A dzisiaj coś z zupełnie innej
beczki! Prekursorski i raczej jedyny w swoim rodzaju (chyba, że więcej
znajomych chwyci za pióro) tekst nie poświęcony żadnemu filmowi, serialowi czy
też zestawieniu. Ponieważ moja koleżanka serdeczna Dominika Słowik pokusiła się
o napisanie powieści i co więcej książka została nawet wydana, a na dodatek
święci obecnie sukcesy na polskim rynku wydawniczym, a ja nieopatrznie
zadeklarowałem, iż po przeczytaniu podzielę się swoją opinią (choćby negatywną),
toteż postanowiłem dotrzymać słowa wykorzystując jako narzędzie mojego bloga.
Mam świadomość, że przy obecnym poziomie promocji książki niniejszy tekst
jest jak kropla w oceanie, ale promise is
a promise, a hajs się musi zgadzać.
Jeszcze jedna uwaga zanim przejdę do sedna: z pewnością nie będzie to recenzja,
więc nie szukajcie na dole oceny. Nie czuję się wystarczająco kompetentny, by
oceniać jakiekolwiek książki, tym bardziej polskie. Ze współczesnej mojej
osobie literatury ojczystej przeczytałem naprawdę niewiele, zatrzymując się
gdzieś na wczesnej Masłowskiej (Wojna
polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną zawsze na propsie!). Tak więc będąc w ignorancji podobny do brzasku nie mam
ambicji pisania recenzji! Mogę jedynie postarać się przedstawić moje wysoce
subiektywne odczucia z lektury. A zatem Drodzy Czytelnicy, przed Wami Atlas: Doppelganger (jeśli zastanawiacie
się czym jest dziwaczny na pierwszy rzut oka drugi człon tytułu to definicję
terminu doppelgänger znajdziecie już
na samym początku książki)!
źródło: http://www.znak.com.pl |
lata dziewięćdziesiąte to były ostatnie lata prawdziwej polski, czas
przejścia. (pisownia oryginalna - przyp. Maicon) – już samo otwierające zdanie Atlasu przynosi ogromną dawkę nostalgii
za beztroskimi czasami dzieciństwa spędzonymi w betonowej dżungli. I jeśli
ktokolwiek zadałby mi pytanie o czym jest książka Dominiki to bez wahania
odpowiem, że o nostalgicznym dzieciństwie na osiedlu przeplatanym morskimi opowieściami Dziadka
(Konstruktor – co za wyborna postać!). Z mojej perspektywy lektura Atlasu była swoistą podróżą do
utraconego świata, którego tak naprawdę już nie ma (ba, może nawet nigdy nie
istniał). Kiedyś naprawdę wszystko wyglądało inaczej. W jednym z rozdziałów
Dominika napisała, że wówczas na osiedlu dzieciaków było w chuj i na dodatek
szlajały się całymi dniami niemal bez żadnej kontroli ze strony rodziców. Patrząc
przez pryzmat mojego osiedla, na którym za naszych czasów słynne boisko na czerwonych było zryte tak
bardzo, że spod gliny zaczęły wyłazić wielgachne betonowe płyty porzucone w
trakcie budowy bloków, a dzisiaj rośnie na nim trawa po kolana, bo dzieci wolą
grać na Playstation, trudno o bardziej trafną obserwację. Z perspektywy czasu
naprawdę dziwię się, że nikt z moich znajomych czy choćby ja sam nie odniosłem
ciężkich obrażeń w efekcie realizacji najgłupszych pomysłów, jakie tylko można
było wymyślić (byliśmy niemal awangardą "Jackass"). Zatem wielkie propsy za niebywały dar obserwacji – odtworzyć w tak realistyczny
sposób klimat ówczesności to prawdziwa sztuka.
źródło: http://news.o.pl |
Zawsze wydawało mi się, że moje
problemy oraz przeżycia czynią mnie wyjątkowym, aczkolwiek w trakcie lektury
szybko przekonałem się, że pod tym względem nie jestem wcale oryginalny.
Dominika zawarła w swojej powieści ogrom znakomitych osiedlowych przypowieści,
których nie mam zamiaru spoilować,
aby nie popsuć Wam zabawy. Również egzotyczne, głównie
marynistyczno-alkoholowo-dziwkarskie opowieści Dziadka często wywoływały u mnie
rozbawienie. Powieść czytało się naprawdę bardzo żwawo, fabuła jest tak
skonstruowana, że gdybym miał wystarczająco dużo czasu to skończyłbym Atlas w jeden dzień. Wielkie propsy za niebywałą lekkość pisania –
jestem pod wrażeniem i zazdroszczę bardzo! Oczywiście znajdą się tacy, których
może odrzucać język powieści pełen wszelkiego możliwego wulgaryzmu oraz bluzgu
(zaprawdę, powiadam Wam, że po raz pierwszy w życiu zobaczyłem słowo pierdolło), ale … chuj z Wami! Wszyscy
znamy przecież żart o marynarzu: O żesz
kurwa, ja pierdolę! – powiedział marynarz, po czym zaklął szpetnie. Dla
mnie język był więcej niż w porządku i po prostu znakomicie oddaje ówczesną, trochę
siermiężną rzeczywistość. Przecież nikt na osiedlu nie deklamował swoich
poglądów trzynastozgłoskowcem! Można jedynie ubolewać, że autorka nie posługuje
się nim tak odważnie na co dzień – niegdysiejsza, ale kontrowersyjna do
dzisiaj, konwersacja o "Tinker Tailor Soldier Spy" mogłaby bowiem wyglądać
całkowicie inaczej. Na koniec natomiast pragnę docenić projekt okładki
autorstwa Oksany Shmygol – doskonała robota, książka prezentuje się po prostu świetnie!
Mój własny egzemplarz na tle bloków. |
Nie umniejszając w niczym
Dominice muszę szczerze przyznać, że naprawdę nie spodziewałem się, iż Atlas będzie aż tak znakomitą lekturą.
Nostalgia za beztroskim, osiedlowym dzieciństwem, znakomita czytalność (z braku lepszego terminu
posłużę się tym słowem, które wymyśliłem dosłownie przed sekundą – yes, I can!), wyborne przypowieści oraz
kompletny brak dużych liter to najlepsze podsumowanie Atlasu, jakie jestem w stanie zawrzeć w jednym zdaniu. Ponieważ
Dominika nie zapłaciła mi ani jednej monety (jeszcze – hajs się musi zgadzać) za napisanie tego tekstu to możecie mi
uwierzyć, że Atlas: Doppelganger
polecam wyłącznie dlatego, iż jest znakomitą lekturą.
Dominika Słowik, Atlas:
Doppelganger, Kraków: Wydawnictwo Znak, 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz