czwartek, 22 maja 2014

"The Place Beyond the Pines"



W zeszłym roku bardzo chciałem zobaczyć w kinie "Drugie oblicze", albowiem tak właśnie, z wielka gracją, przetłumaczono na język polski "The Place Behind the Pines". Ostatecznie zamiast filmu Dereka Cianfrance’a wybrałem się na "Only God Forgives" i z dzisiejszej perspektywy muszę przyznać, że był to jeden z najlepszych wyborów mojego życia. Osoba reżysera pozostawała dla mnie kompletną zagadką, ponieważ dotychczas nie miałem okazji zapoznać się z żadną z jego licznych produkcji (czyli de facto "Blue Valentine"). Niemniej żądza obejrzenia "The Place Behind the Pines" zrodziła się z silnego przekonania, iż będzie to dzieło, które ma wszelkie przesłanki by dorównać znakomitemu "Drive". Tak przy okazji wspomnę tylko, że gdy piszę te słowa z głośników leci doskonały utwór Nightcall Kavinsky’ego. Tak bardzo doskonały. Zresztą co więcej można napisać – jeśli macie parcie na lata 80-te to płyta OutRun jest obowiązkową pozycją. Wracając do tematu: w końcu nadszedł dzień, w którym "The Place Beyond the Pines" zagościło w moim prawie penthouse'ie na dziewiątym piętrze w bloku.
źródło: http://www.impawards.com
W przypadku fabuły "The Place Beyond the Pines" pojawia się zasadniczy problem. Film skonstruowano bowiem w dosyć ciekawy sposób. Mamy do czynienia z trzema historiami, z których każda wynika de facto z poprzedniej. W związku z tym, aby nie spoilować, zarysuję jedynie pierwszą z nich. Luke (Ryan Gosling), milczący kaskader i mistrz motóru, wraca do zadupnego miasteczka wraz z objazdowym lunaparkiem, którego jest czołową gwiazdą. Po krótkim rekonesansie nasz bohater odkrywa, iż w czasie ostatniego pobytu zbrzuchacił jedną z lokalnych panien, Rominę (Eva Mendes). Jednakże zamiast zachować się jak typowy skurwysyn, Luke zaczyna poczuwać się do roli ojca. Przepełniony rodzicielskimi uczuciami porzuca intratną fuchę w lunaparku i zatrudnia się u miejscowego mechanika, Robina (Ben Mendelssohn), aby reprezentować biedę. Niestety nisko płatna praca nie pozwala na godną egzystencję jego potomka. Oczywiście więc, Luke wraz z Robinem wkraczają na drogę zbrodni, zaczynając rabować lokalne banki.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/
Koncept trzech historii wynikających z siebie jest zaiste niezwykle interesujący w swojej formie, niemniej w przypadku "The Place Behind the Pines" zdecydowanie zabrakło ciekawej treści. Film trwa aż 140 minut i niestety muszę przyznać, że ledwie dotrzymałem do końca. Wszystko posypało się kompletnie po zakończeniu pierwszej opowieści, która sama w sobie nie była nawet porywająca (raczej marne popłuczyny po "Drive"), ale zdecydowanie wyróżniała się na tle tego, co musiałem oglądać później. Z każdą kolejną minutą zadawałem sobie dramatyczne pytanie: ileż, kurwa jeszcze do końca?! Czas płynął powoli, na ekranie było nudniej i nudniej, a ja rozmyślałem nad teorią względności i nieskończonością kosmosu. Dobrze, że nie spożywałem alkoholu, ponieważ z pewnością zaliczyłbym spektakularnego zgona w trakcie projekcji. Nawet nie jestem w stanie stwierdzić czy najgorsza była druga czy też trzecia historia. Na pewno w środkowej wkurwiał mnie niemiłosiernie Ray Liotta (Deluca), który gra każdą postać tak samo od dwóch dekad. Z kolei w trzeciej ogrom koincydencji krytycznie przekracza wszelkie akceptowalne poziomy.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/
Na szczęście w "The Place Beyond the Pines" są również elementy, które pozwalają na chwilę zapomnieć o wszechogarniającej nudzie. Z pewnością bardzo ładne plenery miasteczka Schenectady, od którego pochodzi de facto anglojęzyczny tytuł filmu, zrobiły na mnie spore wrażenie. Wielce byłem zaskoczony, gdyż okazało się, iż ta położona pośród lasów miejscowość, znajduje się w stanie Nowy Jork. Za zdjęcia i plenery należą się twórcom duże brawa. Poza tym film Cianfrance’a charakteryzuje się pewną dozą naturalistycznego uroku. Większość bohaterów prezentuje się na ekranie jak prawdziwi ludzie umęczeni codziennym, prozaicznym i marnym żywotem. Zamienić Evę Mendes w zwykłą, niezbyt specjalnie atrakcyjną, lokalną pannę (wielu powiedziałoby średnią) to naprawdę imponujący wyczyn. Nawet mityczny Ryan Gosling nie jest tu tak wymuskany jak zwykle. Niestety Bradley Cooper w trzeciej opowieści zaczyna wyglądać zbyt dobrze i jego image raczej średnio komponuje się z panującą w "Drugim obliczu" prozą życia.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/
Pod względem wysiłków aktorskich nie ma dramatu, ale też w zasadzie niewiele rzeczy da się zapamiętać. Ryan Gosling znowu dostał rolę małomównego twardziela i znowu wypada dobrze, aczkolwiek niestety nie powtórzył sukcesu z "Drive". Chociaż Eva Mendes prezentuje się bardzo naturalnie, to nie zagrała na tyle wybitnej roli, abym miał cokolwiek do rozpamiętywania. Na pewno warto zwrócić uwagę, że Bradley Cooper dostał wreszcie do zagrania postać, która opanowała trudną sztukę kontrolowania negatywnych emocji. Szkoda tylko, że musimy go oglądać w wyjątkowo marnej drugiej oraz trzeciej opowieści. Jak wspominałem powyżej Ray Liotta po raz kolejny wykazał się tą samą manierą, więc jest dla mnie zdecydowanie na minus. Największe brawa zbiera za to Ben Mendelsohn, który stworzył bardzo dobrą i nieprzegiętą kreację. Małolatów z trzeciej historii nawet nie mam ochoty oceniać, ponieważ pragnę by osunęła się w otchłań mojej niepamięci.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/
Gdybym wybrał się do kina na "The Place Beyond the Pines" zapewne usnąłbym w trakcie projekcji, a potem wkurwił się, że przespałem z połowę filmu. Jeśli liczycie na drugie "Drive" to błyskawicznie porzućcie wszelką nadzieję. Tak naprawdę jedyne, co udało mi się zapamiętać z filmu Dereka Cianfrance’a to bezkresna nuda przytłaczająca widza i wpychająca go coraz mocniej i mocniej w objęcia Morfeusza.
źródło: http://beyondthepinesmovie.tumblr.com/
Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz