W zeszłym roku bardzo chciałem
zobaczyć w kinie "Drugie oblicze", albowiem tak właśnie, z wielka gracją,
przetłumaczono na język polski "The Place Behind the Pines". Ostatecznie
zamiast filmu Dereka Cianfrance’a wybrałem się na "Only God Forgives" i z dzisiejszej
perspektywy muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych wyborów mojego życia.
Osoba reżysera pozostawała dla mnie kompletną zagadką, ponieważ dotychczas nie
miałem okazji zapoznać się z żadną z jego licznych produkcji (czyli de facto "Blue
Valentine"). Niemniej żądza obejrzenia "The Place Behind the Pines" zrodziła się
z silnego przekonania, iż będzie to dzieło, które ma wszelkie przesłanki by
dorównać znakomitemu "Drive". Tak przy okazji wspomnę tylko, że gdy piszę te
słowa z głośników leci doskonały utwór Nightcall Kavinsky’ego. Tak bardzo
doskonały. Zresztą co więcej można napisać – jeśli macie parcie na lata 80-te
to płyta OutRun jest obowiązkową pozycją. Wracając do tematu: w końcu
nadszedł dzień, w którym "The Place Beyond the Pines" zagościło w moim
prawie penthouse'ie na dziewiątym piętrze w bloku.
źródło: http://www.impawards.com |
W przypadku fabuły "The Place
Beyond the Pines" pojawia się zasadniczy problem. Film skonstruowano bowiem w
dosyć ciekawy sposób. Mamy do czynienia z trzema historiami, z których każda
wynika de facto z poprzedniej. W związku z tym, aby nie spoilować, zarysuję jedynie pierwszą z nich. Luke (Ryan Gosling),
milczący kaskader i mistrz motóru,
wraca do zadupnego miasteczka wraz z objazdowym lunaparkiem, którego jest czołową
gwiazdą. Po krótkim rekonesansie nasz bohater odkrywa, iż w czasie ostatniego
pobytu zbrzuchacił jedną z lokalnych
panien, Rominę (Eva Mendes). Jednakże zamiast zachować się jak typowy
skurwysyn, Luke zaczyna poczuwać się do roli ojca. Przepełniony rodzicielskimi
uczuciami porzuca intratną fuchę w lunaparku i zatrudnia się u miejscowego
mechanika, Robina (Ben Mendelssohn), aby reprezentować biedę. Niestety nisko
płatna praca nie pozwala na godną egzystencję jego potomka. Oczywiście więc,
Luke wraz z Robinem wkraczają na drogę zbrodni, zaczynając rabować lokalne banki.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/ |
Koncept trzech historii
wynikających z siebie jest zaiste niezwykle interesujący w swojej formie,
niemniej w przypadku "The Place Behind the Pines" zdecydowanie zabrakło
ciekawej treści. Film trwa aż 140 minut i niestety muszę przyznać, że ledwie
dotrzymałem do końca. Wszystko posypało się kompletnie po zakończeniu pierwszej
opowieści, która sama w sobie nie była nawet porywająca (raczej marne
popłuczyny po "Drive"), ale zdecydowanie wyróżniała się na tle tego, co
musiałem oglądać później. Z każdą kolejną minutą zadawałem sobie dramatyczne
pytanie: ileż, kurwa jeszcze do końca?!
Czas płynął powoli, na ekranie było nudniej i nudniej, a ja rozmyślałem nad
teorią względności i nieskończonością kosmosu. Dobrze, że nie spożywałem
alkoholu, ponieważ z pewnością zaliczyłbym spektakularnego zgona w trakcie
projekcji. Nawet nie jestem w stanie stwierdzić czy najgorsza była druga czy
też trzecia historia. Na pewno w środkowej wkurwiał mnie niemiłosiernie Ray
Liotta (Deluca), który gra każdą postać tak samo od dwóch dekad. Z kolei w
trzeciej ogrom koincydencji krytycznie przekracza wszelkie akceptowalne poziomy.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/ |
Na szczęście w "The Place Beyond
the Pines" są również elementy, które pozwalają na chwilę zapomnieć o
wszechogarniającej nudzie. Z pewnością bardzo ładne plenery miasteczka
Schenectady, od którego pochodzi de facto
anglojęzyczny tytuł filmu, zrobiły na mnie spore wrażenie. Wielce byłem
zaskoczony, gdyż okazało się, iż ta położona pośród lasów miejscowość, znajduje
się w stanie Nowy Jork. Za zdjęcia i plenery należą się twórcom duże brawa. Poza
tym film Cianfrance’a charakteryzuje się pewną dozą naturalistycznego uroku.
Większość bohaterów prezentuje się na ekranie jak prawdziwi ludzie umęczeni
codziennym, prozaicznym i marnym żywotem. Zamienić Evę Mendes w zwykłą, niezbyt
specjalnie atrakcyjną, lokalną pannę (wielu powiedziałoby średnią) to naprawdę imponujący wyczyn. Nawet mityczny Ryan Gosling
nie jest tu tak wymuskany jak zwykle. Niestety Bradley Cooper w trzeciej
opowieści zaczyna wyglądać zbyt dobrze i jego image raczej średnio komponuje
się z panującą w "Drugim obliczu" prozą życia.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/ |
Pod względem wysiłków aktorskich
nie ma dramatu, ale też w zasadzie niewiele rzeczy da się zapamiętać. Ryan
Gosling znowu dostał rolę małomównego twardziela i znowu wypada dobrze,
aczkolwiek niestety nie powtórzył sukcesu z "Drive". Chociaż Eva Mendes
prezentuje się bardzo naturalnie, to nie zagrała na tyle wybitnej roli, abym
miał cokolwiek do rozpamiętywania. Na pewno warto zwrócić uwagę, że Bradley
Cooper dostał wreszcie do zagrania postać, która opanowała trudną sztukę
kontrolowania negatywnych emocji. Szkoda tylko, że musimy go oglądać w
wyjątkowo marnej drugiej oraz trzeciej opowieści. Jak wspominałem powyżej Ray
Liotta po raz kolejny wykazał się tą samą manierą, więc jest dla mnie
zdecydowanie na minus. Największe brawa zbiera za to Ben Mendelsohn, który
stworzył bardzo dobrą i nieprzegiętą kreację. Małolatów z trzeciej historii
nawet nie mam ochoty oceniać, ponieważ pragnę by osunęła się w otchłań mojej
niepamięci.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/ |
Gdybym wybrał się do kina na "The
Place Beyond the Pines" zapewne usnąłbym w trakcie projekcji, a potem wkurwił
się, że przespałem z połowę filmu. Jeśli liczycie na drugie "Drive" to błyskawicznie
porzućcie wszelką nadzieję. Tak naprawdę jedyne, co udało mi się zapamiętać z
filmu Dereka Cianfrance’a to bezkresna nuda przytłaczająca widza i wpychająca
go coraz mocniej i mocniej w objęcia Morfeusza.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/ |
Ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz