"Dark City" intrygowało mnie od
dłuższego czasu, aczkolwiek dosyć mozolnie zbierałem się do seansu. Po filmie
Alexa Proyasa oczekiwałem co najmniej solidnej rozrywki w ukochanych przeze
mnie klimatach noir. Osoba reżysera
nie była dla mnie do końca obca, niemniej muszę przyznać iż z jego
dotychczasowego dorobku udało mi się zaliczyć jedynie dwie pozycje. O ile "Kruka" wypada uznać za ciekawe dzieło (chociaż oglądałem je tak dawno, że
wszystko pamiętam jak przez mgłę), to "Ja, robot" z pewnością nie można zaliczyć
do udanych przedsięwzięć. "Dark City" miało dosyć wysoką ocenę na IMDb
(7.8/10), przez co spodziewałem się, że zadowoli mój niezwykle wybredny gust. I
jak to zwykle bywa, gdy oczekujemy czegoś więcej od życia, dostałem
majestatyczny kindybał w szamot.
źródło: http://www.impawards.com |
John Murdoch (Rufus Sewell) budzi
się w wannie w wyjątkowo podrzędnym hotelu. Nie pamięta jak znalazł się w tym
zacnym inaczej przybytku. Co gorsza nasz bohater nie jest również w stanie
przywołać jakichkolwiek wspomnień ze swojej przeszłości. Po krótkim
rekonesansie Murdoch znajduje ciało zamordowanej prostytutki. Wiedziony
nieustannym poczuciem zagrożenia wyrusza w mroczne miasto, aby wyjaśnić zagadkę
swojej amnezji i morderstwa. Oprócz inspektora Bumsteada (William Hurt),
starającego się rozwikłać sprawę dziwacznych i brutalnych zabójstw dam nocy, Murdoch będzie musiał stawić
czoła tajemniczej organizacji, która dysponuje potężnymi wpływami w mieście.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Zasiadając do projekcji byłem
przekonany, że "Dark City" to tylko i wyłącznie najczystsze noir. Niestety w swoim zaślepieniu nie
zdołałem wystarczająco dokładnie ogarnąć IMDb i przyjąć do wiadomości, że jest
to w zasadzie mystery oraz s-f jedynie utrzymane w klimacie noir. Oka, mój błąd – jak to powiedział
Forrest Gump: shit happens. Niemniej
skutki pomyłki bardzo drastycznie wpłynęły na percepcję filmu. W mojej opinii
dodane do "Dark City" wątki science fiction całkowicie zabiły dosyć pokaźny
potencjał, który mógł zostać znakomicie wykorzystany. Momentami film Alexa
Proyasa ma naprawdę świetny klimat, a William Hurt urodził się chyba tylko po
to by grać gliniarzy typowych dla noir.
Wprost imponująco wypadają sceny, w których Jennifer Connelly występuje przez
barową publiką śpiewając Sway i The Night Has A Thousand Eyes. Niestety
wszystko pryska, gdy stykamy się z istotą "Dark City". Pod pewnymi względami
fabuła bardzo mocno przypomina późniejszego "Matrixa". Oto wybraniec
dysponujący unikalnymi umiejętnościami rzuca wyzwanie establishmentowi, który
zarządza nieświadomymi masami. I podobnie jak w trylogii braci rodzeństwa
Wachowskich nasz heros potrafi zmieniać rzeczywistość przy pomocy potęgi
umysłu. O ile w pierwszym "Matrixie" wyszło to znakomicie, o tyle Proyas
odniósł kompletną klęskę.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Najgorsze w "Dark City" jest
jednakże zakończenie. Nie dość, że finał nie wyjaśnia kompletnie niczego (a
miałem przyjemność oglądać director’s cut)
to jeszcze potęguje u widza poczucie niedorzeczności i całkowitej konfuzji.
Naprawdę, dawno nie widziałem takiej marności w poważnej produkcji. To wygląda
mniej więcej tak jakby Proyas w ostatniej scenie pojawił się na ekranie i
wznosząc dwa fakolce w stronę widowni
gromko rzekł: Fuck you! Pod względem
wizualnym czasami jest bardzo dobrze, aczkolwiek przy budżecie w wysokości 27
milionów USD nie ma co spodziewać się wybitnych i przełamujących dotychczasowe
konwencje efektów specjalnych. Z drugiej strony budżet o rok późniejszego "Matrixa" wyniósł jedynie 63 miliony USD. W dzisiejszych czasach naprawdę
niektórym może być trudno uwierzyć, że takie grosze wystarczyły do stworzenia
tak nowatorskich i kopiowanych milijon
razy efektów. Niemniej wracając do tematu pod tym względem "Dark City" niestety
nie wyróżnia się w żaden sposób.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Pewną osłodą pozostaje gra
aktorska, aczkolwiek nie można odnieść tego stwierdzenia do wszystkich
bohaterów. Z pewnością na największe brawa zasłużył wspomniany powyżej William
Hurt (inspektor Bumstead). Znakomita rola, niemal idealny archetyp gliniarza z noir. Oklaski również dla Jennifer
Connelly (Emma Murdoch). Nie dość, że świetnie prezentuje się na ekranie, to
pokazała prawdziwą aktorską klasę, a na dodatek bardzo ładnie śpiewa. Ciekawie
zaprezentował się również Richard O’Brien (Mr. Hand), który zdecydowanie
wyróżnia się na tle pozostałych czarnych charakterów. I w zasadzie w tym
miejscu można zakończyć pochwały. Co dziwi mnie niezmiernie Rufus Sewell (John
Murdoch) nie zdołał udźwignąć roli, a jego postać bezsensownie miota się po
ekranie. Wyczyn to zaiste niezwykły, ponieważ nawet Keanu Reeves zdołał
stworzyć o wiele lepszą kreację używając jednego wyrazu twarzy przez trzy
części "Matrixa". Kiefer Sutherland, wcielający się w dr Schrebera, wypada
natomiast co najmniej dziwnie. Trudno słowem oddać moje uczucia do tejże
postaci, ale wydaje mi się, że niezbyt pasuje do mojego wyobrażenia o "Dark
City". Szalony naukowiec, typowy dla filmów z lat 30-tych ubiegłego stulecia,
niezbyt dobrze wygląda w konwencji noir.
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
A zatem, drogie Panie i Panowie,
nadszedł czas na ostateczny werdykt. Chociaż normalnie wprost ubóstwiam science
fiction to tym razem jednak wolałbym, aby reżyser całkowicie usunął wątki s-f
ze scenariusza i skupił się na stworzeniu doskonałego noir. Pisząc recenzję odkryłem bowiem głęboko zakorzenioną potrzebę
zobaczenia dzieła godnego poziomem samego "L.A. Confidential". Od premiery
tegoż wybitnego filmu Curtisa Hansona minęło bowiem aż siedemnaście lat, a
następców nie widać w dalszym ciągu. "Dark City" zapamiętam jako produkcję o
sporym potencjale, który został totalnie zaprzepaszczony w bezsensownych
imaginacjach twórców. Porzućcie fanaberie, kręćcie noir, do kurwy nędzy!
źródło: http://www.moviestillsdb.com |
Ocena: 5/10 (po jednej gwiazdce za Williama Hurta i Jennifer Connelly).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz