Wydaje się, że w ostatnich latach
prawdziwą miarą sukcesu w Hollywood jest nakręcenie sequela, prequela lub
jakiejkolwiek kontynuacji danego filmu. Przypominam, iż są możliwe jeszcze
możliwe wszelkiego rodzaju spin-offy oraz zbiorcze produkcje. Jak łatwo zatem
wywnioskować "xXx" z 2002 roku musiał odnieść sukces skoro w 2005 roku
nakręcono "xXx: State of the Union". Niestety (a może to nawet dobrze) nie
miałem nigdy przyjemności oglądać oryginału z Vin Dieselem, toteż niniejsza
recenzja będzie pozbawiona elementów porównawczych w stosunku do części
pierwszej.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Często zadaję sobie pytanie o
sens fabuły w tego rodzaju kinie. Czy naprawdę scenarzyści muszą się trudzić za grube PLNY? Zwykle ma ona po
prostu nie przeszkadzać w rozwoju spektakularnej akcji. W przypadku "xXx"
twórcy postanowili porzucić wszelką
ambicję i postanowić na doskonale znane rozwiązania. Film rozpoczyna się od
szturmu bliżej niezidentyfikowanych napastników na tajną rządową placówkę. Atak
przeżyli tylko dwaj agencji: Gibbons (Samuel L. Jackson) oraz Shavers (Michael
Roof). Dzielni obrońcy Wuja Sama podejrzewali spisek toteż po raz kolejny
postanowili działać niekonwencjonalnie, więc wyruszyli w pimpmobile’u na poszukiwania nowego, wkurwionego xXx. Tym razem
wybór padł na autentycznie wkurwionego, byłego porucznika Dariusa Stone’a
(jeden z legendarnych Niggaz Wit Attitudes – Ice Cube). Oczywiście chłopacy łączą siły i próbują
powstrzymać kolejny spisek wymierzony w ostoję demokracji, czyli prezydenta USA
(Peter Strauss).
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
Ogląda się to od początku
fatalnie. Jakież grube pieniądze musiał dostać Willem Dafoe, aby wziąć udział w
tym przedsięwzięciu? Samuela L. Jacksona nie mogę za to krytykować, bo już
dawno przyzwyczaił mnie do faktu, że lubi grać w gównie (ale przynajmniej
zawsze trzyma dobry poziom). Świetnie trafiono natomiast z obsadą roli
tytułowej. Miał być wkurwiony xXx i aktora, który epatuje naturalnym
wkurwieniem lepiej niż Ice Cube wyobrazić sobie nie mogę. Były członek N.W.A.
nie jest jedyną postacią związaną z branżą muzyczną występującą w filmie, gdyż
oglądamy jeszcze Xzibita. Całość tej, jakże imponującej obsady uzupełniają
Peter Strauss, Michael Roof, Scott Speedman oraz Sunny Mabrey. Pytam zatem
retorycznie po co było gromadzić tylu zacnych aktorów w tak żenującej
produkcji? Lojalnie ostrzegam, że u miłośników Partii Republikańskiej i hard power projekcja filmu może wywołać
poważne problemy z sercem. No bo jak to może być, że Afroamerykanie demaskują
spisek białego człowieka wymierzony w największe świętości Ameryki?
Willem, co tu robisz? (źródło: http://www.allmoviephoto.com/ | ) |
Zamiast wypełnić drugą odsłonę "xXx" choćby śladowo sensowną fabułą twórcy postanowili postawić na
niedorzeczność, wszelkiego rodzaju gadżety oraz efekty specjalne. Oglądamy
multum eksplozji, strzelanin, bijatyk, pościgów oraz stunningowanych aut. Niestety
nie uświadczyłem w tym żadnej radości. Przez większość filmu czułem się
ogromnie znudzony, a w pewnym momencie zacząłem nawet poszukiwać jakichś
ciekawszych zajęć, a to już prawdziwa ostateczność. Bardzo rzadko żałuję, że
obejrzałem daną produkcję, gdyż uważam, że każdy seans może nauczyć mnie czegoś
nowego o chujowości kinematografii. W przypadku drugiej części "xXx"
uświadczyłem niestety wtórne kino akcji z wyjątkowo niedorzeczną fabułą. Ocena
będzie klasyczna, bo nie jest to film żenująco zły, ale po prostu czułem się
fatalnie po seansie. Wyjątkowo zatem odradzam.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
Ocena: 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz