Od samego początku
bardzo sceptycznie podchodziłem do "Argo". Gdzieś głęboko w
odmętach mojej świadomości film w reżyserii Bena Afflecka został
zaklasyfikowany jako obraz sławiący imperialistyczne dokonania Wuja Sama. Im jestem
starszy tym mniej mam ochotę na oglądanie heroicznej walki o
wolność i demokrację (czyli faktycznie o ropę naftową i nowe
rynki dla McDonald's) odbywającą się na tle gwieździstego
sztandaru. Nie może zatem dziwić, że po prostu nie chciało mi się
oglądać tej produkcji. Jednakże po głębszym namyśle doszedłem
do wniosku, że nawet najgorsze amerykańskie patriotyczne gówno
jest pod względem filmowym na poziomie nieosiągalnym dla polskiego
patriotycznego gówna. Zatem jeśli nawet będzie tragicznie, nic to
przy możliwościach rodzimej kinematografii. Poza tym będąc
głęboko przekonany, że "Argo" mi się nie spodoba, cieszyłem
się na recenzję pełną hejtów na przemian z oskarżeniami o jawną
gloryfikację amerykańskiego imperializmu itp. A musicie wiedzieć
Drodzy Czytelnicy, iż zdecydowanie łatwiej hejtować niż
propsować. Jednak już po seansie muszę przyznać, bijąc się w
piersi, że bardziej w błędzie być nie mogłem! Używając
porównania związanego z tematyką "Argo" mogę stwierdzić, że
pomyliłem się tak samo jak CIA oceniając możliwości wybuchu
rewolucji w Iranie w 1979 roku. Zanim przejdę do kolejnej części
pragnę zwrócić uwagę na naganną praktykę osób odpowiedzialnych
na tłumaczenie tytułów. Dodawanie dodatkowych słów do oryginałów
uważam za kompletnie bezsensowny zabieg! Smuci mnie ogromnie, że
staje się ostatnio dosyć popularne – vide "Operacja Argo" czy "Kryptonim: Shadow Dancer".
źródło: http://www.impawards.com |
Bardzo fajne komiksowe
wprowadzenie przedstawia losy Persji/Iranu do wydarzeń
przedstawionych w filmie. To ciekawe rozwiązanie, na szczęście nie
trącące propagandą i ściemami o wolności i demokracji, należy
pochwalić. Akcja "Argo" rozpoczyna się w momencie szturmu
irańskiego motłochu na amerykańską ambasadę w Teheranie w 1979
roku. Większość personelu dostaje się do niewoli, ale szóstce
pracowników udaje się wymknąć na ulice stolicy Iranu i ukryć w
rezydencji kanadyjskiego ambasadora. Sytuacja w mieście jest bardzo
napięta, ale z powodu wszechobecnego chaosu nikt nie orientuje, że
brakuje kilku imperialistów. Po kilkudziesięciodniowym pobycie w
rezydencji amerykańskie władze postanawiają wydobyć z Iranu
swoich obywateli. Zadanie opracowania planu eksfiltracji
otrzymuje Tony Mendez (Ben Affleck), doświadczony w temacie agent
CIA.
źródło: Warner Bros. |
"Argo" to kolejny
film based on true story, więc
trudno czepiać się wątków fabularnych (aczkolwiek dla zbudowania
napięcia pewne fakty zmieniono). Niemniej niektóre rozwiązania
prezentowane w filmie wydają się kompletnie surrealistyczne.
Wystarczy wspomnieć, że Amerykanie wpadli na pomysł, aby szóstce
dyplomatów dostarczyć rowery, na których przejadą 300 km do
granicy z Turcją. Wydaje się to tak nonsensownym rozwiązaniem, że
aż trudno uwierzyć, iż traktowano je choćby przez chwilę
poważnie. Niemniej reakcja Mendeza wywołała u mnie salwy
spontanicznego śmiechu. Momentami przedstawiciele amerykańskich
władz i wywiadu są ukazani jako totalnie niekompetentne postacie.
To na pewno należy zaliczyć na plus Affleckowi, bo z pewnością
jego film nie jest laurką wystawioną CIA i Departamentowi Stanu.
Inną zaletą filmu jest wyraźna dbałość o detale. Pod tym
względem najbardziej podobała mi się scena w irańskiej ambasadzie
w Turcji, w której urzędnik po wbiciu pieczątki do paszportu
przekreśla Kingdom
of Iran
i ręcznie dopisuje Islamic
Republic of Iran.
Interesujące było również niewydawanie alkoholu po wleceniu w
irańską przestrzeń powietrzną czy też oglądanie Iranki w
hidżabie posilającej się w imperialistycznym KFC. Poza tym
genialnie włączono do filmu materiały archiwalne, przez co "Argo"
zyskuje ogromnie na autentyczności. Sceny, które odtworzono na
potrzeby filmu są natomiast po prostu świetne. Sekwencja szturmu na
ambasadę zaczynająca się w środku irańskiego tłumu ma ogromną
moc. Na dodatek w trakcie napisów końcowych twórcy zestawili
filmowe kadry ze autentycznymi zdjęciami i muszę przyznać, że na
ich tle "Argo" wypada bardzo dobrze.
źródło: Warner Bros. |
Na
szczęście reżyser nie pogrążył się nadmiernie w rzewnych
wątkach rodzinnych, chociaż w "Argo" wraca znana hollywoodzka
prawda misja
wypełniona, rodzina naprawiona.
Mimo całej poważnej tematyki film Afflecka wypełnia zgryźliwy
humor, co zaskoczyło mnie niezmiernie. W szczególności w wątku
hollywoodzkim panuje zaskakująca i niespodziewana lekkość.
Niemniej nie oznacza to wcale utraty napięcia. Na ogromne brawa
zasługują także bardzo ładne zdjęcia (intrygujące, że kręcono
wyłącznie w USA i Turcji), ale w szczególności warto zwrócić
uwagę na kreacje aktorskie. Chociaż głównym bohaterem jest Mendez
to jednak jego postać nie zdominowała filmu. Nie jest to heros
jakiego się spodziewałem początkowo, a po prostu sprawny
fachowiec. Dobra rola Aflfecka, która zasługuje na uznanie. Warto
zwrócić uwagę także na Johna Goodmana (John Chambers), ale tak
naprawdę cały show kradnie Alan Arkin (Lester Siegel) – nominacja
do Oscara jak najbardziej zasłużona. Oprócz wyżej wymienionej
trójki w "Argo" znalazła się cała rzesza solidnych aktorów
drugoplanowych: Bryan Cranston, Victor Garber, Tate Donovan, Zeljko
Ivanek czy choćby Titus Welliver. Nie pasował mi jedynie Kyle
Chandler, który strasznie mnie mierzi za każdym razem, gdy pojawia
się na ekranie. Z ról kobiecych chciałbym natomiast docenić Kerry Bishé, która prócz tego, że dysponuje nieprzeciętną urodą, stworzyła wyjątkowo autentyczną i przyciągającą uwagę postać.
źródło: Warner Bros. |
Po obejrzeniu mniej więcej 75% filmu byłem gotowy wystawić mocarne
8/10. Jednakże niestety końcówka "Argo" mnie rozczarowała. W
pewnym momencie po prostu zaczęło się dziać za dużo naraz, przez
co nastąpił wydatny spadek poziomu realizmu. Rozumiem, że reżyser
tego rodzaju zabiegami starał się podnieść napięcie przed
finałem. Niestety moim zdaniem kompletnie niepotrzebnie. Trochę
szkoda, ponieważ mimo obaw ze wstępu dzieło Afflecka bardzo
przypadło mi do gustu. Udało się uniknąć nadmiernego epatowania
amerykańskim patriotycznym patosem i zaszufladkowania w kategoriach
USA-dobre Iran-zły. Jeśli chodzi o szeroko dyskutowaną kwestię
czy "Argo" należy się Oscar za najlepszy film roku to uważam,
że zdecydowanie nie. O wiele wyżej cenię choćby "Django Unchained", które przyniosło mi znacznie więcej radości po
wyjściu z kina. Doceniam jednak dzieło Afflecka, ponieważ widać w
nim dobry reżyserski warsztat i przeważnie umiejętnie zachował
balans między autentycznymi wydarzeniami a filmową fikcją.
Poczynił to na tyle dobrze, że mam ochotę obejrzeć "Argo"
jeszcze raz.
źródło: Warner Bros. |
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz