„Death Race” to kolejny film opierający się na barkach
legendarnego herosa kina akcji, Jasona Stathama. Od razu powiem, że nie ma co
się rozwodzić nad innymi względami, gdyż są one nieistotne. Szczątkowa fabuła
na pewno nie zadowoli wyszukanych kinomanów, zresztą w tego typu filmach ma ona
zdecydowanie trzeciorzędne znaczenie. No, ale skoro scenarzyści się postarali i
coś tam stworzyli, należy choćby wspomnieć o co chodzi. Z krótkiego prologu
dowiadujemy się, że w 2012 roku USA dotknął poważny kryzys, a jednym z jego
skutków było zamienianie więzień we współczesne kolosea. I właśnie do takiego
przybytku trafia nasz bohater (oczywiście zostaje wrobiony w morderstwo
ukochanej żony). Aby wyjść na wolność staje bierze udział we współczesnych
igrzyskach: samochodowych wyścigach na śmierć i życie.
źródło: http://www.impawards.com |
Tyle o fabule, która w zasadzie
nie ma znaczenia, bo przede wszystkim liczy się akcja. Pod względem wykonania
„Death Race” prezentuje się solidnie, jest brutalny i widowiskowy kiedy trzeba,
a do tego od czasu do czasu sypie ciętą ripostą. Statham wspaniały jak zawsze,
drugoplanowe postacie dają radę. Bardzo podobała mi się natomiast kreacja
Coacha, bo Ian McShane to bardzo ciekawy aktor (m.in. w przedziwnym serialu
„Kings”). Poza tym nie ma szału, trochę wtórnych rozwiązań i oczywiście typowo
żenujący amerykański happy end (któż mógł wątpić!). Solidne kino rozrywkowe bez
żadnych ambicji, do zapomnienia zaraz po projekcji.
źródło: http://www.aveleyman.com |
Ocena: 4/10 (bez Iana McShane’a byłaby gwiazdka niżej).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz