Oglądając "The Siege” (znane u
nas jako "Stan Oblężenia”) trudno uwierzyć, że film powstał w 1998 roku, gdyż
zawiera elementy niemal profetyczne. Zaiste można podziwiać twórców, iż zdołali
stworzyć tak kasandryczną wizję na trzy lata przed zamachami terrorystycznymi w
Nowym Jorku i Waszyngtonie. Warto również zadać sobie przy tej okazji pytanie
jaki wpływ mają hollywoodzkie produkcje ukazujące destrukcję amerykańskich
aglomeracji na umysły współczesnych geniuszy zbrodni? Wydaje się, że inspiracji
do spektakularnych zamachów nie trzeba szukać daleko. A poza naprawdę dziwnie
się ogląda filmy z istniejącym WTC.
źródło: http://www.impawards.com/index.html |
Od samego początku "The Siege”
skupia się na problemie terroryzmu. Po zamachu na amerykański przybytek w
którymś z państw arabskich, dzielni komandosi porywają odpowiedzialnego za atak
szejka Bin Talala. W odwecie islamscy terroryści przeprowadzają serię zamachów
w Nowym Jorku domagając się uwolnienia swojego przywódcy. Zadanie wytropienia
bezwzględnych terrorystów otrzymuje agent FBI Anthony Hubbard (Denzel
Washington) wpierany przez agentkę CIA Elise Kraft (Annette Bening). Sytuacja
łatwo wymyka się z pod kontroli, dlatego rząd decyduje o wprowadzeniu wojska na
ulice – tu właśnie pojawia się gen. mjr William Devereaux (Bruce Willis).
źródło: http://borg.com/ |
źródło: http://moviemusereviews.com/ |
Niestety "The Siege” drażni mnie
bardzo mocno w kilku elementach. Po pierwsze, po raz milionowy, musiałem
oglądać konflikt kompetencyjny między amerykańskimi służbami – to jest naprawdę
irytujące. Po drugie im dalej w film, tym bardziej wkurwiający staje się
Hubbard. Nie dość, że nagle okazuje się herosem eliminującym terrorystów na
zawołanie to jeszcze musi wygłaszać co chwila pogadanki o istocie praw
człowieka oraz konieczności działania wyłącznie zgodnie z regułami prawa.
Strasznie się tego słucha, ale prawość i sprawiedliwość Hubbarda potrafi nawet
zmiękczyć bezlitosnych żołnierzy. Nie podobały mi się również sceny dziejące
się w spowolnieniu, bo wyglądało to niemal żenująco. Co najmniej jedno
rozwiązanie fabularne wydaje mi się totalnie absurdalne, a twist był wyjątkowo przewidywalny.
Mam ogromne pretensje do scenarzystów za ostatnie półgodziny, bo do tego
momentu było w miarę przyzwoicie (to jest bez większej żenady). Ostateczne
zwycięstwo demokracji i praworządności nad brutalną tyranią może wywołać odruch
wymiotny.
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz