci. Wszystko jest mega-wtórne
i sztampowe. Arnold Schwarzenegger w roli kochającego ojca i
rodzinna idylla? What the fuck? Przecież oglądam film tylko po to,
by zobaczyć jak bezlitośnie masakruje legion przeciwników i nie
obchodzi mnie kupowanie prezentów córce. Arnie w roli Gibsona
wypadł raczej drętwo i na pewno nie była to konwencja, w której
potrafił się do końca odnaleźć. Michael Rapaport dostał
rolę-kliszę: w końcu Hank to zabawny i sympatyczny pomagier
głównego herosa, od początku skazany na śmierć. Muszę jednak
przyznać, że aktor wywiązał się z zadania całkiem nieźle.
Oczywiście bad guys są również sztampowi, ale odtwórcy
tych ról postarali się trochę bardziej. Podobał mi się w
szczególności Robert Duvall (dr Weir) oraz Tony Goldwyn (Drucker),
a na ekranie całkiem ładnie prezentowała się Sarah Wynter
(Talia). Niemniej nie są to kreacje wybitne, dla których warto
oglądać "The 6th Day". Po prostu wybijają się ponad ogólny
poziom aktorstwa w filmie i z tego powodu postanowiłem je wyróżnić.
źródło: Columbia Pictures |
Rzemieślnicze wykonanie.
Brak klimatu. Całość przypomina kilkukrotnie gorszą wersję "Total Recall" z przewidywalną intrygą oraz znacząco obniżonym
poziomem przemocy. I właściwie ten ostatni aspekt rozczarowuje mnie
najbardziej. Gdyby "The 6th Day" powstał pod koniec lat
80-tych to zapewne Arnie zlikwidowałbym epicko tysiące wrogów.
Niestety film ma kategorię PG-13, więc nici z krwawej oraz
brutalnej rzezi. Obejrzeć, ocenić, zapomnieć.
źródło: Columbia Pictures |
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz