środa, 16 marca 2016

St. Patrick's Day Irish Top 2016



Jak powszechnie wiadomo jutro nastanie najważniejszy dzień w roku dla każdego prawdziwego Irlandczyka, czyli St. Patrick’s Day. Z tej okazji zamiast obchodzić to wspaniałe święto w tradycyjny irlandzki sposób (tj. urżnąć się jak świnia i leżeć w rynsztoku bez życia) proponuję bardzo subiektywny ranking siedemnastu filmów dotyczących Szmaragdowej Wyspy lub też licznej irlandzkiej diaspory. W nawiasach obok filmów podaję moje oceny z IMDB. Przejrzyjcie zatem zestawienie, a potem nie zapomnijcie oczywiście przejść do tradycyjnych, typowo irlandzkich, obchodów Dnia Świętego Patryka! Sláinte!
źródło: http://www.irishcentral.com
W tym roku obchodzimy stulecie Powstania Wielkanocnego, w związku z czym nie zapomnijcie wychylić niejednej szklaneczki whiskey lub pinty irlandzkiego ale za bohaterów 1916 roku oraz za niepodległą, zjednoczoną Republikę Irlandii, dla której wielu z nich poświęciło swoje życie. Chwała bohaterom! Sláinte!
źródło: Laura Hutton/Photocall Ireland
Na początek kilka pozycji, które wypadły z poprzednich edycji rankingu, ale warto o nich wspomnieć z różnorodnych powodów. Ławka rezerwowych przedstawia się następująco:
  • "Blown Away" (4/10) RECENZJA - An Irish bomber escapes from prison and…I chuj! Głupawość, sztampowy scenariusz i maksymalne przeszarżowanie kreacji Tommy’ego Lee Jonesa skutecznie zniechęcają do ponownego obejrzenia "Blown Away". Jako plus albo minus (wedle Waszego uznania) można zaliczyć kilka piosenek U2. Sláinte!
  • "Hallow" a.k.a. "The Woods" albo "Hubopysk" (4/10) RECENZJA – zapowiadało się na coś w rodzaju irlandzkiego "Evil Dead", ale wyszło wprost tragicznie. Polecam wyłącznie najbardziej hardcore’owym miłośnikom kina grozy. Sláinte!
  • "The Crying Game" (5/10) – jeśli popatrzycie na opis fabuły oraz noty filmu Neila Jordana na IMDb to możecie pomyśleć, że jest to najprawdziwsza perełka. Niestety "Gra pozorów" to absolutna porażka z jednym z najbardziej pojebanych twistów w dziejach. Sláinte!
  • "Patriot Games" (5/10) – lekkie, niezobowiązujące kino akcji spod znaku Toma Clancy’ego. Harrison Ford z CIA vs. Sean The Living Spoiler Bean reprezentujący IRA. Produkcja sprawnie nakręcona i warta jednokrotnego obejrzenia – niestety, spędziwszy o wiele za wiele czasu z Polsatem, znam film Phillipa Noyce’a niemalże na pamięć. Sláinte!
  • "Devil’s Own" (5/10) RECENZJA – znowu Harrison Ford (jakże on musi nienawidzić Irlandczyków!), ale tym razem contra Brad Pitt. Zamiast skupić się grze aktorskiej i nakręceniu porządnego thrillera, ekipa musiała borykać się z mordobiciami odtwórców głównych ról oraz poważnymi konfliktami na planie. Mogło być zdecydowanie lepiej, ale cóż poradzić – takie jest widocznie irlandzkie szczęście. Sláinte!
  • "Brooklyn" (5/10) RECENZJA – świeżutka, totalnie przereklamowana ekranizacja bestsellerowej powieści Colma Tóibína, którą dodatkowo, kompletnie nie wiadomo za co, uhonorowano oscarową nominacją w kategorii najlepszy film. Wyłącznie dla miłośniczek rzewnych i totalnie przewidywalnych romansów. Sláinte!


17) "Veronica Guerin" (6/10) – film zdecydowanie bardziej poważny niż poprzednia pozycja: dziennikarka na tropie zbrodni. Ciekawostka: pojawia się tu Martin Cahill, który pojawi się również w dalszej części naszego rankingu i to przedstawiony znacznie sympatyczniej. Sláinte!

16) "Michael Collins" (6/10) – życiorys jednego z największych nowożytnych herosów Irlandii oraz twórcy Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Niestety zbyt cukierkowy, toteż niska pozycja w rankingu. Mocne sceny z Powstania Wielkanocnego wielką zaletą filmu Neila Jordana. Sláinte!

15) "Calvary" (6/10) RECENZJAhistoria dobrego księdza, któremu pozostało dokładnie siedem dni życia. Znakomite dialogi, Brendan Gleeson, Kelly Reilly i piękne plenery hrabstwa Sligo, aczkolwiek pod względem fabularnym film pozostawia wiele do życzenia. Sláinte!

14) "The Boondock Saints" (7/10) – niemal perfekcyjne kino rozrywkowe: Willem Dafoe, Sean Patrick Flanery oraz Norman Reedus. Sláinte!

13) "Road to Perdition" (7/10) RECENZJA – tym razem nie Szmaragdowa Wyspa, lecz dzieje dumnych irlandzkich emigrantów po drugiej stronie oceanu. Mocne kino osadzone na początku lat 30-tych XX wieku. Sláinte!

12) "The Guard" (7/10) – dla odpoczynku od poważnych tematów polecam lekką komedyjkę z kilkoma świetnymi żartami. W przeciwieństwie do większości polskich filmów rozrywkowych nie obraża niczyjej inteligencji. Wielkim plusem wspaniała obsada: Brendan Gleeson, Don Cheadle oraz Mark Strong. Sláinte!

11) "Shadow Dancer" (7/10) RECENZJA – członkini Tymczasowej IRA, schwytana po nieudanym zamachu w Londynie przez funkcjonariuszy MI5, staje przed trudnym wyborem między długoletnią odsiadką w więzieniu albo współpracą z brytyjskim kontrwywiadem. Absolutnie obowiązkowa scena pogrzebu! Sláinte!

10) "The General" (7/10) – historia Martina Cahilla, znanego dublińskiego przestępcy przedstawiona w kontekście o wiele bardziej pozytywnym niż w "Veronice Guerin". Brendan Gleeson zawsze na propsie! Sláinte!

9) "Hidden Agenda" (7/10) RECENZJA - pozycja obowiązkowa nie tylko dla wszystkich zafascynowanych Szmaragdową Wyspą, ale także miłośników thrillerów politycznych, w których świat brytyjskiej polityki oraz arystokracji przenika się w niemal każdym aspekcie z działaniami wywiadu. Oklaski dla Kena Loacha za odwagę – w szczególności za znakomite, kompletnie nie akceptowalne w Hollywood zakończenie. Sláinte!

8) "’71" (7/10) RECENZJA – historia młodego, angielskiego żołnierza pozostawionego na pastwę losu na pełnych przemocy ulicach Belfastu. Narastający na sile konflikt katolików z protestantami, niejednoznaczna postawa brytyjskich służb specjalnych oraz nocne stolicy Ulsteru – czegóż chcieć więcej? Sláinte!

7) "Philomena" (7/10) RECENZJA – wprost genialna rola Judi Dench (w pełni zasłużona oscarowa nominacja) w zabawno-smutnej produkcji opartej na prawdziwej historii. Sláinte!

6) "In the Name of the Father" (8/10) – mocne kino o niefortunnych skutkach urodzenia się w Irlandii Północnej i bycia katolikiem. Jim Sheridan po raz pierwszy. Sláinte!

5) "The Wind That Shakes the Barley" (8/10) – dramatyczna historia o początkach Wolnego Państwa Irlandzkiego ukazana przez pryzmat dwóch braci, którzy dokonują diametralnie różnych wyborów. Przed seansem zalecana krótka lekcja XX-wiecznej historii Irlandii, żeby potem nie narzekać jak niedoszły absolwent Wydziału Historycznego UJ, że nie wiadomo ocb. Sláinte!

4) "The Boxer" (8/10) – wspaniała produkcja Jima Sheridana rozgrywająca się pośród smutnych ulic podzielonego Belfastu. Plus Daniel Day-Lewis oraz Emily Watson – czegóż chcieć więcej? Sláinte!

3) "Hunger" (8/10) RECENZJA – chłodny zapis ostatnich miesięcy życia Bobby’ego Sandsa, żołnierza IRA, który w proteście przeciwko odebraniu republikanom statusu więźniów politycznych rozpoczął strajk głodowy w niesławnym więzieniu Maze. Mocne i bardzo brudne (dosłownie!) kino. Sláinte!

2) "Bloody Sunday" (8/10) – niemal dokumentalny zapis pokojowej manifestacji zorganizowanej przez NICRA w Derry 30 stycznia 1972 roku, która przerodziła się w jedną z największych tragedii w Sześciu Hrabstwach. Dzięki błyskotliwej akcji brytyjskich żołnierzy zastrzelono 13 nieuzbrojonych uczestników marszu (czternasta ofiara zmarła w szpitalu) w Bogside. Pod względem oddania realizmu absolutne mistrzostwo! Sláinte!

1) "The Long Good Friday" (9/10) RECENZJA – co prawda głównym bohaterem filmu jest londyński gangster bez wątpienia angielskiego pochodzenia, ale przekonajcie się sami dlaczego film Johna Mackenzie zajął pole position w moim zestawieniu. Jest to na tyle nieznana w Polszy produkcja, że nie napiszę ani słowa więcej! Sláinte!
źródło: http://www.irishtimes.com
Tiocfaidh ár lá!

czwartek, 10 marca 2016

"Spotlight"



Tegoroczne Oscary już dawno rozdanie, ale ja w dalszym ciągu kontynuuję przygodę zarówno ze zwycięzcami, jak i tymi, którym ostały się jeno nominacje. Dzisiaj na świeczniku ląduje nagrodzony statuetką za najlepszy film "Spotlight" w reżyserii Toma McCarthy’ego. Co prawda możecie nie kojarzyć gościa z jego dotychczasowych osiągnięć reżyserskich, niemniej wszyscy fani legendarnego "The Wire" powinni pamiętać go z roli Scotta Templetona, de facto dziennikarza śledczego o dosyć specyficznym (w zasadzie kreatywnym) podejściu do zbierania informacji, który wypłynął na szerokie wody w ostatnim sezonie serialu. Tytułem wstępu jestem zmuszony wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Wkrótce po ogłoszeniu werdyktu Akademii, z którym można się zgadzać lub nie, "Spotlight" znalazł się w ogniu krytyki przedstawicieli tzw. polskiej myśli nacjonalistyczno-prawicowej (m.in. Łukasz Warzecha, Marek Migalski), którzy, jak można śmiało podejrzewać, nawet nie obejrzeli filmu. Oczywiście, reprezentując typowo polskie podejście, należy piętnować wszelkie produkcje szkalujące (przez to słowo należy rozumieć ujawniające skandale pedofilskie) dobry kościół katolicki oraz reprezentować tzw. linię prawicowego bólu dupy, gdy jakiś antypolski film dostanie statuetkę (vide zeszłoroczny casus "Idy").
źródło: http://www.impawards.com
Jak na ironię "Spotlight", oparty na prawdziwych wydarzeniach, opowiada historię dziennikarzy śledczych pracujących w specjalnym dziale Boston Globe. Wraz z nadejściem nowego redaktora (Liev Schreiber) tytułowy Spotlight otrzymuje zadanie przygotowania artykułu o pedofilii szerzącej się pośród księży katolickich w Bostonie. Gdy zespół dziennikarzy kierowanych przez Waltera Robinsona (Michael Keaton) rozpoczyna mozolny, wielomiesięczny i niezwykle skomplikowany proces zbierania oraz weryfikacji materiałów, nikt nie spodziewa się jak szerokie kręgi zatoczy szokująca opinię publiczną afera.
źródło: Open Road Films, LLC
Osobiście nie przepadam za filmami o dziennikarskim rzemiośle, a co więcej pogardzam wieloma przedstawicielami tegoż zawodu (średnie wspomnienia ze studenckich praktyk w lokalnej rozgłośni radiowej). Oczywiście, mając to na uwadze, możecie zarzucić mi, że już na starcie uprzedziłem się do "Spotlight". Częściowo jest to niestety prawda, ponieważ produkcję Toma McCarthy’ego obejrzałem głównie z powodu oscarowej nominacji, która przerodziła się finalnie w statuetkę, ale również, aby dać odpór prawicowo-nacjonalistycznej ciemnocie. Gdyby nie wspomniane czynniki zapewne ominąłbym film szerokim łukiem, ponieważ tego rodzaju tematyka raczej średnio mnie interesuje (a mam długą listę filmów, które chcę zobaczyć i naprawdę niewiele wolnego czasu, żeby to zrobić). Z pewnością trudno zaliczyć "Spotlight" do efektownych produkcji – akcja wlecze się wyjątkowo mozolnie, często na ekranie nie dzieje się kompletnie nic ciekawego, a kolejne przełomy w śledztwie są tak naprawdę mało przełomowe (przynajmniej dla mnie). Niemniej chyba tak właśnie wygląda praca dziennikarska – brak efektowności i powolne zbieranie danych.
źródło: Open Road Films, LLC
Czy zatem "Spotlight" można uznać za atak na kościół katolicki? Jeżeli przez słowo atak rozumiemy ujawnienie pedofilskiego skandalu, w których uczestniczyło kilkudziesięciu księży w samym Bostonie, a najwyżsi kościelni dostojnicy przez długie lata tuszowali ich wybryki, to zdecydowanie tak. Oglądając film Toma McCarthy’ego zaszokowała mnie tak naprawdę jedna rzecz. Sam problem pedofilii w kościele nie jest mi obcy (przytoczmy choćby głośne skandale w Irlandii), ale twórcy znakomicie przedstawili zmowę milczenia, która obejmuje nie tylko ofiary i sprawców, lecz niemal całą, lokalną społeczność katolicką. Nie może zatem dziwić, że ludzie, którzy zdecydowali się przerwać milczenie, automatycznie stają się wyrzutkami, a próby uzyskania informacji od zatwardziałych w wierze katolików są przeważnie całkowicie bezowocne. Układ obejmuje także wyższe sfery – absolwentów prestiżowej szkoły, którzy w dorosłym życiu zostali prawnikami, dziennikarzami czy też innymi wpływowymi personami. Za niezwykle realistyczne przedstawienie tegoż zamkniętego kręgu milczenia należą się twórcom spore brawa. Ogólny poziom realizacji tego projektu można określić mianem solidnego rzemiosła – zdjęcia są w porządku, a ścieżka dźwiękowa jest mało nachalna (po seansie myślałem, że w ogóle jej nie było, ale na YouTube można znaleźć parę ładnych utworów).
źródło: Open Road Films, LLC
Jeśli chodzi o aktorstwo to tak naprawdę trudno mi wskazać jakieś wyróżnienia dla członków zespołu Spotlight. Odrodzony Michael Keaton jest w porządku, ale z drugiej strony jego rola nijak ma się do epickiej kreacji w "Birdmanie". Z kolei Mark Ruffalo (Mike Rezendes) epatuje jakiś dziwnym dupościskiem połączonym z ADHD, więc żywię mieszane uczucia. Rachel McAdams (Sacha Pfeiffer) położyła całkowicie drugi sezon "True Detective", więc przez jakiś czas nie mam ochoty oglądać jej na ekranie. Briana d'Arcy Jamesa (Matt Carroll) zapamiętałem na tyle, żeby napisać, że był spoko. Oczywiście warto pamiętać, że aktorzy wcielili się w rzeczywiste osoby, które często pomagały im w przygotowaniach do roli. Niestety żaden z powyższych bohaterów nie był w stanie przykuć mojej uwagi na dłuższą chwilę. O wiele ciekawej wypadły postacie drugoplanowe: Liev Schreiber, wcielający się w mściwego żydowskiego redaktora naczelnego, ale przede wszystkim Stanley Tucci (Mitchell Garabedian), w znakomitej roli ormiańskiego prawnika tropiącego pedofilskie afery. Przypadkowy spisek syjonistyczno-ormiański? Nie sądzę!
źródło: Open Road Films, LLC
Chociaż "Spotlight" epatuje wyjątkową solidnością, to z dotychczas obejrzanych przeze mnie nominowanych filmów statuetkę przyznałbym "Mad Maxowi". Niemniej polecam zapoznać się z produkcją Toma McCarthy’ego choćby z tytułu braku efektowności i raczej realistycznego przedstawienia dziennikarskiego rzemiosła. Fascynujący wydaje się również fakt, że w początkach XXI wieku kościołowi katolickiemu w dalszym ciągu udawało się ukrywać aferę pedofilską na tak ogromną skalę. Z kolei wszystkim bezkrytycznym fanatykom polskiego papieża pragnę zadedykować napisy pojawiające się po ostatniej scenie filmu.
źródło: Open Road Films, LLC
Ocena: 7/10.

środa, 2 marca 2016

"Brooklyn"



W tym roku pod względem nominacji oscarowych trochę u mnie słabo, ponieważ pisząc te słowa obejrzałem dopiero cztery z ośmiu filmów, a ceremonia zbliża się wielkimi krokami. W zasadzie, kiedy będziecie czytać niniejszą recenzję, wszystkie nagrody już będą rozdane (no chyba, że umrę jutro, a moja rodzina postanowi nie zarabiać na mojej twórczości i nigdy nie opublikuje tego epickiego tekstu). Niemniej również coraz bliżej do marca oraz kolejnej odsłony dorocznego rankingu najlepszych produkcji dotyczących Irlandii. Nie może zatem nikogo dziwić, że warsztacie wylądował "Brooklyn" w reżyserii Johna Crowleya, oparty na oczywiście bestsellerowej powieści Colma Tóibína. Książka porusza bowiem ważny problem, obecny od wieków w historii Szmaragdowej Wyspy, a mianowicie emigrację. Wspomnijmy choćby słynny odlot earlów z 1607 roku, kiedy to earl Tyrone, Hugh O’Neill, oraz jego zwolennicy opuścili Hibernię, Dzikie Gęsi służące w na przestrzeni wieków w kontynentalnych armiach czy olbrzymią wprost falę migrantów w okresie Wielkiego Głodu. Jednakże nawet, gdy Irlandia stała się niepodległą republiką, emigracja zarobkowa w dalszym ciągu drenowała zasoby ludzkie tego państwa. I właśnie tego rodzaju historię przedstawia, rozgrywający się w początkach lat 50-tych ubiegłego stulecia, "Brooklyn".
źródło: http://www.impawards.com
Enniscorthy, położone w hrabstwie Wexford, to małe miasteczko, w którym tradycyjnie nie ma zbyt wielu perspektyw na lepszej jakości życie. Szczególnie jeśli mówimy o Republice Irlandii na początku lat 50-tych XX wieku. Dziwnym nie jest zatem, że Eilis (Saoirse Ronan), choć kocha swoją rodzinę, marzy o czymś więcej niż pracy w sklepie ogólnospożywczym w roli ekspedientki. Niebywała szansa na odmianę losu nadarza się, gdy siostra naszej bohaterki (Fiona Glascott), dzięki kontaktom z sympatycznym księdzem Floodem (Jim Broadbent), załatwia dziewczynie możliwość zarobkowego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Targana wątpliwościami Eilis w końcu decyduje się wyruszyć do Nowego Jorku, by zmienić swoje życie.
20th Century Fox Film Corporation
Spodziewałem się, że "Brooklyn" będzie naprawdę poważnym filmem z pełnią szarej prozy życia na irlandzkiej prowincji oraz klepaniu imigranckiej biedy w Nowym Jorku. Niestety pomyliłem się, gdyż twórcy postanowili zafundować mi niemal bajkową historyjkę, która dodatkowo kompletnie zniechęciła mnie do przeczytania książkowego pierwowzoru. I to wszystko za jednym zamachem! Naprawdę, jestem pełen uznania. Całkowicie nie kupuję świata przedstawionego w "Brooklynie". Irlandzka prowincja może nie jest szczytem marzeń dla każdego człowieka, ale w zasadzie nie dzieją się tam większe dramaty. Mogę nawet wyjątkowo przewrotnie napisać, że wystarczy śmierć jednej osoby i skończenie kursu księgowości, aby przenieść egzystencję na zdecydowanie wyższy poziom. Nie wiem ponadto jak srogie hajsy zarabiała Eilis w domu towarowym, ale to musiał być naprawdę rzetelny bilon. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć milion ubrań, par butów (zauważcie, że w każdej z późniejszych scen rozgrywającej się w Republice bohaterka nosi inne buty) oraz okularów? W jaki sposób osoba pracująca na tak niskim stanowisku mogła sobie pozwolić na podróże przez Atlantyk i spędzenie beztroskiego miesiąca w hrabstwie Wexford?
20th Century Fox Film Corporation
Przeboleję jeszcze brak jakiejkolwiek wzmianki o ucisku irlandzkiej ludności w Sześciu Hrabstwach – nie jest to przecież dramat społeczny, lecz raczej melodramat czy też romans, a IRA wówczas dopiero szykowała się do Operacji Żniwa. Niemniej zero, dosłownie zero, odniesień do mafii w sytuacji, gdy wybranek naszej bohaterki jest Włochem? Absurd i nonsens. I dodam jeszcze, że jest typowym przedstawicielem włoskiej mniejszości w USA, zakochanym w baseballu i pożywiającym się wyłącznie spaghetti wraz z wielodzietną rodziną (na dodatek to hydraulik jak Mario - tak bardzo niestereotypowo). Oczywiście nie mam nic przeciwko temu międzyetnicznemu mezaliansowi – w USA zrodził się nie jeden dziwny związek (najlepszy przykład to legendarny irlandzki polityk, Éamon de Valera), ale zdecydowanie zamiast lukrowania rzeczywistości preferuję szarą prozę egzystencji. O ile Włosi zostali potraktowani stereotypowo to muszę stwierdzić, że zdecydowanie zabrakło konsekwencji w przypadku Irlandczyków. Niestety obraz zapijaczonych, rebelianckich meneli kłóciłby się z idealistyczną wizją przedstawioną w filmie. O ile mnie pamięć nie myli to w "Brooklynie" spożywa się jedynie kilka pint Guinnessa, więc zdecydowanie nie polecam tej produkcji na Dzień Świętego Patryka. Natomiast w kontekście "Spotlight" należy wspomnieć o dobrych katolickich księżach, którzy nikogo nie zgwałcili (choć może to jedynie wynikać z faktu, że główna bohaterka jest już dosyć wyrośniętą dziewczyną, a zatem znajduje się poza kręgiem ich zainteresowań seksualnych).
20th Century Fox Film Corporation
Ponieważ nie obejrzałem jeszcze wielu produkcji nominowanych do tegorocznych Oscarów trudno mi ocenić czy Saoirse Ronan zasłużyła by znaleźć się w gronie nominowanych. Co prawda darzę ją sporym szacunkiem, ale kreacja Eilis nie urwała mi dupy w jakiś szczególny sposób. Dziewczyna się stara, ale scenariusz jest tak miałki, że naprawdę trudno cokolwiek z niego wykrzesać. Tego problemu nie ma natomiast w przypadku Emory’ego Cohena (Tony), który dodatkowo charakteryzuje się wysoce włoską aparycją. Fatalna rola, zagrana z taką jakąś dziwaczną manierą przypominającą lekkie upośledzenie. Prawdziwym dramatem "Brooklynu" jest całkowity brak interesujących oraz wyrazistych postaci drugoplanowych. W zasadzie jedyną kreacją wartą wzmianki jest rola Domhnalla Gleeson, wcielającego się w Jima – irlandzką alternatywę dla naszej bohaterki – oraz Fiona Glascott grająca Rose, siostrę Eilis. Reszta postaci to albo pocieszni Włosi, dobrzy irlandzcy księża lub też zawistne, małomiasteczkowe kobiety w podeszłym wieku. Bardzo odkrywczo i tak mało stereotypowo.
20th Century Fox Film Corporation
"Brooklyn" odbieram jako kompletne rozczarowanie. Mimo pokładanych nadziei na solidną prozę życia otrzymałem polukrowaną, rzewną bajkę, w której irlandzka dziewczyna musi dokonać trudnego wyboru między ubogim włoskim hydraulikiem a prowincjonalnym Irlandczykiem (który de facto wcale nie jest odrażający ani szpetny, a ponadto dysponuje rzetelnym bilonem oraz solidnym kwadratem). Jeżeli macie ochotę poświęcić niemal dwie godziny na rozwiązanie tego dylematu Eilis to bawcie się dobrze. Brak nominacji dla "The Hateful Eight" czy "Sicario" za najlepszy film przy takim poziomie "Brooklynu" uważam za wyjątkową szyderę.
"Tyle hajsu... Pewnie mogą kupować w Almie, huh?"
20th Century Fox Film Corporation
Ocena: 5/10 (podnoszę za irlandzką tematykę).