I oto stało się wreszcie! Długo
oczekiwany "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" od końca grudnia hula w polskich kinach
nabijając i tak już zasobną kieszeń Petera Jacksona. Jednakże w przeciwieństwie
do pierwszej oraz drugiej części uwieńczenie nowej trylogii nie spotkało się z
powszechnym entuzjazmem światowej widowni oraz krytyki. Co więcej – pojawiły
się nawet liczne hejty i szydery, co
w przypadku opowieści rozgrywającej się w Śródziemiu, było dla mnie co najmniej
zaskakujące. Jednakże im jestem starszy tym mniej polegam na opinii osób
trzecich w kwestiach związanych z kinematografią, więc musiałem na własne oczy
przekonać się, co tym razem przygotował Peter Jackson. Od razu podkreślam, że
niniejsza recenzja będzie wypełniona po brzegi spoilerami, ponieważ nie istnieje inny sposób by w pełni oddać
wrażenia towarzyszące projekcji. Jeśli więc jesteście uczuleni pod tym względem
to porzućcie resztę tekstu albo weźcie się kurwa wreszcie za czytanie książek.
Wtedy nie będzie dla Was zaskoczeniem, że Thorin Dębowa Tarcza umiera na końcu!
źródło: http://www.impawards.com |
"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii"
rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończył się "Hobbit: Pustkowie Smauga". Poirytowany zaistniałą sytuacją smok postanawia spalić
doszczętnie Esgaroth (czyli Miasto na Jeziorze dla mało uświadomionych).
Radosny rampage Smauga wydaje się nie
mieć końca do momentu, kiedy to na drodze potwora staje Bard (Luke Evans)
uzbrojony w ostatnią czarną strzałę i łuk zrobiony po części z własnego synowca.
Jednakże po ubiciu bestii nieoczekiwanie pojawiają się problemy
ekonomiczno-społeczne. Ponieważ niemal całe Esgaroth spłonęło od smoczego
ognia, mieszkańcy potrzebują schronienia oraz finansowej rekompensaty za
poniesione straty. Aczkolwiek Thorin (Richard Armitage), owładnięty żądzą
odnalezienia Arcyklejnotu, wbrew danemu wcześniej słowu nie zamierza dzielić
się z nikim bogactwami Ereboru. Wkrótce okazuje się, że w redystrybucji skarbów
Samotnej Góry partycypować pragną również leśne elfy Thranduila (Lee Pace). Na domiar
złego Sauron postanowił wykorzystać strategiczne położenie Ereboru do
odzyskania w przyszłości kontroli nad starym siedliskiem zła w Angmarze.
"...I went down, down, down and the flames were higher..." (źródło: http://www.thehobbit.com) |
Gdy pojawiły się napisy końcowe
ogarnęło mnie totalne znużenie egzystencją. Miałem ochotę udać się do Szarej
Przystani, wsiąść na biały okręt i pożeglować na zachód do Valinoru. Wtenczas
przypomniałem sobie, że zanim odejdę muszę przecież napisać recenzję by
podzielić się z Wami wrażeniami z "Bitwy Pięciu Armii". Tym razem Peter Jackson
po prostu przegiął totalnie. Abyście mogli ocenić skalę przegięcia wyobraźcie
sobie, że fatalne wrażenia z ostatniej części trylogii rzuciły cień rewizji
ocen na pierwszą oraz drugą odsłonę. Ostatni film to po prostu idiotyczny, a
momentami żenujący festyn CGI. Dobre sceny można policzyć na palcach jednej
ręki. Na pewno świetnie wypadło starcie Galadrieli z Sauronem oraz Nazgulami w
Dol Guldur. Na plus mogę zaliczyć również ogólną scenografię, krajobrazy oraz
wygląd elfiej armii Thranduila – przywódca leśnych elfów dosiadający łosia jest
po prostu fabolous! I w zasadzie na
tym mogę zakończyć wyliczanie plusów "Bitwy Pięciu Armii". Jako quasi-zaletę mogę wymienić natomiast
liczne erupcje śmiechu i chichoty wypełniające projekcję (w końcu śmiech to zdrowie!),
ale chyba nie do końca o to chodziło Peterowi Jacksonowi.
Pozdrowienia do więzienia! (źródło: http://www.thehobbit.com) |
Zamiast kolejnej, radosnej
podróży po pięknym Śródziemiu Peter Jackson zaserwował festynowe podejście do
tematu, przepełnione do granic możliwości efektami komputerowymi oraz wyjątkowo
marnej jakości dialogami, niekiedy niemal żywcem wyjętymi z prozy Paolo Coelho
(Legolasie, matka cię kochała! – to
zdanie przelało czarę goryczy!). Osoby odpowiedzialne za te kwestie naprawdę
powinny zastanowić się nad dalszym sensem własnej egzystencji. Zwróćcie uwagę
jak bezsensownie podzielono drugą i trzecią część trylogii. Czyż gdyby Smaug
został ubity pod koniec środkowej odsłony nie byłoby sensowniej? I tak pojawia
się jedynie na jakieś dziesięć minut by zginąć z ręki Barda. W porównaniu do
poprzednich filmów bardzo mało podróżujemy po Śródziemiu. Akcja "Bitwy Pięciu
Armii" rozgrywa się głównie w Esgaroth (R.I.P.), Ereborze oraz Dol Guldur
(brawo, Gandalf!). Dosłownie przez chwilę oglądamy natomiast Gundabad, twierdzę
orków położoną w Górach Mglistych. Może to właśnie z tego powodu Jackson
kompletnie zatracił unikalny klimat charakterystyczny dla wcześniejszych
produkcji. Odnośnie poprawności politycznej w trakcie anihilacji Miasta na
Jeziorze udało mi się wypatrzyć Azjatkę, aczkolwiek nie mogę być tego pewien do
końca.
"Masz expić wykurwiście, hobbicie!" źródło: http://www.thehobbit.com |
Tytułowa, festyniarska Bitwa
Pięciu Armii wypełnia sporą część filmu. W trakcie walki pojawia się kilka
szokujących z mojego punktu widzenia rzeczy. Po pierwsze pragnę zwrócić uwagę
na czerwie rodem z "Diuny" (sic!),
przeżerające się przez skały. Tylko czekałem, aż nagle na jednym z nich nie
zobaczę Muad’Diba, a z tunelu nie wyjdzie niezwyciężona armia Fremenów. Pojawia
się zatem pytanie: w jaki sposób orki kontrolują czerwie (robakołaki to chyba
fachowa nazwa Tolkiena) i dlaczego nie wykorzystały ich do bezpośredniego
przebicia się do Ereboru lub ruin Dale? Wiele miejsca należy również poświęcić
dotychczas przeważnie pogardzanym mieszkańcom Śródziemia. Orkom, bo to o nich
właśnie mowa, dowodzonym tym razem przez wybitnego strategosa Azoga, po raz kolejny doskwierają typowe problemy.
Przeciętny przedstawiciel tejże rasy, mimo grubego pancerza oraz dużej siły,
zostanie z pewnością brutalnie zaszlachtowany przez randomowego elfa, człowieka, krasnoluda czy nawet hobbita. I nie
pomoże tutaj nawet geniusz taktyczny Azoga czy też innowacje w sztuce
oblężniczej – żywe, ruchome katapulty lub dosłowne przebijanie głową muru!
Takie widocznie jest życie orka – ogromny trud i rychła śmierć. We wspaniale
bezsensowny sposób ukazano natomiast taktyczne
aspekty bitwy. Jeżeli krasnoludy ustawiły już mur/ścianę tarcz to czyż elfy nie
powinny rozsądnie prowadzić ostrzału zza tej formacji lub ustawić się na
flankach zmniejszając ryzyko okrążenia? Na pierwszy rzut oka widać, że Peter
Jackson nie grał nigdy w Medieval: Total
War. A o krasnoludzkiej kawalerii to jakem żyw nigdy nawet nie pomyślałem!
Jebać biedę! (źródło: http://www.thehobbit.com) |
Generalnie skoro niemal cały film
wypełnia bitwa, przeplatana żenującymi dialogami, nie ma sensu na poważnie
rozpatrywać kreacji aktorskich. Zamiast tego zastanówmy się zatem kto w "Bitwie
Pięciu Armii" expił (tj. zdobywał
doświadczenie, głównie w grach RPG) najlepiej! Poniżej subiektywny ranking
rozpoczynający się od tych, którzy zdobyli moim zdaniem najmniej cennego
doświadczenia:
- Łoś Thranduila – specjalne wyróżnienie za epickiego multikilla: w jednej akcji zwierzak nadział na swe majestatyczne łopaty ze sześciu plugawych, orkowych pomiotów. Niestety trofeum przyznane pośmiertnie.
- Legolas
(Orlando Bloom) – expił
dobrzeepicko, aczkolwiek relatywnie późno wszedł do gry i z tego powodu nie zdążył nabić urywających dupę statystyk. Dodatkowe trofeum za 100% celność, łamanie podstawowych praw grawitacji (Hop! Hop! Hop!) oraz latanie na ogromnym nietoperzu. - Bilbo Baggins (Martin Freeman) – jak na prawdziwego hobbita przystało wysokie skille w miotaniu kamulcami. Imponujące killing spree przerwane niefortunnym critical hitem. Wysoka pozycja w rankingu z uwagi na niski level postaci.
- Thranduil (Lee Pace) – po inwentarzu od razu widać, że to prawdziwy über pro, który expi wybornie. Niestety pod koniec bitwy przywódcę leśnych elfów ogarnęło wyraźnie zniechęcenie do dalszego expienia spowodowane zapewne wysokim levelem postaci, brakiem odpowiednio wartościowych przeciwników oraz brakiem epickich dropów. Gdyby nie to, podium byłoby gwarantowane.
- Dain (Billy Connolly) – władca krasnoludów z Żelaznych Wzgórz zajmuje najniższe miejsce na podium. Solidne expenie, bez znaczenia czy na knurze czy na nogach, przyniosło imponującą liczbę fragów. Pomimo mojej niechęci do tej rasy postanowiłem docenić wysiłki Daina w oczyszczaniu Śródziemia z orkowej zarazy.
- Bard (Luke Evans) – chociaż przygodę rozpoczął w więzieniu (niemal jak w każdej części The Elder Scrolls) to ubił Smauga strzelając z własnego syna (ciekawe czy małolat również dostał expa za support?). Solidne fragowanie w trakcie bitwy zapewniło Bardowi wysokie, drugie miejsce w zestawieniu.
- Galadriela (Cate Blanchett) – dumna przedstawicielka Elfów Wysokiego Rodu, a nie leśnej hołoty. Chociaż nie brała udziału w Bitwie Pięciu Armii to przy małym supporcie Elronda oraz Sarumana zwyciężyła Saurona, jedną z najpotężniejszych istot ówczesnego Śródziemia. Dlatego też pole position Galadrieli nie może dziwić nikogo!
Od razu widać, że über pro! (źródło: http://www.thehobbit.com) |
Nie wyobrażam sobie, żeby
ktokolwiek odpuścił oglądanie trzeciej części "Hobbita" jeżeli obejrzał
wcześniej dwie poprzednie. Jakkolwiek złe nie byłyby recenzje czy oceny
ciekawość i chęć zamknięcia pewnego rozdziału w życiu powinny je przezwyciężyć.
A co począć, gdy przygniecie Was rozpacz wylewająca się falami z ekranowej
słabizny Petera Jacksona? Zróbcie to, co Gandalf po Bitwie Pięciu Armii:
usiądźcie na kamieniu, nabijcie lufkę fajkę, zapalcie i wyluzujcie
się. Gorzej już nie będzie – to przecież koniec niezwykłej podróży!
Bard tak bardzo ubogi. (źródło: http://www.thehobbit.com) |
Ocena: 5/10 (Peter, doceń moją łaskę!).
Recenzje pozostałych części trylogii "Hobbita":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz