środa, 21 listopada 2012

"The Sixth Sense"

Po "Szóstym zmyśle" gwiazda M. Night Shyamalana rozbłysła jak supernowa na hollywoodzkim niebie. Niestety niezwykle szybko paliwo napędzające popularność tego reżysera zaczęło się wyczerpywać. Oczywiście nie da się ukryć, że najwięcej w tym winy samego Shyamalana, który każdy kolejny film opierał na dokładnie takim samym patencie. Na jakimże, zapewne spytacie? Otóż był to twist, czyli nieoczekiwany zwrot akcji (często czerpany prostu z najgłębszych czeluści dupy – absolutne przegięcie to "The Happening"). W końcu doszło do absurdalnej sytuacji, w której tak jak Michaela Baya uważa się za reżysera opierającego warsztat jedynie na efektach specjalnych, tak Shyamalan stał się synonimem twistu. Dziś jednak, na nasze szczęście, zajmiemy się jego szczytowym osiągnięciem, czyli "Szóstym zmysłem". Po raz ostatni oglądałem ten film wieki temu, a teraz nadarzyła się dobra okazja, aby skonfrontować młodzieńcze wrażenia ze zgorzkniałą rzeczywistością dnia teraźniejszego. Swoją drogą wtrącę, iż większość tego rodzaju konfrontacji kończy się drastyczną rewizją ocen.

źródło: http://www.impawards.com/index.html
Dr Malcolm Crowe (Bruce Willis) to wyjątkowo utalentowany filadelfijski psycholog dziecięcy. Za wybitne osiągnięcia dostaje nawet nagrodę, ale tej samej nocy jego dom odwiedza bardzo niezadowolony były pacjent. Crowe zostaje postrzelony, przez co jego życie diametralnie się zmienia. Dotąd szczęśliwe małżeństwo chyli się ku upadkowi, gdyż Anna (Olivia Williams) od niefortunnego incydentu nie rozmawia ze swoim małżonkiem. Aby odreagować napiętą sytuację w domowym ognisku Crowe zaczyna leczyć małego chłopca. Cole (Haley Joel Osmont) ma poważne problemy z psychiką, które utrudniają mu normalne funkcjonowanie zarówno w szkole, jak i w domu. Z czasem Crowe poświęca chłopcu coraz więcej uwagi i czasu, aż w końcu poznaje jego największą tajemnicę.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Bardzo ciekawym zabiegiem było obsadzenie w głównej roli Bruce’a Willisa. Dotychczas utożsamiany z kinem akcji twardziej gra raczej subtelną rolę dziecięcego psychologa. Zaiste należy docenić odwagę takiego eksperymentu. Ponoć Shyamalan napisał rolę dr Crowe’a specjalnie dla niego. Moim zdaniem Willis bardzo dobrze wypada w "Szóstym zmyśle" tworząc bardzo przekonującą kreację. Pamiętam, że po premierze wszyscy zachwycali się natomiast małoletnim Osmontem, toteż tychże zachwytów powtarzać nie będę. Powiem tylko, że jak na jedenastoletniego dzieciaka zagrał imponująco. Niezwykle podobała mi się także Toni Collette wcielająca się w rolę matki Cole’a – przejmująca rola. Pod względem aktorstwa mamy zatem więcej niż przyzwoity poziom. Co można zaliczyć jeszcze na plus? "Szósty zmysł" ma pewien niepokojący klimat, aczkolwiek po którejś projekcji się on znacznie rozmywa. Tym samym możemy przejść do tego co mi się nie podobało.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Główny problem "Szóstego zmysłu" to wspomniany we wstępie twist. Przez to rozwiązanie fabularne film robi ogromne wrażenie za pierwszym razem, ale potem w zasadzie nie ma sensu go już oglądać. Zdecydowanie nie cieszy tak samo i zasadniczo może zostać uznany za tzw. one time wonder. Gdy oglądałem film po raz pierwszy byłem pod wrażeniem i wystawiłem mocarną ósemkę. Po niedawnej projekcji jestem jednakże zmuszony obniżyć ocenę filmu o jedną gwiazdkę, gdyż towarzyszące kiedyś oglądaniu zainteresowanie zamieniło się w z czasem w całkowitą obojętność. To zjawisko występuje niestety przy każdym późniejszym dziele Shyamalana. Ba, nawet się coraz bardziej pogłębia. Podsumowując: "Szósty zmysł" to solidne kino, które przeszło do legendy za sprawą jednej kwestii: I see dead people. Jeśli ktokolwiek z Was nie miał okazji jeszcze obejrzeć tego filmu to zdecydowanie powinien to zrobić.

Ocena: 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz