wtorek, 13 listopada 2012

"Die Hard"



"Die Hard" spokojne mogę zaliczyć do pięciu najczęściej oglądanych filmów mojego życia. Legendarny poniedziałkowy hit Polsatu, dodatkowo wspierany obowiązkowymi projekcjami w każde święta (bo akurat na ten czas przypada akcja filmu), znam niemal na pamięć. Jest to prawdziwa esencja kina akcji lat 80-tych i zarazem początek bardzo rozrywkowej serii, która zdobyła ogromną popularność na całym świecie. W naszym kraju wynika ona może nie tyle z wysokiej klasy filmów, co z nieudolnego i wielokrotnie wyśmiewanego tłumaczenia tytułu pierwszej odsłony. Moim zdaniem termin die hard jest nie przetłumaczalny na język polski w formie wystarczająco zgrabnej by mogła stanowić tytuł filmu. Nie dziwię się zatem, że postanowiono go zmienić na Szklaną pułapkę, która zgrabnie wpasowuje się (co nawet pochwalono na IMDb) w konwencję filmu. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie powstały kontynuacje "Die Hard" nie mające nic wspólnego ze szklanymi pułapkami. Cóż, któż to mógł przewidzieć?
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Fabuła nie wybija się szczególnie na tle produkcji z lat 80-tych: ot, samotny heros podejmuje walkę ze zgrają złych kolesiów. Bohaterem "Die Hard" jest John McClane (Bruce Willis), nowojorski gliniarz z okazji świąt odwiedzający rodzinę w Los Angeles. Od razu z lotniska policjant udaje się do Nakatomi Plaza, gdzie odbywa się świąteczne przyjęcie organizowane przez japońską korporację, w której pracuje małżonka naszego bohatera. Wkrótce okazuje się, że monumentalny biurowiec stał się celem świetnie zorganizowanych i bezwzględnych niemieckich terrorystów. Geniusz zbrodni Hans Gruber (Alan Rickman) i jego koledzy biorą uczestników przyjęcia jako zakładników i przystępują do realizacji przygotowanego z niemiecką precyzją planu. McClane unika niewoli i rozpoczyna samotną walkę o przetrwanie nie tylko swoje, ale i uwięzionych.
źródło: http://www.movie-film-review.com/
Co przesądziło o sukcesie "Die Hard"? Według mnie główne przyczyny to doskonałe postacie Johna McClane’a i Hansa Grubera, niezwykle sprawna realizacja oraz spora efektowność filmu. McClane to twardy nowojorski gliniarz, odpalający kolejnego papierosa od poprzedniego, na dodatek co jakiś czas ironicznie komentujący otaczającą go rzeczywistość. Archetyp prawdziwego bohatera o stalowych jajach, aczkolwiek nikt nie chciałby mieć takich stóp jak John na koniec filmu. Z kolei Hans Gruber, niemiecki geniusz zbrodni i terrorysta, czytający w wolnych chwilach Time i Forbesa, to chyba życiowa kreacja Alana Rickmana. W ogóle zabieg, aby wykorzystać długowłosych niemieckich terrorystów wydaje mi się przedniej jakości. Co ciekawe w wersji wyświetlanej w Niemczech, z uwagi na działalność Frakcji Czerwonej Armii (RAF), zrobiono z nich Irlandczyków, co w kontekście trzeciej części wypadło kompletnie bezsensownie. Z grona czarnych charakterów na szczególną uwagę zasługuje jeszcze Karl, legendarna kreacja nieżyjącego już niestety Alexandra Gudonova. Nie ma przypału również po stronie dobrych ludzi. Bonnie Bedelia niezwykle wiarygodnie wypada w roli żony McClane’a, natomiast główny pomagier naszego bohatera, sierżant Al Powell (Reginald VelJohnson), to sympatyczny pączkożerca o nieciekawej przeszłości.
Karl (Alexander Gudonov) we własnej osobie
źródło: http://www.cracked.com/



W filmie nie mogło oczywiście zabraknąć tępych szefów policji, nadpobudliwych chłopaców z S.W.A.T. oraz tradycyjnego konfliktu kompetencyjnego między fedziami a LAPD. Tym razem twórcy pozwolili sobie na polew z federalnych, bo mamy dwóch agentów Johnsonów: Biga (Robert Davi) oraz Little’a (Grand L. Bush). Wszystko uzupełnia wesoła i brutalna fiesta mordowania. Krew się leje, broni pełno wszędzie, trup ściele się gęsto, a od czasu do czasu efektowne eksplozje cieszące oko. "Die Hard" ogląda się naprawdę świetnie, nawet mimo 24 lat, które minęły od powstania filmu. A do tego jeszcze zabawne komentarze McClane’a, które weszły do kanonu popkultury. Dla mnie "Die Hard" zajmuje miejsce na Olimpie kina akcji. Absolutnie polecam! Cóż można dodać więcej? John McClane rzekłby pewnie: Yippee-ki-yay, motherfucker!
"Now I have a machine gun. Ho ho ho."
źródło: http://www.hollywoodlostandfound.net/
Ocena: 9/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz