sobota, 10 stycznia 2015

"The Hobbit: The Battle of The Five Armies"



I oto stało się wreszcie! Długo oczekiwany "Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" od końca grudnia hula w polskich kinach nabijając i tak już zasobną kieszeń Petera Jacksona. Jednakże w przeciwieństwie do pierwszej oraz drugiej części uwieńczenie nowej trylogii nie spotkało się z powszechnym entuzjazmem światowej widowni oraz krytyki. Co więcej – pojawiły się nawet liczne hejty i szydery, co w przypadku opowieści rozgrywającej się w Śródziemiu, było dla mnie co najmniej zaskakujące. Jednakże im jestem starszy tym mniej polegam na opinii osób trzecich w kwestiach związanych z kinematografią, więc musiałem na własne oczy przekonać się, co tym razem przygotował Peter Jackson. Od razu podkreślam, że niniejsza recenzja będzie wypełniona po brzegi spoilerami, ponieważ nie istnieje inny sposób by w pełni oddać wrażenia towarzyszące projekcji. Jeśli więc jesteście uczuleni pod tym względem to porzućcie resztę tekstu albo weźcie się kurwa wreszcie za czytanie książek. Wtedy nie będzie dla Was zaskoczeniem, że Thorin Dębowa Tarcza umiera na końcu!
źródło: http://www.impawards.com
"Hobbit: Bitwa Pięciu Armii" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym skończył się "Hobbit: Pustkowie Smauga". Poirytowany zaistniałą sytuacją smok postanawia spalić doszczętnie Esgaroth (czyli Miasto na Jeziorze dla mało uświadomionych). Radosny rampage Smauga wydaje się nie mieć końca do momentu, kiedy to na drodze potwora staje Bard (Luke Evans) uzbrojony w ostatnią czarną strzałę i łuk zrobiony po części z własnego synowca. Jednakże po ubiciu bestii nieoczekiwanie pojawiają się problemy ekonomiczno-społeczne. Ponieważ niemal całe Esgaroth spłonęło od smoczego ognia, mieszkańcy potrzebują schronienia oraz finansowej rekompensaty za poniesione straty. Aczkolwiek Thorin (Richard Armitage), owładnięty żądzą odnalezienia Arcyklejnotu, wbrew danemu wcześniej słowu nie zamierza dzielić się z nikim bogactwami Ereboru. Wkrótce okazuje się, że w redystrybucji skarbów Samotnej Góry partycypować pragną również leśne elfy Thranduila (Lee Pace). Na domiar złego Sauron postanowił wykorzystać strategiczne położenie Ereboru do odzyskania w przyszłości kontroli nad starym siedliskiem zła w Angmarze.
"...I went down, down, down and the flames were higher..."
(źródło: http://www.thehobbit.com)
Gdy pojawiły się napisy końcowe ogarnęło mnie totalne znużenie egzystencją. Miałem ochotę udać się do Szarej Przystani, wsiąść na biały okręt i pożeglować na zachód do Valinoru. Wtenczas przypomniałem sobie, że zanim odejdę muszę przecież napisać recenzję by podzielić się z Wami wrażeniami z "Bitwy Pięciu Armii". Tym razem Peter Jackson po prostu przegiął totalnie. Abyście mogli ocenić skalę przegięcia wyobraźcie sobie, że fatalne wrażenia z ostatniej części trylogii rzuciły cień rewizji ocen na pierwszą oraz drugą odsłonę. Ostatni film to po prostu idiotyczny, a momentami żenujący festyn CGI. Dobre sceny można policzyć na palcach jednej ręki. Na pewno świetnie wypadło starcie Galadrieli z Sauronem oraz Nazgulami w Dol Guldur. Na plus mogę zaliczyć również ogólną scenografię, krajobrazy oraz wygląd elfiej armii Thranduila – przywódca leśnych elfów dosiadający łosia jest po prostu fabolous! I w zasadzie na tym mogę zakończyć wyliczanie plusów "Bitwy Pięciu Armii". Jako quasi-zaletę mogę wymienić natomiast liczne erupcje śmiechu i chichoty wypełniające projekcję (w końcu śmiech to zdrowie!), ale chyba nie do końca o to chodziło Peterowi Jacksonowi.
Pozdrowienia do więzienia!
(źródło: http://www.thehobbit.com)
Zamiast kolejnej, radosnej podróży po pięknym Śródziemiu Peter Jackson zaserwował festynowe podejście do tematu, przepełnione do granic możliwości efektami komputerowymi oraz wyjątkowo marnej jakości dialogami, niekiedy niemal żywcem wyjętymi z prozy Paolo Coelho (Legolasie, matka cię kochała! – to zdanie przelało czarę goryczy!). Osoby odpowiedzialne za te kwestie naprawdę powinny zastanowić się nad dalszym sensem własnej egzystencji. Zwróćcie uwagę jak bezsensownie podzielono drugą i trzecią część trylogii. Czyż gdyby Smaug został ubity pod koniec środkowej odsłony nie byłoby sensowniej? I tak pojawia się jedynie na jakieś dziesięć minut by zginąć z ręki Barda. W porównaniu do poprzednich filmów bardzo mało podróżujemy po Śródziemiu. Akcja "Bitwy Pięciu Armii" rozgrywa się głównie w Esgaroth (R.I.P.), Ereborze oraz Dol Guldur (brawo, Gandalf!). Dosłownie przez chwilę oglądamy natomiast Gundabad, twierdzę orków położoną w Górach Mglistych. Może to właśnie z tego powodu Jackson kompletnie zatracił unikalny klimat charakterystyczny dla wcześniejszych produkcji. Odnośnie poprawności politycznej w trakcie anihilacji Miasta na Jeziorze udało mi się wypatrzyć Azjatkę, aczkolwiek nie mogę być tego pewien do końca.
"Masz expić wykurwiście, hobbicie!"
źródło: http://www.thehobbit.com
Tytułowa, festyniarska Bitwa Pięciu Armii wypełnia sporą część filmu. W trakcie walki pojawia się kilka szokujących z mojego punktu widzenia rzeczy. Po pierwsze pragnę zwrócić uwagę na czerwie rodem z "Diuny" (sic!), przeżerające się przez skały. Tylko czekałem, aż nagle na jednym z nich nie zobaczę Muad’Diba, a z tunelu nie wyjdzie niezwyciężona armia Fremenów. Pojawia się zatem pytanie: w jaki sposób orki kontrolują czerwie (robakołaki to chyba fachowa nazwa Tolkiena) i dlaczego nie wykorzystały ich do bezpośredniego przebicia się do Ereboru lub ruin Dale? Wiele miejsca należy również poświęcić dotychczas przeważnie pogardzanym mieszkańcom Śródziemia. Orkom, bo to o nich właśnie mowa, dowodzonym tym razem przez wybitnego strategosa Azoga, po raz kolejny doskwierają typowe problemy. Przeciętny przedstawiciel tejże rasy, mimo grubego pancerza oraz dużej siły, zostanie z pewnością brutalnie zaszlachtowany przez randomowego elfa, człowieka, krasnoluda czy nawet hobbita. I nie pomoże tutaj nawet geniusz taktyczny Azoga czy też innowacje w sztuce oblężniczej – żywe, ruchome katapulty lub dosłowne przebijanie głową muru! Takie widocznie jest życie orka – ogromny trud i rychła śmierć. We wspaniale bezsensowny sposób ukazano natomiast taktyczne aspekty bitwy. Jeżeli krasnoludy ustawiły już mur/ścianę tarcz to czyż elfy nie powinny rozsądnie prowadzić ostrzału zza tej formacji lub ustawić się na flankach zmniejszając ryzyko okrążenia? Na pierwszy rzut oka widać, że Peter Jackson nie grał nigdy w Medieval: Total War. A o krasnoludzkiej kawalerii to jakem żyw nigdy nawet nie pomyślałem!
Jebać biedę!
(źródło: http://www.thehobbit.com)
Generalnie skoro niemal cały film wypełnia bitwa, przeplatana żenującymi dialogami, nie ma sensu na poważnie rozpatrywać kreacji aktorskich. Zamiast tego zastanówmy się zatem kto w "Bitwie Pięciu Armii" expił (tj. zdobywał doświadczenie, głównie w grach RPG) najlepiej! Poniżej subiektywny ranking rozpoczynający się od tych, którzy zdobyli moim zdaniem najmniej cennego doświadczenia:
  • Łoś Thranduila – specjalne wyróżnienie za epickiego multikilla: w jednej akcji zwierzak nadział na swe majestatyczne łopaty ze sześciu plugawych, orkowych pomiotów. Niestety trofeum przyznane pośmiertnie.
  • Legolas (Orlando Bloom)expił dobrze epicko, aczkolwiek relatywnie późno wszedł do gry i z tego powodu nie zdążył nabić urywających dupę statystyk. Dodatkowe trofeum za 100% celność, łamanie podstawowych praw grawitacji (Hop! Hop! Hop!) oraz latanie na ogromnym nietoperzu.
  • Bilbo Baggins (Martin Freeman) – jak na prawdziwego hobbita przystało wysokie skille w miotaniu kamulcami. Imponujące killing spree przerwane niefortunnym critical hitem. Wysoka pozycja w rankingu z uwagi na niski level postaci.
  • Thranduil (Lee Pace) – po inwentarzu od razu widać, że to prawdziwy über pro, który expi wybornie. Niestety pod koniec bitwy przywódcę leśnych elfów ogarnęło wyraźnie zniechęcenie do dalszego expienia spowodowane zapewne wysokim levelem postaci, brakiem odpowiednio wartościowych przeciwników oraz brakiem epickich dropów. Gdyby nie to, podium byłoby gwarantowane.
  • Dain (Billy Connolly) – władca krasnoludów z Żelaznych Wzgórz zajmuje najniższe miejsce na podium. Solidne expenie, bez znaczenia czy na knurze czy na nogach, przyniosło imponującą liczbę fragów. Pomimo mojej niechęci do tej rasy postanowiłem docenić wysiłki Daina w oczyszczaniu Śródziemia z orkowej zarazy.
  • Bard (Luke Evans) – chociaż przygodę rozpoczął w więzieniu (niemal jak w każdej części The Elder Scrolls) to ubił Smauga strzelając z własnego syna (ciekawe czy małolat również dostał expa za support?). Solidne fragowanie w trakcie bitwy zapewniło Bardowi wysokie, drugie miejsce w zestawieniu.
  • Galadriela (Cate Blanchett) – dumna przedstawicielka Elfów Wysokiego Rodu, a nie leśnej hołoty. Chociaż nie brała udziału w Bitwie Pięciu Armii to przy małym supporcie Elronda oraz Sarumana zwyciężyła Saurona, jedną z najpotężniejszych istot ówczesnego Śródziemia. Dlatego też pole position Galadrieli nie może dziwić nikogo!
Od razu widać, że über pro!
(źródło: http://www.thehobbit.com)
Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek odpuścił oglądanie trzeciej części "Hobbita" jeżeli obejrzał wcześniej dwie poprzednie. Jakkolwiek złe nie byłyby recenzje czy oceny ciekawość i chęć zamknięcia pewnego rozdziału w życiu powinny je przezwyciężyć. A co począć, gdy przygniecie Was rozpacz wylewająca się falami z ekranowej słabizny Petera Jacksona? Zróbcie to, co Gandalf po Bitwie Pięciu Armii: usiądźcie na kamieniu, nabijcie lufkę fajkę, zapalcie i wyluzujcie się. Gorzej już nie będzie – to przecież koniec niezwykłej podróży!
Bard tak bardzo ubogi.
(źródło: http://www.thehobbit.com)
Ocena: 5/10 (Peter, doceń moją łaskę!).

Recenzje pozostałych części trylogii "Hobbita":

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz