środa, 5 września 2012

"The Siege"



Oglądając "The Siege” (znane u nas jako "Stan Oblężenia”) trudno uwierzyć, że film powstał w 1998 roku, gdyż zawiera elementy niemal profetyczne. Zaiste można podziwiać twórców, iż zdołali stworzyć tak kasandryczną wizję na trzy lata przed zamachami terrorystycznymi w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Warto również zadać sobie przy tej okazji pytanie jaki wpływ mają hollywoodzkie produkcje ukazujące destrukcję amerykańskich aglomeracji na umysły współczesnych geniuszy zbrodni? Wydaje się, że inspiracji do spektakularnych zamachów nie trzeba szukać daleko. A poza naprawdę dziwnie się ogląda filmy z istniejącym WTC.
źródło: http://www.impawards.com/index.html
 Od samego początku "The Siege” skupia się na problemie terroryzmu. Po zamachu na amerykański przybytek w którymś z państw arabskich, dzielni komandosi porywają odpowiedzialnego za atak szejka Bin Talala. W odwecie islamscy terroryści przeprowadzają serię zamachów w Nowym Jorku domagając się uwolnienia swojego przywódcy. Zadanie wytropienia bezwzględnych terrorystów otrzymuje agent FBI Anthony Hubbard (Denzel Washington) wpierany przez agentkę CIA Elise Kraft (Annette Bening). Sytuacja łatwo wymyka się z pod kontroli, dlatego rząd decyduje o wprowadzeniu wojska na ulice – tu właśnie pojawia się gen. mjr William Devereaux (Bruce Willis).
źródło: http://borg.com/
Z pewnością do zalet mogę zaliczyć aktorstwo, Trójka głównych bohaterów (Washington, Bening i Willis) gra dobrze, przy czym Bruce podobał mi się najbardziej. Ponadto są oni wspierani przez solidnych aktorów drugoplanowych, którzy zrobili potem całkiem niezłe kariery w serialach: Tony Shalhoub (sam Adrian Monk we własnej osobie!), Mark Valley (główny bohater "Keen Eddie”) oraz Lance Reddick (znany z "The Wire”). Jako ciekawostkę można odnotować pojawienie się w epizodzie Wooda Harrisa w roli policjanta (legendarny Avon Barksdale z „The Wire”). Poza tym naprawdę dużo statystów oraz wszelkiego rodzaju sprzętu, szczególnie po wkroczeniu wojska do NY. Ponadto fabularny wątek szkolenia i porzucenia terrorystów przez CIA wydaje się być interesujący, a metody ich działania (kilka niezależnych komórek) całkiem prekursorskie. Pojawia się nawet torturowanie więźniów – na długo zanim ktokolwiek usłyszał o Abu Ghraib. Nie trzeba dodawać, że film jest zrealizowany bardzo sprawnie.
źródło: http://moviemusereviews.com/
Niestety "The Siege” drażni mnie bardzo mocno w kilku elementach. Po pierwsze, po raz milionowy, musiałem oglądać konflikt kompetencyjny między amerykańskimi służbami – to jest naprawdę irytujące. Po drugie im dalej w film, tym bardziej wkurwiający staje się Hubbard. Nie dość, że nagle okazuje się herosem eliminującym terrorystów na zawołanie to jeszcze musi wygłaszać co chwila pogadanki o istocie praw człowieka oraz konieczności działania wyłącznie zgodnie z regułami prawa. Strasznie się tego słucha, ale prawość i sprawiedliwość Hubbarda potrafi nawet zmiękczyć bezlitosnych żołnierzy. Nie podobały mi się również sceny dziejące się w spowolnieniu, bo wyglądało to niemal żenująco. Co najmniej jedno rozwiązanie fabularne wydaje mi się totalnie absurdalne, a twist był wyjątkowo przewidywalny. Mam ogromne pretensje do scenarzystów za ostatnie półgodziny, bo do tego momentu było w miarę przyzwoicie (to jest bez większej żenady). Ostateczne zwycięstwo demokracji i praworządności nad brutalną tyranią może wywołać odruch wymiotny.

Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz