Prawdopodobnie nigdy nie
usłyszałbym o "Out of the Furnace", gdyby jeden z moich compañeros (zwany El Búlgaro) nie
zachwalał publicznie rzekomej znakomitości tegoż filmu. Oczywiście dzieło Scotta
Coopera mogłoby wypłynąć w trakcie randomowego
przeszukiwania IMDb, ale po opisie fabuły nie sądzę, abym zwrócił na nie swoją
uwagę. Ponadto reżyser to kompletny no
name, który ma swoim dorobku jedynie trzy filmy, więc raczej jego osoba nie
zachęcała do projekcji. Aczkolwiek, jak słusznie zauważył Wee-Bey z "The Wire",
przecież każdy jakoś musi zacząć swoją karierę. Z drugiej strony ogromną zaletą
wydawała się natomiast obsada: Christian Bale, Woody Harrelson, Willem Dafoe,
Forest Whitaker, Zoe Saldana – to robi naprawdę wrażenie! Znakomita ekipa oraz
akcja osadzona na amerykańskiej prowincji dawały nadzieję na prawdziwą perełkę,
kompletnie pominiętą przez mainstream. Jeszcze uwaga odnośnie polskiego tytułu: "Zrodzony w ogniu" jest spoko, ale ja proponuję "Prosto z pieca".
źródło: http://www.impawards.com |
"Out of the Furnace" to początkowo
historia z codziennego życia na amerykańskiej prowincji. Russell Baze
(Christian Bale) pracuje w lokalnej hucie i prowadzi w zasadzie nudną, szarą i
niczym niewyróżniającą egzystencję w małym miasteczku położonym gdzieś w
Pensylwanii. Ciężko chory ojciec oraz lekkomyślny brat czekający na kolejną
turę w Iraku to jedynie zmartwienia naszego bohatera. Rodney (Casey Affleck),
wyraźnie znudzony pozbawionym emocji życiem, coraz bardziej pogrąża się w
hazardzie oraz nielegalnych walkach organizowanych przez miejscowego bonza,
Johna Petty’ego (Willem Dafoe). W momencie gdy, jak to kiedyś rzekł Dwight
McCarthy: And everything seemed to be
going so well, Russell popełnia fatalny w skutkach błąd, przez co trafia na
dłuższy okres do więzienia. Niestety po wyjściu z kryminału życie naszego
bohatera zaczyna się kompletnie rozpadać.
źródło: http://www.fandango.com |
W dużej mierze "Out of the
Furnace" przedstawia prozę codziennego życia na amerykańskiej prowincji w
klimacie znakomitego "Winter’s Bone" i przeraźliwie nudnego "The Place Beyond the Pines". Niestety szybko okazało się, że film Scotta Coopera zdecydowanie
zmierza w stronę tego drugiego. Z uwagi na Woody’ego Harrelsona oraz
amerykańską prowincję liczyłem może nawet troszkę na aurę tajemniczości z pierwszego sezonu "True Detective", ale ku mojemu rozczarowaniu nic takiego nie znalazłem. Jedyne co
tak naprawdę otrzymujemy to kompletny brak perspektyw, małomiasteczkową
egzystencją oraz straszliwą monotonię. Scott Cooper postawił na minimalizm
dialogowy, ale kwestie wypowiadane przez bohaterów są dosyć, że tak się wyrażę życiowe (czytajcie: nic ciekawego).
Przez tenże zabieg, który w normalnych okolicznościach zawsze bym pochwalił, "Out of the Furnace" zamienia się w kino obyczajowe niemal rodem ze Ślunska:
ojciec dorobił się śmiertelnej choroby przez lata pracy, chcą zamknąć moją
hutę, co ja biedny pocznę? Nie wierzycie? Zapoznajcie się zatem z wykazem
czynności, jakim w trakcie filmu oddaje się Russell. Oglądamy zatem głównego
bohatera w następujących, niezwykle pasjonujących, życiowych sytuacjach:
- Russell posila się,
- Russell wyrzuca resztki jedzenia do kosza (powtarzający się motyw, zapewne alegoria marności ludzkiej egzystencji)
- Russell zdrapuje starą farbę, aby pomalować dom,
- Russell jedzie do pracy,
- Russell pracuje w hucie,
- Russell wraca z pracy,
- Russell pije w barze,
- Russell stalkuje swoją ex na mieście,
- Russell wzdycha egzystencjalnie (powtarzający się motyw),
- Russell siedzi bezczynnie w domu.
źródło: http://www.fandango.com |
Wszystko byłoby w porządku, gdyby "Out of the Furnace" był filmem obyczajowym poświęconym marności losu
pensylwańskich hutników. Niestety jest to kurwa thriller, a więc z definicji ma
budzić u widza dreszcz jebanych emocji! Nic takiego niestety nie uświadczyłem,
a zatem czuję się zawiedziony dosyć bardzo. Akcja wlecze się totalnie
nieśpiesznie, a oglądanie Russella wykonującego codzienne, monotonne czynności
nie jest aż tak porywające jak wydaje się co niektórym. Jednakże film Scotta
Coopera ma także zalety, który sprawiają, że projekcja nie mogła zostać
zaliczona do kompletnie nieudanych. Po pierwsze twórcom należą się brawa za
piękne zdjęcia postindustrialnych krajobrazów Pensylwanii. Pod tym względem "Out of the Furnace" może jawić się jako mistrzowskie przedsięwzięcie. Warto
również zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową. Chociaż muszę od razu zdementować
pogłoski, iż jestem fanem Pearl Jam i podobnych zespołów, to muzyka
znakomicie komponuje się z filmowymi wydarzeniami. Ponadto rozwój fabuły nosi wyjątkowo
mało znamion głupawości, co w dzisiejszych czasach należy uznać za wielkie
osiągnięcie.
źródło: http://www.fandango.com |
Generalnie byłem bardzo blisko,
aby wystawić ocenę dokładnie taką samą jak "The Place Beyond the Pines" (5/10).
Ostatecznie postanowiłem jednak podnieść notę. Na moją decyzję wpływ miały dwa
powody: pierwszy z nich nazywa się Woody, a drugi Casey. Russell w wykonaniu
Christiana Bale nie jest zły, aczkolwiek jest to po prostu everyman tonący w szarzyźnie prozy życia. Doceniam wysiłek aktora,
ale jego postać nie ma szans mi zaimponować. Tak naprawdę film kradnie Woody
Harrelson do spóły z Caseyem Affleckiem. Trudno mi wskazać, który z nich jest
lepszy, ale obydwaj zagrali znakomicie. Harlan to niemal postać stworzona dla
Harrelsona, a wystarczy sobie przypomnieć "True Detective", żeby mieć
świadomość w jakiej formie jest obecnie tenże aktor. Z kolei Affleck zaskoczył
mnie wielce, ponieważ tak naprawdę o wiele więcej spodziewałem się po Willemie
Dafoe czy choćby Forescie Whitakerze. Co prawda obaj wypadli poprawnie (ze
zdecydowanym wskazaniem na Dafoe), ale od tak wybitnych przedstawicieli
Hollywood zawsze należy wymagać więcej. Uważam natomiast, że role Zoe Saldany
mogłaby zagrać dowolna, randomowa aktorka i "Out of the Furnace" nic by na tym
nie straciło (a w zasadzie mogłoby trochę zaoszczędzić na budżecie).
źródło: http://www.fandango.com |
"Out of the Furnace" to moim
zdaniem średnie kino, które warto odpalić dla dobrze ukazanej monotonii życia w
małomiasteczkowej Ameryce oraz znakomitych ról Woody’ego Harrelsona oraz Caseya
Afflecka. Nie nastawiajcie się na akcję i rozpierdol, a raczej na spokojne kino
obyczajowe, przerywane od czasu do czasu solidnymi mordobiciami w kręgu (walki
całkiem całkiem). Nie mając większych oczekiwań co do filmu Scotta Coopera nie
spotka Was rozczarowanie. Z pewnością nie będzie to produkcja, do której będę
wracał co jakiś czas.
źródło: http://www.fandango.com |
Ocena: 6/10.