sobota, 28 marca 2015

"Atlas: Doppelganger"



A dzisiaj coś z zupełnie innej beczki! Prekursorski i raczej jedyny w swoim rodzaju (chyba, że więcej znajomych chwyci za pióro) tekst nie poświęcony żadnemu filmowi, serialowi czy też zestawieniu. Ponieważ moja koleżanka serdeczna Dominika Słowik pokusiła się o napisanie powieści i co więcej książka została nawet wydana, a na dodatek święci obecnie sukcesy na polskim rynku wydawniczym, a ja nieopatrznie zadeklarowałem, iż po przeczytaniu podzielę się swoją opinią (choćby negatywną), toteż postanowiłem dotrzymać słowa wykorzystując jako narzędzie mojego bloga. Mam świadomość, że przy obecnym poziomie promocji książki niniejszy tekst jest jak kropla w oceanie, ale promise is a promise, a hajs się musi zgadzać. Jeszcze jedna uwaga zanim przejdę do sedna: z pewnością nie będzie to recenzja, więc nie szukajcie na dole oceny. Nie czuję się wystarczająco kompetentny, by oceniać jakiekolwiek książki, tym bardziej polskie. Ze współczesnej mojej osobie literatury ojczystej przeczytałem naprawdę niewiele, zatrzymując się gdzieś na wczesnej Masłowskiej (Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną zawsze na propsie!). Tak więc będąc w ignorancji podobny do brzasku nie mam ambicji pisania recenzji! Mogę jedynie postarać się przedstawić moje wysoce subiektywne odczucia z lektury. A zatem Drodzy Czytelnicy, przed Wami Atlas: Doppelganger (jeśli zastanawiacie się czym jest dziwaczny na pierwszy rzut oka drugi człon tytułu to definicję terminu doppelgänger znajdziecie już na samym początku książki)!
źródło: http://www.znak.com.pl
lata dziewięćdziesiąte to były ostatnie lata prawdziwej polski, czas przejścia. (pisownia oryginalna - przyp. Maicon) – już samo otwierające zdanie Atlasu przynosi ogromną dawkę nostalgii za beztroskimi czasami dzieciństwa spędzonymi w betonowej dżungli. I jeśli ktokolwiek zadałby mi pytanie o czym jest książka Dominiki to bez wahania odpowiem, że o nostalgicznym dzieciństwie na osiedlu przeplatanym morskimi opowieściami Dziadka (Konstruktor – co za wyborna postać!). Z mojej perspektywy lektura Atlasu była swoistą podróżą do utraconego świata, którego tak naprawdę już nie ma (ba, może nawet nigdy nie istniał). Kiedyś naprawdę wszystko wyglądało inaczej. W jednym z rozdziałów Dominika napisała, że wówczas na osiedlu dzieciaków było w chuj i na dodatek szlajały się całymi dniami niemal bez żadnej kontroli ze strony rodziców. Patrząc przez pryzmat mojego osiedla, na którym za naszych czasów słynne boisko na czerwonych było zryte tak bardzo, że spod gliny zaczęły wyłazić wielgachne betonowe płyty porzucone w trakcie budowy bloków, a dzisiaj rośnie na nim trawa po kolana, bo dzieci wolą grać na Playstation, trudno o bardziej trafną obserwację. Z perspektywy czasu naprawdę dziwię się, że nikt z moich znajomych czy choćby ja sam nie odniosłem ciężkich obrażeń w efekcie realizacji najgłupszych pomysłów, jakie tylko można było wymyślić (byliśmy niemal awangardą "Jackass"). Zatem wielkie propsy za niebywały dar obserwacji – odtworzyć w tak realistyczny sposób klimat ówczesności to prawdziwa sztuka.
źródło: http://news.o.pl
Zawsze wydawało mi się, że moje problemy oraz przeżycia czynią mnie wyjątkowym, aczkolwiek w trakcie lektury szybko przekonałem się, że pod tym względem nie jestem wcale oryginalny. Dominika zawarła w swojej powieści ogrom znakomitych osiedlowych przypowieści, których nie mam zamiaru spoilować, aby nie popsuć Wam zabawy. Również egzotyczne, głównie marynistyczno-alkoholowo-dziwkarskie opowieści Dziadka często wywoływały u mnie rozbawienie. Powieść czytało się naprawdę bardzo żwawo, fabuła jest tak skonstruowana, że gdybym miał wystarczająco dużo czasu to skończyłbym Atlas w jeden dzień. Wielkie propsy za niebywałą lekkość pisania – jestem pod wrażeniem i zazdroszczę bardzo! Oczywiście znajdą się tacy, których może odrzucać język powieści pełen wszelkiego możliwego wulgaryzmu oraz bluzgu (zaprawdę, powiadam Wam, że po raz pierwszy w życiu zobaczyłem słowo pierdolło), ale … chuj z Wami! Wszyscy znamy przecież żart o marynarzu: O żesz kurwa, ja pierdolę! – powiedział marynarz, po czym zaklął szpetnie. Dla mnie język był więcej niż w porządku i po prostu znakomicie oddaje ówczesną, trochę siermiężną rzeczywistość. Przecież nikt na osiedlu nie deklamował swoich poglądów trzynastozgłoskowcem! Można jedynie ubolewać, że autorka nie posługuje się nim tak odważnie na co dzień – niegdysiejsza, ale kontrowersyjna do dzisiaj, konwersacja o "Tinker Tailor Soldier Spy" mogłaby bowiem wyglądać całkowicie inaczej. Na koniec natomiast pragnę docenić projekt okładki autorstwa Oksany Shmygol – doskonała robota, książka prezentuje się po prostu świetnie!
Mój własny egzemplarz na tle bloków.
Nie umniejszając w niczym Dominice muszę szczerze przyznać, że naprawdę nie spodziewałem się, iż Atlas będzie aż tak znakomitą lekturą. Nostalgia za beztroskim, osiedlowym dzieciństwem, znakomita czytalność (z braku lepszego terminu posłużę się tym słowem, które wymyśliłem dosłownie przed sekundą – yes, I can!), wyborne przypowieści oraz kompletny brak dużych liter to najlepsze podsumowanie Atlasu, jakie jestem w stanie zawrzeć w jednym zdaniu. Ponieważ Dominika nie zapłaciła mi ani jednej monety (jeszcze – hajs się musi zgadzać) za napisanie tego tekstu to możecie mi uwierzyć, że Atlas: Doppelganger polecam wyłącznie dlatego, iż jest znakomitą lekturą.

Dominika Słowik, Atlas: Doppelganger, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz