poniedziałek, 31 marca 2014

"Trance"



W zeszłym roku bardzo chciałem wybrać się na "Trance" do kina. Niestety, jak to zwykle bywa w moim przypadku, z powodu koktajlu różnego rodzaju czynników (m.in. lenistwo fizyczne oraz intelektualne, brak wystarczających środków finansowych, użalanie się nad marnością ludzkiej egzystencji, wreszcie zbyt częste przebywanie w stanie upojenia alkoholowego) zamiar nigdy nie wszedł do fazy wykonawczej. Film Danny’ego Boyle’a zainteresował mnie po pierwsze ze względu na całkiem niezły plakat, który niezwykle skutecznie przykuł moją uwagę. Drugim powodem były oczywiście względy fabularne – któż z nas nie lubi przewrotnych historii kryminalnych z pięknymi kobietami i dziełami sztuki w tle? Po trzecie Danny Boyle to w końcu twórca wybitnych produkcji, wspomnę choćby "Trainspotting", "Sunshine" czy też "Slumdog Millionaire". Osoba reżysera dawała zatem nadzieję na co najmniej solidną rozrywkę, ale tematyka filmu dodatkowo znacznie podbijała stawkę.

Znakomity plakat.
(źródło: http://www.impawards.com)

W przypadku fabuły "Trance" pojawia się zasadniczy problem. Pamiętam doskonale, że gdy film wchodził do kin czytałem recenzję wypełnioną stwierdzeniami typu twist na twiście, a za nimi kolejny twist. Po seansie mogę śmiało napisać, że jest to spore wyolbrzymienie, niemniej nagłe zwroty akcji atakują widza już od samego początku. Z tego powodu strach napisać coś więcej o fabule, żeby nie spotkać się z hejtami i oskarżeniami o syte spoilery. Generalnie "Trance" opowiada o kradzieży obrazu Francisco de Goi Lot czarownic z londyńskiego domu aukcyjnego. Rabunku o tyle dziwnego, że pracownik tegoż przybytku, Simon (James McAvoy), za swoją dzielną postawę zostaje okrzyknięty bohaterem, mimo iż obraz wyparował. Sprawa jest również dosyć tajemnicza dla Francka (Vincent Cassel), zleceniodawcy i wykonawcy zbrodni, który chciałby dostać w swoje ręce drogocenne dzieło sztuki.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Z filmami opierającymi się fabularnie na nieoczekiwanych zwrotach akcji jest jeden szkopuł: aby zostały dobrze przyjęte twisty muszą być zaskakujące, ale jednocześnie w miarę sensowne, logiczne, wiarygodne oraz uzasadnione fabularnie. Czy "Trance" spełnia powyższe założenia? Niestety, w mojej opinii jedynie częściowo. Niektóre z zastosowanych w filmie rozwiązań wypadają, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnie i nieprzekonywująco. Ponadto spoglądając z dystansu na fabułę nie potrafię dostrzec w niej ani lekkości ani jakichkolwiek przejawów świeżości. Oglądając produkcję Boyle’a miałem wrażenie jakbym to wszystko już gdzieś i kiedyś widział. Z tego powodu "Trance" jawi mi się jako mieszanka wątków z przeróżnego rodzaju gatunków filmowych. Nie twierdzę przy tym, że zawsze wypada to źle, aczkolwiek w przypadku Boyle’a trąci niestety wtórnością. Na pewno nie pomagają dialogi, w których troszkę za dużo pseudofilozoficznego pierdolenia o możliwościach ludzkiego umysłu. Jestem przekonany, że Paulo Coelho mógłby je wykorzystać w kolejnej swojej wybitnej inaczej książce. Mogę zatem śmiało napisać, że jestem wysoce rozczarowany poziomem i gdybym jednak zdołał wybrać się do kina to bym się najzwyczajniej wkurwił.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Niemniej Danny Boyle nie jest średniej klasy wyrobnikiem i nawet, gdy prezentuje gorszą formę potrafi wykrzesać z filmu coś więcej (to jest zrobić różnicę jak to mawiają w futbolu). "Trance" zapamiętam z powodu wyjątkowo ładnych zdjęć głównie nocnego Londynu oraz paru naprawdę fajnych ujęć. Do tych naprawdę fajnych ujęć z pewnością należy zaliczyć niektóre sekwencje z Rosario Dawson, w których, że tak się wyrażę eufemistycznie, została ukazana w pełnej krasie. Oczywiście, znajdą się tacy, którym będzie tego zdecydowanie za mało. Ponadto film momentami jest dosyć brutalny – oglądamy headshoty, wyrywanie paznokci, czy też i tu uwaga – całkowicie unikatowy postrzał w qtaza. Na plus muszę również zaliczyć całą galerię pięknych obrazów, które możemy podziwiać na ekranie. Zawsze czuję się lepiej, gdy widzę tak doskonałe dzieła sztuki i bardzo chętnie zobaczyłbym je na żywo, ewentualnie zawiesił na ścianach mojego prawie penthouse’a. Mogę także pochwalić "Trance" za wysiłki aktorskie. James McAvoy wypada bardzo dobrze, aczkolwiek nie mogę napisać nic więcej o jego postaci bez spoilowania. Rosario Dawson może nie powala na kolana swoją kreacją, ale prezentuje za to inne zalety, o których wspomniałem powyżej. To także trzeba umieć docenić. Na koniec zostaje solidny jak zawsze Vincent Cassel – bardzo lubię tegoż aktora, toteż jego widok na ekranie wyjątkowo mnie ucieszył. A reszta obsady? Reszta jest milczeniem – jak napisał kiedyś siedemnasty earl Oxford, Edward de Vere. Może nie jest tragicznie, ale spośród aktorów drugoplanowych nie jestem w stanie wyróżnić absolutnie kogokolwiek. Wynika to również z faktu, że Boyle jakieś 90% filmu skupił na relacji w trójkącie Simon – Franck – Elizabeth.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
"Trance" miał mi przynieść wiele radości, ale jak się okazało po raz kolejny życie depcze wyobraźnię. Chyba po raz pierwszy przejechałem się tak mocno na twórczości Danny’ego Boyle’a. Początkowo zamierzałem wystawić notę o oczko wyższą, ale w trakcie pisania recenzji zacząłem się nad tym zastanawiać dosyć głęboko. Dlaczegóż miałbyś spojrzeć łaskawszym okiem na "Trance", szlachetny Maiconie? – spytałem sam siebie w myślach – Czyż Danny Boyle ostatnimi czasy zasilił Twoje lewe konto na Arubie pokaźną kwotą wyrażoną w funtach szterlingach? Danny pożałował hajcu na zasilenie konta, więc ocena jest jaka jest.
źródło: http://www.aceshowbiz.com
Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz