wtorek, 4 marca 2014

"American Hustle"


Na wstępie muszę zaznaczyć, że moje oczekiwania wobec "American Hustle" były dosyć spore. Co prawda przeważnie nie mam w zwyczaju napalać się na filmy, aczkolwiek upchnięcie w jednej produkcji Jennifer Lawrence, Christiana Bale'a, Roberta De Niro, Bradleya Coopera oraz Amy Adams naprawdę robi wrażenie. Nie dziwcie się, że Jeremy Renner nie został wymieniony w powyższej linijce, ale nienawidziłem go szczerze za rolę kompletnie bezużytecznego Hawkeye'a. Ponadto spoglądając na dotychczasową twórczość Davida O. Russella (m.in. "Złoto pustyni", "Fighter", "Silver Linings Playbook") można było wywnioskować, że i tym razem zapewni co najmniej solidny poziom rozrywki, zaczynający się gdzieś na poziomie 6/10 z wysoce prawdopodobną tendencją wzrostową. Do wybrania się na seans zachęcały również recenzje wszelkiej maści krytyków filmowych oraz wyjątkowo wysoki wynik na Metascore (90%!!!). W tejże idealnie wykreowanej bajce wszystko wydawało się na tyle doskonałe, iż "American Hustle" miał zmiażdżyć tegoroczne Oscary, zdobywając milijon statuetek. Niestety, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała wybujałe oczekiwania, ponieważ 10 nominacji przełożyło się na dokładnie zero statuetek. Smuteczek raczej.
źródło: http://www.impawards.com
Po fabule "American Hustle" spodziewałem się rozmachu i epickości – w końcu tytuł filmu zobowiązuje. Tymczasem jest to historia małego oszusta, Irvinga Rosenfelda (Christian Bale), który oprócz wielu niewielkich biznesów, para się na boku udzielaniem lewych pożyczek i handlem dziełami sztuki (najczęściej lipnymi). Na pewnej imprezie spotyka uroczą Sydney Prosser (Amy Adams), podzielającą zarówno jego zamiłowanie do Duke'a Ellingtona, jak i szemranych interesów. Para naszych bohaterów łączy swoje talenty i zaczyna rozwijać działalność na coraz większą skalę. Niestety w wyniku prowokacji niezwykle neurotycznego agenta FBI (Bradley Cooper) Sydney i Irving zostają zmuszeni do współpracy z fedziami. Stawka jest wysoka, ponieważ niezrównoważony psychicznie Richie DiMaso nienawidzi korupcji, a jak doskonale wiemy, w latach 70-tych to negatywne zjawisko opanowało nie tylko władze lokalne, ale nawet Kongres. I oczywiście cała opowieść jest based on true story.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/
Wspaniała obsada, lata 70-te, klimaty przestępcze – David O. Russell stanął przed wielką szansą, by stworzyć dzieło naprawdę wybitne. Niestety, końcowy efekt jest relatywnie rozczarowujący. Naprawdę rzadko mi się zdarza, aby siedząc w kinie przez początkowe 60 minut filmu, poczuł się totalnie wynudzony. Oglądając pierwszą część "American Hustle" potrafiłem co prawda docenić doskonale rozpisane postacie i grę aktorską, aczkolwiek fabuła nie zbliża się nawet na chwilę do ich poziomu. W zasadzie fabularna ułomność to największy zarzut, jaki mogę postawić produkcji Russella. Na tle wielu innych filmów o zbliżonej tematyce intryga przedstawiona w "American Hustle" nie wypada imponująco. Co więcej, mogę nawet stwierdzić, że jest najzwyczajniej w świecie miałka. W drugiej części zaczyna się robić trochę ciekawiej i z większym rozmachem. Richie, Sydney i Irving wchodzą do naprawdę niebezpiecznej gry zahaczając o plany rewitalizacji Atlantic City i współpracowników samego Meyera Lansky'ego. Niemniej wszystko zostaje ucięte w pewnym momencie i "American Hustle" nagle się kończy. Russell tak naprawdę nie zrobił filmu na serio, ale zdecydowanie uderzył w tzw. przymrużenie oka. Myślicie, że gdyby była to produkcja z ciężarem gatunkowym na przykład "Chłopców z ferajny", ktokolwiek z głównych bohaterów dożyłby do końca?
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/
Oczywiście twórcom należą się ogromne brawa za sprawność realizacyjną oraz doskonałe oddanie realiów tejże zamierzchłej epoki. Kostiumy i poszczególne stylówki są po prostu bezbłędne – mój faworyt to Shea Whigham. Prawdziwym hitem jest wygląd Christiana Bale'a, który naprawdę wiele zrobił (a raczej zjadł) by stać się Irvingiem. Aby zobaczyć jego wysiłek w pełnej okazałości polecam scenę słuchania Duke'a Ellingtona na imprezie. Kto pamięta jego doskonałą sylwetkę z "Batmana" czy wychudzony szkielet z "Mechanika" może być w szoku bardzo. Ponadto zaskoczyła mnie dosyć spora ilość nawiązań do "Boardwalk Empire". Nie dość, że wiele mówi się o Atlantic City, gdzie została osadzona akcja serialu, to na dodatek na ekranie pojawiają się Shea Whigham oraz Jack Huston, a gdzieś w oddali majaczy widmo potężnego Meyera Lansky'ego. Niestety dialogi nie były aż tak zabawne jak oczekiwałem. Cytując klasyka śmiechłem zaledwie kilka razy (i to delikatnie). O wiele więcej radości przyniosła natomiast relacja DiMaso z jego szefem w FBI i świetnie w nią wpleciona opowieść o łowieniu ryb na zamarzniętym jeziorze.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/
Na koniec największa perełka "American Hustle" - aktorstwo. Spośród piątki głównych bohaterów niemal każdy stworzył kreację wybitną, ale warto pamiętać, że są to świetnie napisane postacie. Christian Bale, dokonawszy kolejnej fizycznej metamorfozy, zagrał wspaniałą rolę. Jego Irving to w zasadzie zwyczajny, dosyć sympatyczny człowiek, który posiada również wiele wad i słabości. Zwróćcie uwagę jak się niemal rozkleja w scenie nigdy nie mów prawdy kobiecie. Wyborne aktorstwo, aczkolwiek największe oklaski należą się Amy Adams. Po obejrzeniu "American Hustle" stała się moją główną kandydatką do Oscara, niemniej jak zwykle Akademia mnie oszukała. Jako Sydney wypada po prostu olśniewająco – znakomity angielski akcent, którego mam ochotę słuchać zawsze, oraz bardzo odważne dekolty, które również mógłbym oglądać przez całą wieczność. Splendid! Amy Adams swoją rolą zdecydowanie usunęła w cień jedną z moich ulubionych aktorek. Jennifer Lawrence dostała w sumie niewielką rólkę, zagrała bardzo wyraziście i fajnie, ale to jednak akcent i dekolty Sydney będę najbardziej kojarzył z "American Hustle". Bradley Cooper znowu dostał postać, która kompletnie nie radzi sobie z agresją i muszę przyznać, ze jako zawsze wkurwiony wypadł niezwykle realistycznie. Nawet wielokrotnie hejtowany przeze mnie Jeremy Renner zrobił dobrą robotę. Jego Carmine Polito to naprawdę sympatyczna i szczera postać, którą lubi się po prosu od razu. Brawo Jeremy, prawie zapomniałem, że grałeś Hawkeye'a. W filmie pojawia się również na chwilę Robert De Niro, ale jakoś nie jestem zachwycony jego występem. Moja rada dla Davida O. Russella w tej kwestii: następnym razem zaangażuj kogoś mniej znanego, kto nie jedzie na sławie nazwiska – przynajmniej będzie taniej.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/
Według IMDb Christian Bale twierdził, że większość filmu została zaimprowizowana, a Russell w trakcie kręcenia miał nawet powiedzieć: I hate plots. I am all about characters, that's it. Przychylam się do tej teorii, ponieważ naprawdę widać to na ekranie. Niestety miałkości fabularnej nie zastąpią nawet najlepsze aktorskie kreacje. Z tego powodu nie pałam jakąś szczególnie wielką chęcią, aby obejrzeć "American Hustle" raz jeszcze. W przypadku "Silver Linings Playbook" są przynajmniej dwie sceny, które mnie ogromnie bawią za każdym razem. Tutaj naprawdę ciężko wskazać choćby jedną, a to naprawdę daje do myślenia.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/
Ocena: 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz