piątek, 21 marca 2014

"Philomena"

Z okazji tegorocznego Saint Patrick's Day planowałem przygotować niezwykle subiektywny ranking najlepszych filmów dotyczących szeroko pojętej tematyki irlandzkiej (m.in. Republika, Ulster, diaspora). Niestety z przyczyn technicznych, a może nawet bardziej intelektualnego lenistwa, ponownie zawiodłem. Jednakże na osłodę proponuję recenzję produkcji Stephena Frearsa, która z pewnością znajdzie się w górnej połówce zestawienia (o ile kiedykolwiek zostanie zaktualizowane). Generalnie wybrałem się na "Tajemnicę Filomeny" z dwóch powodów. O pierwszym w zasadzie wspomniałem powyżej. Obawiałem się od jakiegoś czasu, że nie będę w stanie zaktualizować zestawienia, więc postanowiłem znaleźć jakiś zamiennik związany z Irlandią. Drugi powód to ogromna sympatia, którą żywię do Judi Dench. Jest to tak wspaniała aktorka, że nadal trudno mi wyobrazić sobie kolejne Bondy bez M w jej wykonaniu. W tym miejscu jeszcze raz wypomnę twórcom "Skyfall" haniebną śmierć, jaką pożegnali tak wspaniałą postać. Horror, horror. Niemniej jeszcze w czasie przedoscarowej gorączki słyszałem, iż Judi Dench za swoją rolę Filomeny była jedną z trzech murowanych kandydatek do zwycięstwa (obok Amy Adams i Cate Blanchett). Kto ostatecznie otrzymał nagrodę wiemy wszyscy, więc przyjrzyjmy się fabule "Tajemnicy Filomeny".
źródło: http://www.impawards.com
Akcja filmu przenosi nas w początki lat 50-tych ubiegłego stulecia, kiedy całkiem niedawno ustanowiona Republika Irlandii nie zdążyła jeszcze nawet okrzepnąć. Zaprawdę nie były to łatwe czasy do życia. Co prawda Irlandzka Armia Republikańska przechodziła reorganizację po wojennej zapaści, przygotowując się do operacji Żniwa, ale sytuacja gospodarcza młodego państwa była raczej nie do pozazdroszczenia. Niemniej "Tajemnica Filomeny" nie została poświęcona walce o zjednoczenie Szmaragdowej Wyspy ani reprezentowaniu totalnej biedy na torfowisku. Młodziutka Filomena poznaje na lokalnym festynie przystojnego chłopaka i przeżywa swój pierwszy raz. Niefortunnie zachodzi w ciążę, a jej rodzina nie mogąc znieść ogromnego upokorzenia, postanawia oddać ją do klasztoru. Dziewczyna rodzi chłopca, aczkolwiek musi spędzić w klasztorze cztery lata by odpracować koszty związane z jej przyjęciem oraz porodem. W międzyczasie dziecko zostaje oddane do adopcji. Po 50 latach leciwa już Filomena (Judi Dench) postanawia podjąć ostatnią próbę odnalezienia utraconego syna.
Young & Beautiful
źródło: http://movies.yahoo.com
Odnośnie fabuły warto dodać, że jest oczywiście based on true story. Za kanwę opowieści posłużyła bowiem książka Martina Sixsmitha The Lost Child of Philomena Lee, a na sam koniec filmu możemy się przekonać jak wyglądały pierwowzory kinowych bohaterów. Po "Tajemnicy Filomeny" nie należy oczekiwać szalonych twistów ani dynamicznej akcji. Jest to niezwykle prosta opowieść, czasem bardzo gorzka, aczkolwiek niepozbawiona również naturalnych elementów humorystycznych. Fabuła opiera się na zestawieniu dwójki całkowicie różnych postaci. Filomena to uprzejma starsza pani, traktująca wszystkich ludzi w niezwykle miły sposób. Nie można nazwać jej mistrzynią intelektu, nie potrafi zrozumieć ironii ani sarkazmu, a wolne chwile poświęca na czytanie najtańszych romansideł (polecam tekst Martina o mózgu wypranym przez romanse). Mimo ogromnej krzywdy jakiej doznała ze strony zakonnic, Filomena nadal żarliwie trwa w wierze katolickiej, modląc się codziennie. Martin (Steve Coogan), jako oświecony absolwent Oxfordu, pochodzi z całkowicie innej bajki. Dziennikarz, pisarz i upadły spin doctor pomaga Filomenie, ponieważ wyjaśnienie zagadki jest szansą na rezurekcję jego mocno nadwątlonej kariery. Oczywiście dla podkreślenia kontrastu warto dodać, że głosi jawnie ateistyczne poglądy i jawi się jako znakomity ironista rzeczywistości. Mimo różnić dzielących Filomenę i Martina, powstaje między nimi więź, która świadczy o sile filmu. Nie wydaje się ona przy tym ani sztuczna ani tym bardziej pretensjonalna.
źródło: http://movies.yahoo.com
Jedyny zarzut fabularny jaki mogę postawić "Tajemnicy Filomeny" to troszkę zbyt szybkie spotkanie Martina, które może jawić się dosyć nierealistycznie. Niemniej z drugiej strony życie wypełnione jest na tyle niedorzecznymi zbiegami okoliczności, że w sumie trudno czepiać się tego aż tak bardzo. Jednakże ogólnie rzecz biorąc film Stephena Frearsa to niezwykle przyziemna opowieść pozbawiona lukru. Sceny, w której Filomena z prawdziwą fascynacją streszcza Martinowi jakieś marne romansidło, doświadczyłem ostatnio empirycznie na własnej skórze, więc tym bardzie potrafię docenić reakcję dziennikarza na tę pasjonującą inaczej opowieść. Wiele dialogów pomiędzy bohaterami jest autentycznie zabawnych, ale Filomena potrafi również zabłysnąć życiową mądrością (m.in. wyjaśniając dlaczego należy być uprzejmym dla ludzi). Warto również zauważyć, że twórcy nie starali się na siłę demonizować wszystkich zakonnic. Chociaż siostra Hildegarda (Barbara Jefford) z pewnością doskonale spełniłaby się w roli strażniczki w obozie zagłady, to w klasztorze były również osoby, które starały się pomóc Filomenie. Jeśli chodzi o filmowe follow up'y to jedna ze scen wywołała u mnie bardzo ciekawe skojarzenia. Otóż chodzi mi o moment, w którym Filomena i Martin stojąc obok BMW spoglądają na piękny irlandzki krajobraz. Czyż pamiętacie, że całkiem niedawno widzieliśmy Judi Dench w podobnej sytuacji? Co prawda zamiast Irlandii oglądaliśmy szkockie wrzosowiska oraz Astona Martina, ale obie sceny są łudząco do siebie podobne. Przypadek? Nie sądzę!
Prawie jak "Skyfall"...
źródło: http://movies.yahoo.com
We wstępie wspomniałem, że Judi Dench miała ogromne szanse na zdobycie Oscara za rolę Filomeny. Zaiste jest to genialna kreacja. Dotychczas zawsze patrząc na panią Dench w mojej podświadomości pojawiała się litera M. W "Tajemnicy Filomeny" brytyjska aktorka nie jest wszechpotężną i twardą szefową wywiadu, ale po prostu najzwyklejszą w świecie babcią, którą zna każdy z nas. Naprawdę dla mnie jest to rola godna największego podziwu, bowiem niełatwo wcielić się w zwyczajną osobę, bez popadania w sztuczność. Dench udało się wykreować 100% naturalną postać bez najmniejszego cienia fałszu. Brawa należą się również Steve'owi Cooganowi, którego Martin idealnie wypada jako zblazowany, ironiczny intelektualista. W obsadzie nie ma poza tym wielkich sław. Na ekranie pojawia się jeszcze m.in. Michelle Fairley, doskonale znana jako Catelyn Stark z "Games of Thrones". Reasumując w kategorii zwykłego, obyczajowego, codziennego filmu "Tajemnica Filomeny" sprawdza się doskonale. Co prawda trochę może mało w niej samej Irlandii (Filomena mieszka w Anglii), ale jednakże dzięki dużej dawce naturalności produkcja Stephena Frearsa zyskuje wysokie miejsce w moim rankingu. Naprawdę warto zobaczyć! Sláinte!
źródło: http://movies.yahoo.com
Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz