środa, 14 maja 2014

"Dark City" (1998)



"Dark City" intrygowało mnie od dłuższego czasu, aczkolwiek dosyć mozolnie zbierałem się do seansu. Po filmie Alexa Proyasa oczekiwałem co najmniej solidnej rozrywki w ukochanych przeze mnie klimatach noir. Osoba reżysera nie była dla mnie do końca obca, niemniej muszę przyznać iż z jego dotychczasowego dorobku udało mi się zaliczyć jedynie dwie pozycje. O ile "Kruka" wypada uznać za ciekawe dzieło (chociaż oglądałem je tak dawno, że wszystko pamiętam jak przez mgłę), to "Ja, robot" z pewnością nie można zaliczyć do udanych przedsięwzięć. "Dark City" miało dosyć wysoką ocenę na IMDb (7.8/10), przez co spodziewałem się, że zadowoli mój niezwykle wybredny gust. I jak to zwykle bywa, gdy oczekujemy czegoś więcej od życia, dostałem majestatyczny kindybał w szamot.
źródło: http://www.impawards.com
John Murdoch (Rufus Sewell) budzi się w wannie w wyjątkowo podrzędnym hotelu. Nie pamięta jak znalazł się w tym zacnym inaczej przybytku. Co gorsza nasz bohater nie jest również w stanie przywołać jakichkolwiek wspomnień ze swojej przeszłości. Po krótkim rekonesansie Murdoch znajduje ciało zamordowanej prostytutki. Wiedziony nieustannym poczuciem zagrożenia wyrusza w mroczne miasto, aby wyjaśnić zagadkę swojej amnezji i morderstwa. Oprócz inspektora Bumsteada (William Hurt), starającego się rozwikłać sprawę dziwacznych i brutalnych zabójstw dam nocy, Murdoch będzie musiał stawić czoła tajemniczej organizacji, która dysponuje potężnymi wpływami w mieście.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Zasiadając do projekcji byłem przekonany, że "Dark City" to tylko i wyłącznie najczystsze noir. Niestety w swoim zaślepieniu nie zdołałem wystarczająco dokładnie ogarnąć IMDb i przyjąć do wiadomości, że jest to w zasadzie mystery oraz s-f  jedynie utrzymane w klimacie noir. Oka, mój błąd – jak to powiedział Forrest Gump: shit happens. Niemniej skutki pomyłki bardzo drastycznie wpłynęły na percepcję filmu. W mojej opinii dodane do "Dark City" wątki science fiction całkowicie zabiły dosyć pokaźny potencjał, który mógł zostać znakomicie wykorzystany. Momentami film Alexa Proyasa ma naprawdę świetny klimat, a William Hurt urodził się chyba tylko po to by grać gliniarzy typowych dla noir. Wprost imponująco wypadają sceny, w których Jennifer Connelly występuje przez barową publiką śpiewając Sway i The Night Has A Thousand Eyes. Niestety wszystko pryska, gdy stykamy się z istotą "Dark City". Pod pewnymi względami fabuła bardzo mocno przypomina późniejszego "Matrixa". Oto wybraniec dysponujący unikalnymi umiejętnościami rzuca wyzwanie establishmentowi, który zarządza nieświadomymi masami. I podobnie jak w trylogii braci rodzeństwa Wachowskich nasz heros potrafi zmieniać rzeczywistość przy pomocy potęgi umysłu. O ile w pierwszym "Matrixie" wyszło to znakomicie, o tyle Proyas odniósł kompletną klęskę.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Najgorsze w "Dark City" jest jednakże zakończenie. Nie dość, że finał nie wyjaśnia kompletnie niczego (a miałem przyjemność oglądać director’s cut) to jeszcze potęguje u widza poczucie niedorzeczności i całkowitej konfuzji. Naprawdę, dawno nie widziałem takiej marności w poważnej produkcji. To wygląda mniej więcej tak jakby Proyas w ostatniej scenie pojawił się na ekranie i wznosząc dwa fakolce w stronę widowni gromko rzekł: Fuck you! Pod względem wizualnym czasami jest bardzo dobrze, aczkolwiek przy budżecie w wysokości 27 milionów USD nie ma co spodziewać się wybitnych i przełamujących dotychczasowe konwencje efektów specjalnych. Z drugiej strony budżet o rok późniejszego "Matrixa" wyniósł jedynie 63 miliony USD. W dzisiejszych czasach naprawdę niektórym może być trudno uwierzyć, że takie grosze wystarczyły do stworzenia tak nowatorskich i kopiowanych milijon razy efektów. Niemniej wracając do tematu pod tym względem "Dark City" niestety nie wyróżnia się w żaden sposób.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Pewną osłodą pozostaje gra aktorska, aczkolwiek nie można odnieść tego stwierdzenia do wszystkich bohaterów. Z pewnością na największe brawa zasłużył wspomniany powyżej William Hurt (inspektor Bumstead). Znakomita rola, niemal idealny archetyp gliniarza z noir. Oklaski również dla Jennifer Connelly (Emma Murdoch). Nie dość, że świetnie prezentuje się na ekranie, to pokazała prawdziwą aktorską klasę, a na dodatek bardzo ładnie śpiewa. Ciekawie zaprezentował się również Richard O’Brien (Mr. Hand), który zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych czarnych charakterów. I w zasadzie w tym miejscu można zakończyć pochwały. Co dziwi mnie niezmiernie Rufus Sewell (John Murdoch) nie zdołał udźwignąć roli, a jego postać bezsensownie miota się po ekranie. Wyczyn to zaiste niezwykły, ponieważ nawet Keanu Reeves zdołał stworzyć o wiele lepszą kreację używając jednego wyrazu twarzy przez trzy części "Matrixa". Kiefer Sutherland, wcielający się w dr Schrebera, wypada natomiast co najmniej dziwnie. Trudno słowem oddać moje uczucia do tejże postaci, ale wydaje mi się, że niezbyt pasuje do mojego wyobrażenia o "Dark City". Szalony naukowiec, typowy dla filmów z lat 30-tych ubiegłego stulecia, niezbyt dobrze wygląda w konwencji noir.
źródło: http://www.moviestillsdb.com
A zatem, drogie Panie i Panowie, nadszedł czas na ostateczny werdykt. Chociaż normalnie wprost ubóstwiam science fiction to tym razem jednak wolałbym, aby reżyser całkowicie usunął wątki s-f ze scenariusza i skupił się na stworzeniu doskonałego noir. Pisząc recenzję odkryłem bowiem głęboko zakorzenioną potrzebę zobaczenia dzieła godnego poziomem samego "L.A. Confidential". Od premiery tegoż wybitnego filmu Curtisa Hansona minęło bowiem aż siedemnaście lat, a następców nie widać w dalszym ciągu. "Dark City" zapamiętam jako produkcję o sporym potencjale, który został totalnie zaprzepaszczony w bezsensownych imaginacjach twórców. Porzućcie fanaberie, kręćcie noir, do kurwy nędzy!
źródło: http://www.moviestillsdb.com
Ocena: 5/10 (po jednej gwiazdce za Williama Hurta i Jennifer Connelly).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz