piątek, 23 listopada 2012

"xXx: State of the Union"



Wydaje się, że w ostatnich latach prawdziwą miarą sukcesu w Hollywood jest nakręcenie sequela, prequela lub jakiejkolwiek kontynuacji danego filmu. Przypominam, iż są możliwe jeszcze możliwe wszelkiego rodzaju spin-offy oraz zbiorcze produkcje. Jak łatwo zatem wywnioskować "xXx" z 2002 roku musiał odnieść sukces skoro w 2005 roku nakręcono "xXx: State of the Union". Niestety (a może to nawet dobrze) nie miałem nigdy przyjemności oglądać oryginału z Vin Dieselem, toteż niniejsza recenzja będzie pozbawiona elementów porównawczych w stosunku do części pierwszej.
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Często zadaję sobie pytanie o sens fabuły w tego rodzaju kinie. Czy naprawdę scenarzyści muszą się trudzić za grube PLNY? Zwykle ma ona po prostu nie przeszkadzać w rozwoju spektakularnej akcji. W przypadku "xXx" twórcy postanowili porzucić wszelką ambicję i postanowić na doskonale znane rozwiązania. Film rozpoczyna się od szturmu bliżej niezidentyfikowanych napastników na tajną rządową placówkę. Atak przeżyli tylko dwaj agencji: Gibbons (Samuel L. Jackson) oraz Shavers (Michael Roof). Dzielni obrońcy Wuja Sama podejrzewali spisek toteż po raz kolejny postanowili działać niekonwencjonalnie, więc wyruszyli w pimpmobile’u na poszukiwania nowego, wkurwionego xXx. Tym razem wybór padł na autentycznie wkurwionego, byłego porucznika Dariusa Stone’a (jeden z legendarnych Niggaz Wit Attitudes – Ice Cube). Oczywiście chłopacy łączą siły i próbują powstrzymać kolejny spisek wymierzony w ostoję demokracji, czyli prezydenta USA (Peter Strauss).
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Ogląda się to od początku fatalnie. Jakież grube pieniądze musiał dostać Willem Dafoe, aby wziąć udział w tym przedsięwzięciu? Samuela L. Jacksona nie mogę za to krytykować, bo już dawno przyzwyczaił mnie do faktu, że lubi grać w gównie (ale przynajmniej zawsze trzyma dobry poziom). Świetnie trafiono natomiast z obsadą roli tytułowej. Miał być wkurwiony xXx i aktora, który epatuje naturalnym wkurwieniem lepiej niż Ice Cube wyobrazić sobie nie mogę. Były członek N.W.A. nie jest jedyną postacią związaną z branżą muzyczną występującą w filmie, gdyż oglądamy jeszcze Xzibita. Całość tej, jakże imponującej obsady uzupełniają Peter Strauss, Michael Roof, Scott Speedman oraz Sunny Mabrey. Pytam zatem retorycznie po co było gromadzić tylu zacnych aktorów w tak żenującej produkcji? Lojalnie ostrzegam, że u miłośników Partii Republikańskiej i hard power projekcja filmu może wywołać poważne problemy z sercem. No bo jak to może być, że Afroamerykanie demaskują spisek białego człowieka wymierzony w największe świętości Ameryki?
Willem, co tu robisz? (źródło: http://www.allmoviephoto.com/)



 Zamiast wypełnić drugą odsłonę "xXx" choćby śladowo sensowną fabułą twórcy postanowili postawić na niedorzeczność, wszelkiego rodzaju gadżety oraz efekty specjalne. Oglądamy multum eksplozji, strzelanin, bijatyk, pościgów oraz stunningowanych aut. Niestety nie uświadczyłem w tym żadnej radości. Przez większość filmu czułem się ogromnie znudzony, a w pewnym momencie zacząłem nawet poszukiwać jakichś ciekawszych zajęć, a to już prawdziwa ostateczność. Bardzo rzadko żałuję, że obejrzałem daną produkcję, gdyż uważam, że każdy seans może nauczyć mnie czegoś nowego o chujowości kinematografii. W przypadku drugiej części "xXx" uświadczyłem niestety wtórne kino akcji z wyjątkowo niedorzeczną fabułą. Ocena będzie klasyczna, bo nie jest to film żenująco zły, ale po prostu czułem się fatalnie po seansie. Wyjątkowo zatem odradzam.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/

Ocena: 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz