Po
"Szóstym zmyśle" gwiazda M.
Night Shyamalana rozbłysła jak supernowa na hollywoodzkim niebie. Niestety
niezwykle szybko paliwo napędzające popularność tego reżysera zaczęło się
wyczerpywać. Oczywiście nie da się ukryć, że najwięcej w tym winy samego Shyamalana,
który każdy kolejny film opierał na dokładnie takim samym patencie. Na jakimże,
zapewne spytacie? Otóż był to twist, czyli nieoczekiwany zwrot akcji (często
czerpany prostu z najgłębszych czeluści dupy – absolutne przegięcie to
"The Happening"). W końcu doszło do absurdalnej sytuacji, w której tak jak Michaela
Baya uważa się za reżysera opierającego warsztat jedynie na efektach
specjalnych, tak Shyamalan stał się synonimem twistu. Dziś jednak, na nasze
szczęście, zajmiemy się jego szczytowym osiągnięciem, czyli "Szóstym zmysłem".
Po raz ostatni oglądałem ten film wieki temu, a teraz nadarzyła się dobra
okazja, aby skonfrontować młodzieńcze wrażenia ze zgorzkniałą rzeczywistością
dnia teraźniejszego. Swoją drogą wtrącę, iż większość tego rodzaju konfrontacji
kończy się drastyczną rewizją ocen.
|
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Dr Malcolm Crowe (Bruce Willis)
to wyjątkowo utalentowany filadelfijski psycholog dziecięcy. Za wybitne
osiągnięcia dostaje nawet nagrodę, ale tej samej nocy jego dom odwiedza bardzo
niezadowolony były pacjent. Crowe zostaje postrzelony, przez co jego życie
diametralnie się zmienia. Dotąd szczęśliwe małżeństwo chyli się ku upadkowi,
gdyż Anna (Olivia Williams) od niefortunnego incydentu nie rozmawia ze swoim
małżonkiem. Aby odreagować napiętą sytuację w domowym ognisku Crowe zaczyna
leczyć małego chłopca. Cole (Haley Joel Osmont) ma poważne problemy z psychiką,
które utrudniają mu normalne funkcjonowanie zarówno w szkole, jak i w domu. Z
czasem Crowe poświęca chłopcu coraz więcej uwagi i czasu, aż w końcu poznaje
jego największą tajemnicę.
|
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
Bardzo ciekawym zabiegiem było
obsadzenie w głównej roli Bruce’a Willisa. Dotychczas utożsamiany z kinem akcji
twardziej gra raczej subtelną rolę dziecięcego psychologa. Zaiste należy
docenić odwagę takiego eksperymentu. Ponoć Shyamalan napisał rolę dr Crowe’a
specjalnie dla niego. Moim zdaniem Willis bardzo dobrze wypada w "Szóstym
zmyśle" tworząc bardzo przekonującą kreację. Pamiętam, że po premierze wszyscy
zachwycali się natomiast małoletnim Osmontem, toteż tychże zachwytów powtarzać
nie będę. Powiem tylko, że jak na jedenastoletniego dzieciaka zagrał
imponująco. Niezwykle podobała mi się także Toni Collette wcielająca się w rolę
matki Cole’a – przejmująca rola. Pod względem aktorstwa mamy zatem więcej niż
przyzwoity poziom. Co można zaliczyć jeszcze na plus? "Szósty zmysł" ma pewien
niepokojący klimat, aczkolwiek po którejś projekcji się on znacznie rozmywa.
Tym samym możemy przejść do tego co mi się nie podobało.
|
źródło: http://www.allmoviephoto.com/ |
Główny problem "Szóstego zmysłu"
to wspomniany we wstępie twist. Przez to rozwiązanie fabularne film robi
ogromne wrażenie za pierwszym razem, ale potem w zasadzie nie ma sensu go już oglądać.
Zdecydowanie nie cieszy tak samo i zasadniczo może zostać uznany za tzw.
one time wonder. Gdy oglądałem film po
raz pierwszy byłem pod wrażeniem i wystawiłem mocarną ósemkę. Po niedawnej
projekcji jestem jednakże zmuszony obniżyć ocenę filmu o jedną gwiazdkę, gdyż
towarzyszące kiedyś oglądaniu zainteresowanie zamieniło się w z czasem w
całkowitą obojętność. To zjawisko występuje niestety przy każdym późniejszym
dziele Shyamalana. Ba, nawet się coraz bardziej pogłębia. Podsumowując: "Szósty zmysł" to solidne kino, które przeszło
do legendy za sprawą jednej kwestii:
I
see dead people. Jeśli ktokolwiek z Was nie miał okazji jeszcze obejrzeć
tego filmu to zdecydowanie powinien to zrobić.
Ocena: 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz