Na wstępie muszę
zaznaczyć, że moje oczekiwania wobec "American Hustle" były
dosyć spore. Co prawda przeważnie nie mam w zwyczaju napalać się
na filmy, aczkolwiek upchnięcie w jednej produkcji Jennifer
Lawrence, Christiana Bale'a, Roberta De Niro, Bradleya Coopera oraz
Amy Adams naprawdę robi wrażenie. Nie dziwcie się, że Jeremy
Renner nie został wymieniony w powyższej linijce, ale nienawidziłem
go szczerze za rolę kompletnie bezużytecznego Hawkeye'a. Ponadto
spoglądając na dotychczasową twórczość Davida O. Russella
(m.in. "Złoto pustyni", "Fighter", "Silver Linings Playbook") można było wywnioskować, że i tym razem zapewni co
najmniej solidny poziom rozrywki, zaczynający się gdzieś na
poziomie 6/10 z wysoce prawdopodobną tendencją wzrostową. Do
wybrania się na seans zachęcały również recenzje wszelkiej maści
krytyków filmowych oraz wyjątkowo wysoki wynik na Metascore
(90%!!!). W tejże idealnie wykreowanej bajce wszystko wydawało się
na tyle doskonałe, iż "American Hustle" miał zmiażdżyć
tegoroczne Oscary, zdobywając milijon statuetek. Niestety,
rzeczywistość brutalnie zweryfikowała wybujałe oczekiwania,
ponieważ 10 nominacji przełożyło się na dokładnie zero
statuetek. Smuteczek raczej.
źródło: http://www.impawards.com |
Po fabule "American
Hustle" spodziewałem się rozmachu i epickości – w końcu tytuł
filmu zobowiązuje. Tymczasem jest to historia małego oszusta,
Irvinga Rosenfelda (Christian Bale), który oprócz wielu
niewielkich biznesów, para się na boku udzielaniem lewych pożyczek
i handlem dziełami sztuki (najczęściej lipnymi). Na pewnej
imprezie spotyka uroczą Sydney Prosser (Amy Adams), podzielającą
zarówno jego zamiłowanie do Duke'a Ellingtona, jak i szemranych
interesów. Para naszych bohaterów łączy swoje talenty i zaczyna
rozwijać działalność na coraz większą skalę. Niestety w wyniku
prowokacji niezwykle neurotycznego agenta FBI (Bradley Cooper) Sydney
i Irving zostają zmuszeni do współpracy z fedziami. Stawka
jest wysoka, ponieważ niezrównoważony psychicznie Richie DiMaso
nienawidzi korupcji, a jak doskonale wiemy, w latach 70-tych to
negatywne zjawisko opanowało nie tylko władze lokalne, ale nawet
Kongres. I oczywiście cała opowieść jest based on true story.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/ |
Wspaniała obsada, lata
70-te, klimaty przestępcze – David O. Russell stanął przed
wielką szansą, by stworzyć dzieło naprawdę wybitne. Niestety,
końcowy efekt jest relatywnie rozczarowujący. Naprawdę rzadko mi
się zdarza, aby siedząc w kinie przez początkowe 60 minut filmu,
poczuł się totalnie wynudzony. Oglądając pierwszą część "American Hustle" potrafiłem co prawda docenić doskonale
rozpisane postacie i grę aktorską, aczkolwiek fabuła nie zbliża
się nawet na chwilę do ich poziomu. W zasadzie fabularna ułomność
to największy zarzut, jaki mogę postawić produkcji Russella. Na
tle wielu innych filmów o zbliżonej tematyce intryga przedstawiona
w "American Hustle" nie wypada imponująco. Co więcej, mogę
nawet stwierdzić, że jest najzwyczajniej w świecie miałka. W
drugiej części zaczyna się robić trochę ciekawiej i z większym
rozmachem. Richie, Sydney i Irving wchodzą do naprawdę
niebezpiecznej gry zahaczając o plany rewitalizacji Atlantic City i
współpracowników samego Meyera Lansky'ego. Niemniej wszystko
zostaje ucięte w pewnym momencie i "American Hustle" nagle się
kończy. Russell tak naprawdę nie zrobił filmu na serio, ale
zdecydowanie uderzył w tzw. przymrużenie oka. Myślicie, że
gdyby była to produkcja z ciężarem gatunkowym na przykład "Chłopców z ferajny", ktokolwiek z głównych bohaterów
dożyłby do końca?
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/ |
Oczywiście twórcom
należą się ogromne brawa za sprawność realizacyjną oraz
doskonałe oddanie realiów tejże zamierzchłej epoki. Kostiumy i
poszczególne stylówki są po prostu bezbłędne – mój
faworyt to Shea Whigham. Prawdziwym hitem jest wygląd Christiana
Bale'a, który naprawdę wiele zrobił (a raczej zjadł) by stać się
Irvingiem. Aby zobaczyć jego wysiłek w pełnej okazałości polecam
scenę słuchania Duke'a Ellingtona na imprezie. Kto pamięta jego
doskonałą sylwetkę z "Batmana" czy wychudzony szkielet z "Mechanika" może być w szoku bardzo. Ponadto zaskoczyła mnie
dosyć spora ilość nawiązań do "Boardwalk Empire". Nie dość,
że wiele mówi się o Atlantic City, gdzie została osadzona akcja
serialu, to na dodatek na ekranie pojawiają się Shea Whigham oraz
Jack Huston, a gdzieś w oddali majaczy widmo potężnego Meyera
Lansky'ego. Niestety dialogi nie były aż tak zabawne jak
oczekiwałem. Cytując klasyka śmiechłem zaledwie kilka razy
(i to delikatnie). O wiele więcej radości przyniosła natomiast
relacja DiMaso z jego szefem w FBI i świetnie w nią wpleciona
opowieść o łowieniu ryb na zamarzniętym jeziorze.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/ |
Na koniec największa
perełka "American Hustle" - aktorstwo. Spośród piątki
głównych bohaterów niemal każdy stworzył kreację wybitną, ale
warto pamiętać, że są to świetnie napisane postacie. Christian
Bale, dokonawszy kolejnej fizycznej metamorfozy, zagrał wspaniałą
rolę. Jego Irving to w zasadzie zwyczajny, dosyć sympatyczny
człowiek, który posiada również wiele wad i słabości. Zwróćcie
uwagę jak się niemal rozkleja w scenie nigdy nie mów prawdy
kobiecie. Wyborne aktorstwo, aczkolwiek największe oklaski
należą się Amy Adams. Po obejrzeniu "American Hustle" stała
się moją główną kandydatką do Oscara, niemniej jak zwykle
Akademia mnie oszukała. Jako Sydney wypada po prostu olśniewająco
– znakomity angielski akcent, którego mam ochotę słuchać
zawsze, oraz bardzo odważne dekolty, które również mógłbym
oglądać przez całą wieczność. Splendid! Amy Adams swoją
rolą zdecydowanie usunęła w cień jedną z moich ulubionych
aktorek. Jennifer Lawrence dostała w sumie niewielką rólkę,
zagrała bardzo wyraziście i fajnie, ale to jednak akcent i dekolty
Sydney będę najbardziej kojarzył z "American Hustle". Bradley
Cooper znowu dostał postać, która kompletnie nie radzi sobie z
agresją i muszę przyznać, ze jako zawsze wkurwiony wypadł
niezwykle realistycznie. Nawet wielokrotnie hejtowany przeze
mnie Jeremy Renner zrobił dobrą robotę. Jego Carmine Polito to
naprawdę sympatyczna i szczera postać, którą lubi się po prosu
od razu. Brawo Jeremy, prawie zapomniałem, że grałeś Hawkeye'a. W
filmie pojawia się również na chwilę Robert De Niro, ale jakoś
nie jestem zachwycony jego występem. Moja rada dla Davida O.
Russella w tej kwestii: następnym razem zaangażuj kogoś mniej
znanego, kto nie jedzie na sławie nazwiska – przynajmniej będzie
taniej.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/ |
Według IMDb Christian
Bale twierdził, że większość filmu została zaimprowizowana, a
Russell w trakcie kręcenia miał nawet powiedzieć: I hate plots.
I am all about characters, that's it. Przychylam się do tej
teorii, ponieważ naprawdę widać to na ekranie. Niestety miałkości
fabularnej nie zastąpią nawet najlepsze aktorskie kreacje. Z tego
powodu nie pałam jakąś szczególnie wielką chęcią, aby obejrzeć "American Hustle" raz jeszcze. W przypadku "Silver Linings
Playbook" są przynajmniej dwie sceny, które mnie ogromnie bawią
za każdym razem. Tutaj naprawdę ciężko wskazać choćby jedną, a
to naprawdę daje do myślenia.
źródło: http://www.americanhustle-movie.com/site/ |
Ocena: 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz