St. Patrick’s Day zbliża się
wielkimi krokami, więc nie mam wyjścia i muszę kontynuować marcową przygodę z
przeglądem filmów o Szmaragdowej Wyspie.
Oczywiście oprócz przygotowań kinematograficznych nie omieszkałem również
niejednokrotnie oddać hołdu najstarszym irlandzkim tradycjom. Aby nie wyjść
zatem na kompletnego beja dodam jedynie, że szkic niniejszej recenzji powstał
przy idealnie wypolerowanym barowym blacie w Kabaretowej Cafe (czyli de facto w Rotundzie) i nie wlewałem tam
w siebie kufli herbaty. Dzisiaj na warsztacie znalazło się "Calvary" w
reżyserii Johna Michaela McDonagha (brata Martina), którego dotychczas najbardziej udaną
produkcją był całkiem zabawny "The Guard". Film znalazłem w jakimś zestawieniu
produkcji, o których na pewno nie słyszeliście, a powinniście je obejrzeć. Od
razu moją uwagę przyciągnął znakomity plakat z Brendanem Gleesonem w sutannie,
aczkolwiek kompletnie nie wiedziałem, czego mogę spodziewać się po tej
produkcji.
Plakat wybitny! (źrodło: http://www.impawards.com) |
Jak na film o poczciwym księdzu "Calvary" zaczyna się bardzo nietypowo. W trakcie cotygodniowej niedzielnej
spowiedzi ojciec James (Brendan Gleeson) dowiaduje się od jednego z wiernych,
że jego dni są policzone i niechybnie zakończy żywot za dokładnie tydzień. Z
jakiego powodu? – zapewne spytacie. Otóż człowiek grożący śmiercią księdzu był
w dzieciństwie molestowany przez przedstawicieli irlandzkiego kleru, ale żywiąc
przekonanie, iż zamordowanie złego klechy niczego nie zmieni, za cel swojej
zemsty obrał dobrotliwego, acz nie do końca ortodoksyjnego duchownego. Ojciec
James, cokolwiek zaskoczony obietnicą rychłej śmierci, postanawia w ciągu
tygodnia załatwić wszystkie swoje sprawy, niemniej każdy kolejny dzień przynosi
nowe niespodzianki.
źródło: http://www.fandango.com |
Chociaż akcję "Calvary" osadzono
na głębokiej irlandzkiej prowincji to jednak miasteczko pod względem zgnilizny moralnej może równać się z
amerykańską metropolią. Wszechobecne prochy, rozwiązłość, sodomia,
psychopatyczni mordercy, rasizm (Rumuni
są najgorsi), mizantropia czy alkoholizm kojarzą się raczej z życiem w
wielkim mieście. Aby uzupełnić ten krajobraz degeneracji dodam także, że ojciec James ma dorosłą córkę po próbie samobójczej! Gdzież
się zatem podziała tradycyjna katolicka Irlandia, ostoja chrześcijaństwa, która
przetrwała wieki angielskiej okupacji? Jestem przekonany, że gdyby Éamon de
Valera obejrzał film McDonagha to zakrzyknąłby coście skurwysyny uczynili z tą krainą, a potem musiałby się
niechybnie powiesić. Pozwalam sobie na taką dygresję, ponieważ ostatnio
przeczytałem jego polską, laurkową biografię, na dodatek pisaną z jawnie prawicowego
punktu widzenia (Paweł Toboła-Pertkiewicz De
Valera. Gigant irlandzkiej polityki i jego epoka). Generalnie nie polecam,
jedyny plus to bardzo ładne wydanie – książka przynajmniej będzie się godnie
prezentować na półce. Wracając do głównego tematu warto wspomnieć, że w "Calvary" wspomina się bardzo wiele o pedofilii szerzącej się wśród
irlandzkiego kleru. Temat bardzo poważny, głośne skandale związane z
wykorzystywaniem dzieci przez księży zmieniły oblicze współczesnej Republiki.
źródło: http://www.fandango.com |
Z pewnością do największych zalet "Calvary" należy zaliczyć dialogi. Świetne, życiowe, a nawet jeśli
momentami trochę przegięte to i tak słucha się ich po prostu znakomicie. Nie
jest to może humor, który wywołuje salwy śmiechu, ale klimatem delikatnie
przypominający "The Guard". Kolejny, monstrualnej wielkości plus za piękne,
irlandzkie krajobrazy. Hrabstwo Sligo prezentuje się na ekranie naprawdę uroczo
– nie miałbym żadnych pretensji, gdyby w filmie znalazło się o wiele więcej
takich ujęć. Jeśli chodzi natomiast o rozwiązania fabularne to "Calvary"
momentami jest dosyć dziwacznie. Genialne motywy (moje ulubione to ksiądz James
z pistoletem w barze i motyw z LSD w trakcie więziennych odwiedzin) przeplatają
się z dosyć średnimi rozwiązaniami – to jeden z tych filmów, w których zbyt
wiele poszlak wskazuje na tożsamość mordercy, a potem okazuje się, że to ktoś
kompletnie z dupy. Aby nie spoilować
nadmiernie, nadmienię jedynie, że obsadzenie takiego aktora w roli villaina to zabieg mało oczywisty, ale
także dosyć kontrowersyjny. Poza tym motywacja do zabicia dobrego księdza
wydaje mi się trochę absurdalna – lepiej byłoby odpalić przecież jakiegoś
biskupa i zyskać fame!
źródło: http://www.fandango.com |
Podobnie jak w "The Guard"
Brendan Gleeson wciela się w raczej mało ortodoksyjnego przedstawiciela swojego
fachu. Ojciec James to niezwykle tolerancyjny i nie stroniący od alkoholu
duchowny. Rzadko potępia wiernych (nawet sodomitów), dlatego cieszy się szacunkiem ludzi ulicy. Gleeson z
wielgachnym bandziochem został
obsadzony po prostu idealnie. Trudno wyobrazić sobie lepszy wybór. Znakomicie
wybrano również córkę księdza Jamesa, Fionę. Nie dość, że Kelly Reilly
wspaniale prezentuje się na ekranie (choć nie każdy może lubić taki typ urody),
to sprawiła, że Fiona zajęła drugie miejsce w rankingu moich ulubionych postaci
z "Calvary". Ogromnie się cieszę, że taka morowa panna wystąpi w drugim
sezonie "True Detective". Ponadto na drugim planie mrowie ciekawych lub
nietypowych postaci. Znany obecnie najbardziej z "Gry o tron" Aidan Gillen
(Frank) zawsze na propsie. Na szacunek
zasłużyli także Dylan Moran (Michael), M. Emmet Walsh (Pisarz), Domhnall
Gleeson (Freddie), Orla O’Rourke (Veronica) czy choćby David Wilmot za rolę
głupawego księdza. Pod względem kreacji drugoplanowych jest naprawdę spoko, a
byłoby idealnie, gdyby nie Chris O’Dowd. Chociaż uwielbiam go za "The IT Crowd"
to jakoś jego angaż do "Calvary" wydaje mi się kompletną pomyłką.
źródło: http://www.fandango.com |
Idealną oceną dla "Calvary"
byłoby 6.5/10. Niestety nie jest to możliwe, dlatego też musiałem się
zdecydować, w którą stronę pójść. Generalnie piękne irlandzkie krajobrazy
hrabstwa Sligo, Brendan Gleeson oraz Kelly Reilly mocno przemawiały za 7/10,
ale jakoś (nawet mimo Fiony!) nie mogłem się przekonać by podnieść notę. Dziwne
to dla mnie dosyć uczucie, ba nie mogę nawet tego uzasadnić w logiczny sposób.
Niemniej dla tych, którym nieobojętna jest Szmaragdowa
Wyspa, polecam "Calvary", ponieważ w gruncie rzeczy jest to solidne
kino z fajnymi dialogami (szkoda, że fabuła nie została aż tak dopieszczona)
oraz dobrą grą aktorską.
źródło: http://www.fandango.com |
Ocena: 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz