poniedziałek, 15 lipca 2013

"Argo"


Od samego początku bardzo sceptycznie podchodziłem do "Argo". Gdzieś głęboko w odmętach mojej świadomości film w reżyserii Bena Afflecka został zaklasyfikowany jako obraz sławiący imperialistyczne dokonania Wuja Sama. Im jestem starszy tym mniej mam ochotę na oglądanie heroicznej walki o wolność i demokrację (czyli faktycznie o ropę naftową i nowe rynki dla McDonald's) odbywającą się na tle gwieździstego sztandaru. Nie może zatem dziwić, że po prostu nie chciało mi się oglądać tej produkcji. Jednakże po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że nawet najgorsze amerykańskie patriotyczne gówno jest pod względem filmowym na poziomie nieosiągalnym dla polskiego patriotycznego gówna. Zatem jeśli nawet będzie tragicznie, nic to przy możliwościach rodzimej kinematografii. Poza tym będąc głęboko przekonany, że "Argo" mi się nie spodoba, cieszyłem się na recenzję pełną hejtów na przemian z oskarżeniami o jawną gloryfikację amerykańskiego imperializmu itp. A musicie wiedzieć Drodzy Czytelnicy, iż zdecydowanie łatwiej hejtować niż propsować. Jednak już po seansie muszę przyznać, bijąc się w piersi, że bardziej w błędzie być nie mogłem! Używając porównania związanego z tematyką "Argo" mogę stwierdzić, że pomyliłem się tak samo jak CIA oceniając możliwości wybuchu rewolucji w Iranie w 1979 roku. Zanim przejdę do kolejnej części pragnę zwrócić uwagę na naganną praktykę osób odpowiedzialnych na tłumaczenie tytułów. Dodawanie dodatkowych słów do oryginałów uważam za kompletnie bezsensowny zabieg! Smuci mnie ogromnie, że staje się ostatnio dosyć popularne – vide "Operacja Argo" czy "Kryptonim: Shadow Dancer".
źródło: http://www.impawards.com
Bardzo fajne komiksowe wprowadzenie przedstawia losy Persji/Iranu do wydarzeń przedstawionych w filmie. To ciekawe rozwiązanie, na szczęście nie trącące propagandą i ściemami o wolności i demokracji, należy pochwalić. Akcja "Argo" rozpoczyna się w momencie szturmu irańskiego motłochu na amerykańską ambasadę w Teheranie w 1979 roku. Większość personelu dostaje się do niewoli, ale szóstce pracowników udaje się wymknąć na ulice stolicy Iranu i ukryć w rezydencji kanadyjskiego ambasadora. Sytuacja w mieście jest bardzo napięta, ale z powodu wszechobecnego chaosu nikt nie orientuje, że brakuje kilku imperialistów. Po kilkudziesięciodniowym pobycie w rezydencji amerykańskie władze postanawiają wydobyć z Iranu swoich obywateli. Zadanie opracowania planu eksfiltracji otrzymuje Tony Mendez (Ben Affleck), doświadczony w temacie agent CIA.

źródło: Warner Bros.
"Argo" to kolejny film based on true story, więc trudno czepiać się wątków fabularnych (aczkolwiek dla zbudowania napięcia pewne fakty zmieniono). Niemniej niektóre rozwiązania prezentowane w filmie wydają się kompletnie surrealistyczne. Wystarczy wspomnieć, że Amerykanie wpadli na pomysł, aby szóstce dyplomatów dostarczyć rowery, na których przejadą 300 km do granicy z Turcją. Wydaje się to tak nonsensownym rozwiązaniem, że aż trudno uwierzyć, iż traktowano je choćby przez chwilę poważnie. Niemniej reakcja Mendeza wywołała u mnie salwy spontanicznego śmiechu. Momentami przedstawiciele amerykańskich władz i wywiadu są ukazani jako totalnie niekompetentne postacie. To na pewno należy zaliczyć na plus Affleckowi, bo z pewnością jego film nie jest laurką wystawioną CIA i Departamentowi Stanu. Inną zaletą filmu jest wyraźna dbałość o detale. Pod tym względem najbardziej podobała mi się scena w irańskiej ambasadzie w Turcji, w której urzędnik po wbiciu pieczątki do paszportu przekreśla Kingdom of Iran i ręcznie dopisuje Islamic Republic of Iran. Interesujące było również niewydawanie alkoholu po wleceniu w irańską przestrzeń powietrzną czy też oglądanie Iranki w hidżabie posilającej się w imperialistycznym KFC. Poza tym genialnie włączono do filmu materiały archiwalne, przez co "Argo" zyskuje ogromnie na autentyczności. Sceny, które odtworzono na potrzeby filmu są natomiast po prostu świetne. Sekwencja szturmu na ambasadę zaczynająca się w środku irańskiego tłumu ma ogromną moc. Na dodatek w trakcie napisów końcowych twórcy zestawili filmowe kadry ze autentycznymi zdjęciami i muszę przyznać, że na ich tle "Argo" wypada bardzo dobrze.

źródło: Warner Bros.
Na szczęście reżyser nie pogrążył się nadmiernie w rzewnych wątkach rodzinnych, chociaż w "Argo" wraca znana hollywoodzka prawda misja wypełniona, rodzina naprawiona. Mimo całej poważnej tematyki film Afflecka wypełnia zgryźliwy humor, co zaskoczyło mnie niezmiernie. W szczególności w wątku hollywoodzkim panuje zaskakująca i niespodziewana lekkość. Niemniej nie oznacza to wcale utraty napięcia. Na ogromne brawa zasługują także bardzo ładne zdjęcia (intrygujące, że kręcono wyłącznie w USA i Turcji), ale w szczególności warto zwrócić uwagę na kreacje aktorskie. Chociaż głównym bohaterem jest Mendez to jednak jego postać nie zdominowała filmu. Nie jest to heros jakiego się spodziewałem początkowo, a po prostu sprawny fachowiec. Dobra rola Aflfecka, która zasługuje na uznanie. Warto zwrócić uwagę także na Johna Goodmana (John Chambers), ale tak naprawdę cały show kradnie Alan Arkin (Lester Siegel) – nominacja do Oscara jak najbardziej zasłużona. Oprócz wyżej wymienionej trójki w "Argo" znalazła się cała rzesza solidnych aktorów drugoplanowych: Bryan Cranston, Victor Garber, Tate Donovan, Zeljko Ivanek czy choćby Titus Welliver. Nie pasował mi jedynie Kyle Chandler, który strasznie mnie mierzi za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie. Z ról kobiecych chciałbym natomiast docenić Kerry Bishé, która prócz tego, że dysponuje nieprzeciętną urodą, stworzyła wyjątkowo autentyczną i przyciągającą uwagę postać.

źródło: Warner Bros.
Po obejrzeniu mniej więcej 75% filmu byłem gotowy wystawić mocarne 8/10. Jednakże niestety końcówka "Argo" mnie rozczarowała. W pewnym momencie po prostu zaczęło się dziać za dużo naraz, przez co nastąpił wydatny spadek poziomu realizmu. Rozumiem, że reżyser tego rodzaju zabiegami starał się podnieść napięcie przed finałem. Niestety moim zdaniem kompletnie niepotrzebnie. Trochę szkoda, ponieważ mimo obaw ze wstępu dzieło Afflecka bardzo przypadło mi do gustu. Udało się uniknąć nadmiernego epatowania amerykańskim patriotycznym patosem i zaszufladkowania w kategoriach USA-dobre Iran-zły. Jeśli chodzi o szeroko dyskutowaną kwestię czy "Argo" należy się Oscar za najlepszy film roku to uważam, że zdecydowanie nie. O wiele wyżej cenię choćby "Django Unchained", które przyniosło mi znacznie więcej radości po wyjściu z kina. Doceniam jednak dzieło Afflecka, ponieważ widać w nim dobry reżyserski warsztat i przeważnie umiejętnie zachował balans między autentycznymi wydarzeniami a filmową fikcją. Poczynił to na tyle dobrze, że mam ochotę obejrzeć "Argo" jeszcze raz.

źródło: Warner Bros.
Ocena: 7/10.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz