środa, 7 listopada 2012

"Seraphim Falls"



"Seraphim Falls" to western! Na dodatek to western z Liamem Neesonem i Piercem Brosnanem. Kto mógłby sobie to wyobrazić w ogóle? Na pewno nie ja. Po raz kolejny dodam, że kowboje nigdy nie istnieli, gdyż są jedynie wytworem na potrzeby kampanii reklamowej Marlboro. Niemniej chociaż od premiery filmu minęło już sześć tłustych lat, to ja nigdy o nim nie słyszałem. Taka sytuacja zdarza się niezmiernie rzadko i zwykle niezbyt dobrze wróży ocenie końcowej. Już na wstępie mam zastrzeżenie do polskiego tytułu "Krew za krew", gdyż moim zdaniem jest to spoiler.
źródło: http://www.impawards.com/index.html
Mimo to fabuła zapowiadała się niezgorszo. Akcja osadzona została, o ile mnie pamięć nie myli, trzy lata po zakończeniu wojny secesyjnej. Były pułkownik Konfederacji Carver (Liam Nelson) to typ twardy jak skała, na dodatek posiadający jaja z hartowanej stali. Wraz z kilkoma kompanionami tropi po śnieżnej Nevadzie byłego kapitana wojsk Unii Gideona (Pierce Brosnan). Czemuż chłopacy bujają się po górach w wysoce niesprzyjających warunkach? Tego dowiemy się dopiero tuż przed finałem, aczkolwiek jak łatwo się domyślić po wojskowej przeszłości naszych bohaterów historia ma związek z niedawno zakończonym bratobójczym konfliktem.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Po obejrzeniu mniej więcej 75% filmu byłem przekonany, że dam mocarną siódemkę. Pułkownik Carver to idealna postać do zagrania dla Neesona. Twardy i bezuczuciowy motherfucker, który a to bez mrugnięcia okiem dobije rannego, a to zastrzeli swojego konia, aby jego były kompanion nie miał zbyt łatwego zarobku. W wolnych chwilach zajmuje się również dręczeniem bezbronnych dzieci – jednym słowem wspaniała postać do naśladowania w codziennym życiu! Neeson jako bezwzględny skurwysyn wypada niezwykle przekonująco i natychmiast uwierzyłem, że jest w stanie zrobić wszystko by osiągnąć założony cel. Z kolei jego oponent mnie aż tak nie ujął. Gideon to połączenie Beara Gryllsa z ultimate guerilla fighterem. Zaiste, pomimo ran odniesionych na samym początku filmu, były kapitan dzielnie ucieka przed pogonią, a na dodatek skutecznie fraguje wrogów za pomocą wymyślnych pułapek. Ponadto posiada ogromny nóż godny samego Johna Rambo. Całkiem rozrywkowa postać, nieprawdaż? Niestety moim zdaniem Pierce Brosnan średnio pasuje do takiej roli. Za bardzo kojarzy mi się ze smokingiem.
źródło: http://www.allmoviephoto.com/
Na pewno na plus zaliczam plenery. Naprawdę wyjątkowo urokliwe śnieżne góry, prerię, a nawet pustynię. Patrzenie na takie krajobrazy cieszy oko. Ciekawostka: chociaż akcja filmu dzieje się w Nevadzie to ani jedna scena nie została nakręcona w tym stanie. Aktorstwo solidne, oprócz dwójki wymienionej powyżej oglądamy niezłych wykonawców drugoplanowych (m.in. Wes Studi, Tom Noonam, Ed Lauter). Podobał mi się motyw Indianina okupującego źródełko wody na prerii i pobierającego za korzystanie monstrualne opłaty. Co ciekawe twórcy filmu nadali ów postaci imię Charon. Intrygujące, prawda? A teraz czas na żale. Poziom filmu dramatycznie spada pod koniec. Sam finał jest wyjątkowo niedorzeczny i osobiście uważam go niekonsekwentny w stosunku do całości. Jak można sprawić by dotychczas bezwzględny motherfucker zrobił coś takiego? W tym miejscu chciałbym złożyć najszczersze podziękowania scenarzystom. Za to wypełnione gównem zakończenie obniżam ocenę o dwie gwiazdki. Poza tym ogromnym rozczarowaniem, przynajmniej dla mnie, był niezwykle sztampowy i wtórny powód, dla którego Carver ścigał Gideona. Tu był potencjał na wymyślenie czegoś interesującego, a nie odwoływanie się do najprostszych i najbardziej tandetnych motywów. Chciałbym dowiedzieć się również co reprezentowała sobą Madame Louise? Nawet bez sprawdzania tego w necie domyśliłem się, że jest to personifikacja diabła. W filmie znajduje się krótkie ujęcie ukazujące tyłu jej wozu, na którym pojawia się nazwisko Madame Louise C. Fair. Polecam przeczytać je na głos, bo jest to zagrywka w stylu "Angel Heart". Dość nietypowy element jak na western, aczkolwiek znalazłem również teorię jakoby cały film można rozpatrywać w kontekście walki upadłych aniołów (Serafin to rodzaj anioła, jakby ktoś nie wiedział). Za to wszystko ocena taka, a nie inna. Po raz kolejny szkoda zmarnowanej szansy na dobre kino.

Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz