Z okazji tegorocznego Saint
Patrick's Day planowałem przygotować niezwykle subiektywny ranking
najlepszych filmów dotyczących szeroko pojętej tematyki
irlandzkiej (m.in. Republika, Ulster, diaspora). Niestety z przyczyn
technicznych, a może nawet bardziej intelektualnego lenistwa,
ponownie zawiodłem. Jednakże na osłodę proponuję recenzję
produkcji Stephena Frearsa, która z pewnością znajdzie się w górnej połówce
zestawienia (o ile kiedykolwiek zostanie zaktualizowane). Generalnie
wybrałem się na "Tajemnicę Filomeny" z dwóch powodów.
O pierwszym w zasadzie wspomniałem powyżej. Obawiałem się od
jakiegoś czasu, że nie będę w stanie zaktualizować zestawienia,
więc postanowiłem znaleźć jakiś zamiennik związany z Irlandią.
Drugi powód to ogromna sympatia, którą żywię do Judi Dench. Jest
to tak wspaniała aktorka, że nadal trudno mi wyobrazić sobie
kolejne Bondy bez M w jej wykonaniu. W tym miejscu jeszcze raz
wypomnę twórcom "Skyfall" haniebną śmierć, jaką
pożegnali tak wspaniałą postać. Horror, horror. Niemniej
jeszcze w czasie przedoscarowej gorączki słyszałem, iż Judi Dench
za swoją rolę Filomeny była jedną z trzech murowanych kandydatek
do zwycięstwa (obok Amy Adams i Cate Blanchett). Kto ostatecznie
otrzymał nagrodę wiemy wszyscy, więc przyjrzyjmy się fabule
"Tajemnicy Filomeny".
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja filmu przenosi nas
w początki lat 50-tych ubiegłego stulecia, kiedy całkiem niedawno
ustanowiona Republika Irlandii nie zdążyła jeszcze nawet
okrzepnąć. Zaprawdę nie były to łatwe czasy do życia. Co prawda
Irlandzka Armia Republikańska przechodziła reorganizację po
wojennej zapaści, przygotowując się do operacji Żniwa, ale
sytuacja gospodarcza młodego państwa była raczej nie do
pozazdroszczenia. Niemniej "Tajemnica Filomeny" nie została
poświęcona walce o zjednoczenie Szmaragdowej Wyspy ani
reprezentowaniu totalnej biedy na torfowisku. Młodziutka Filomena
poznaje na lokalnym festynie przystojnego chłopaka i przeżywa swój
pierwszy raz. Niefortunnie zachodzi w ciążę, a jej rodzina nie
mogąc znieść ogromnego upokorzenia, postanawia oddać ją do
klasztoru. Dziewczyna rodzi chłopca, aczkolwiek musi spędzić w
klasztorze cztery lata by odpracować koszty związane z jej
przyjęciem oraz porodem. W międzyczasie dziecko zostaje oddane do
adopcji. Po 50 latach leciwa już Filomena (Judi Dench) postanawia
podjąć ostatnią próbę odnalezienia utraconego syna.
Young & Beautiful źródło: http://movies.yahoo.com |
Odnośnie fabuły warto
dodać, że jest oczywiście based on true story. Za kanwę
opowieści posłużyła bowiem książka Martina Sixsmitha The Lost Child of Philomena Lee, a na sam koniec
filmu możemy się przekonać jak wyglądały pierwowzory kinowych
bohaterów. Po "Tajemnicy Filomeny" nie należy oczekiwać
szalonych twistów ani dynamicznej akcji. Jest to niezwykle
prosta opowieść, czasem bardzo gorzka, aczkolwiek niepozbawiona
również naturalnych elementów humorystycznych. Fabuła opiera się
na zestawieniu dwójki całkowicie różnych postaci. Filomena to
uprzejma starsza pani, traktująca wszystkich ludzi w niezwykle miły
sposób. Nie można nazwać jej mistrzynią intelektu, nie potrafi
zrozumieć ironii ani sarkazmu, a wolne chwile poświęca na czytanie
najtańszych romansideł (polecam tekst Martina o mózgu wypranym przez romanse).
Mimo ogromnej krzywdy jakiej doznała ze strony zakonnic, Filomena
nadal żarliwie trwa w wierze katolickiej, modląc się codziennie.
Martin (Steve Coogan), jako oświecony absolwent Oxfordu, pochodzi z
całkowicie innej bajki. Dziennikarz, pisarz i upadły spin doctor
pomaga Filomenie, ponieważ wyjaśnienie zagadki jest szansą na rezurekcję
jego mocno nadwątlonej kariery. Oczywiście dla podkreślenia
kontrastu warto dodać, że głosi jawnie ateistyczne poglądy i jawi
się jako znakomity ironista rzeczywistości. Mimo różnić
dzielących Filomenę i Martina, powstaje między nimi więź, która
świadczy o sile filmu. Nie wydaje się ona przy tym ani sztuczna ani
tym bardziej pretensjonalna.
źródło: http://movies.yahoo.com |
Jedyny zarzut fabularny
jaki mogę postawić "Tajemnicy Filomeny" to troszkę zbyt
szybkie spotkanie Martina, które może jawić się dosyć
nierealistycznie. Niemniej z drugiej strony życie wypełnione jest
na tyle niedorzecznymi zbiegami okoliczności, że w sumie trudno
czepiać się tego aż tak bardzo. Jednakże ogólnie rzecz biorąc
film Stephena Frearsa to niezwykle przyziemna opowieść pozbawiona lukru.
Sceny, w której Filomena z prawdziwą fascynacją streszcza
Martinowi jakieś marne romansidło, doświadczyłem ostatnio
empirycznie na własnej skórze, więc tym bardzie potrafię docenić
reakcję dziennikarza na tę pasjonującą inaczej opowieść. Wiele
dialogów pomiędzy bohaterami jest autentycznie zabawnych, ale
Filomena potrafi również zabłysnąć życiową mądrością (m.in.
wyjaśniając dlaczego należy być uprzejmym dla ludzi). Warto
również zauważyć, że twórcy nie starali się na siłę
demonizować wszystkich zakonnic. Chociaż siostra Hildegarda (Barbara Jefford)
z pewnością doskonale spełniłaby się w roli strażniczki w
obozie zagłady, to w klasztorze były również osoby, które
starały się pomóc Filomenie. Jeśli chodzi o filmowe follow
up'y to jedna ze scen wywołała u mnie bardzo ciekawe
skojarzenia. Otóż chodzi mi o moment, w którym Filomena i Martin
stojąc obok BMW spoglądają na piękny irlandzki krajobraz. Czyż
pamiętacie, że całkiem niedawno widzieliśmy Judi Dench w podobnej
sytuacji? Co prawda zamiast Irlandii oglądaliśmy szkockie
wrzosowiska oraz Astona Martina, ale obie sceny są łudząco do
siebie podobne. Przypadek? Nie sądzę!
Prawie jak "Skyfall"... źródło: http://movies.yahoo.com |
We wstępie wspomniałem,
że Judi Dench miała ogromne szanse na zdobycie Oscara za rolę
Filomeny. Zaiste jest to genialna kreacja. Dotychczas zawsze patrząc
na panią Dench w mojej podświadomości pojawiała się litera M. W
"Tajemnicy Filomeny" brytyjska aktorka nie jest
wszechpotężną i twardą szefową wywiadu, ale po prostu
najzwyklejszą w świecie babcią, którą zna każdy z nas. Naprawdę
dla mnie jest to rola godna największego podziwu, bowiem niełatwo
wcielić się w zwyczajną osobę, bez popadania w sztuczność.
Dench udało się wykreować 100% naturalną postać bez
najmniejszego cienia fałszu. Brawa należą się również Steve'owi
Cooganowi, którego Martin idealnie wypada jako zblazowany, ironiczny
intelektualista. W obsadzie nie ma poza tym wielkich sław. Na ekranie
pojawia się jeszcze m.in. Michelle Fairley, doskonale znana jako Catelyn Stark z "Games of
Thrones". Reasumując w kategorii zwykłego, obyczajowego,
codziennego filmu "Tajemnica Filomeny" sprawdza się
doskonale. Co prawda trochę może mało w niej samej Irlandii
(Filomena mieszka w Anglii), ale jednakże dzięki dużej dawce
naturalności produkcja Stephena Frearsa zyskuje wysokie miejsce w moim rankingu.
Naprawdę warto zobaczyć! Sláinte!
źródło: http://movies.yahoo.com |
Ocena:
7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz