Jak
powszechnie wiadomo kowboje nigdy nie istnieli, gdyż są jedynie wytworem
marketingowym wymyślonym na potrzeby kampanii reklamowej Marlboro w latach
50-tych XX wieku. Niestety Hollywood uparcie wierzy w ich istnienie i ciągle
lansuje je jako prawdziwą historię Dzikiego Zachodu. Kolejną próbą
uwiarygodnienia mitu są "Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady” w reżyserii
Tommy’ego Lee Jonesa. Współczesny, nostalgiczny western z trochę przewrotną
fabułą.
źródło: https://www.impawards.com/ |
Fabuła
jest wyjątkowo powszednia Do zadupnego miasteczka w Teksasie przyjeżdża Mike
Norton (Barry Pepper), żeby objąć posadę strażnika granicznego. Norton
przykłada się do swoich obowiązków bardzo sumiennie: brutalnie pacyfikuje
Meksykanów przekraczających nielegalnie granicę. Wolne chwile w pracy poświęca
natomiast na masturbację. Żona Nortona (January Jones) marzy głównie o zakupach
w wielkich centrach handlowych, dlatego czuje się ogromne rozczarowana urokami
miasteczka. W czasie służby Norton przypadkowo zabija tytułowego Melquiadesa
Estradę (Julio Cedillo), ale lokalny układ tuszuje sprawę. Rozczarowany
działaniami władz przyjaciel Meksykanina, kowboj Pete (Tommy Lee Jones),
postanawiała wypełnić złożoną kiedyś obietnicę i pochować go w rodzinnym
mieście w Meksyku.
źródło: http://www.markcz.com/ |
"Trzy
pogrzeby” początkowo przypominały mi "No Country for Old Men”, aczkolwiek to
subiektywne mogło wynikać z obecności w obu filmach Tommy’ego Lee Jonesa. Tak
naprawdę w filmie niewiele się dzieje, narracja toczy się bardzo wolno.
Ciekawym zabiegiem było wymieszanie teraźniejszej akcji ze wspomnieniami
przeszłości bez żadnych tekstów typu 3 months ago. Trochę to dezorientuje
widza i wprowadza pewne zamieszanie, ale mi się nawet podobało. Fabularnie nie
ma większej żenady, bohaterowie są bardzo ludzcy i zwyczajni. Jedną z
ciekawszych postaci jest na pewno kelnerka Rachel (Melissa Leo) sypiająca na
zmianę z Petem i szeryfem. W pierwszej części "Trzy pogrzeby” idealnie oddają
nudę i marrnację panującą w małych miasteczkach. Dalszy ciąg wypełniają
makabryczne zabawy z ciałem Melquiadesa – naprawdę, takich rzeczy ze zwłokami
nie robi się w mainstreamowym kinie. Ponadto do zalet zaliczam aktorstwo na
dobrym poziomie i bardzo ładne plenery. W zasadzie dotychczas nie wymieniłem
żadnych wad, gdyż mam tylko jeden zarzut – nuda. Niestety w pewnym momencie
poczułem ogromne znużenie całą opowieścią i zapragnąłem rychłego zakończenia.
Muszę jednakże przyznać, że "Trzy pogrzeby” to bardzo solidne kino, ale raczej
nie dla mnie, gdyż mam zerowe chęci na powtórny seans. Mimo wszystko uważam, że
warto zobaczyć i wyrobić sobie jakieś zdanie o dziele Tommy’ego Lee Jonesa.
Ocena: 6/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz