W zeszłym roku do
narkobiznesu w kinematografii swoją cegiełkę dołożył upadły
Oliver Stone. "Savages" naprawdę mnie nie zachwycił, niemniej było to raczej dzieło w stylu McG niż reżysera
"Plutonu". W tym roku, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, za
handel anielskim pyłem zabrał się sam Ridley Scott.
Brytyjczyka nie trzeba nikomu przedstawiać, aczkolwiek dotychczas
raczej nie był kojarzony z tego rodzaju tematyką. Co więcej, w
roli pomagiera brytyjskiego mistrza (czyt. scenarzysty) wystąpił
sam Cormac McCarthy, laureat Nagrody Pulitzera. A co jeszcze lepsze,
Scott na planie filmowym zdołał zgromadzić gwiazdy z
hollywoodzkiej ekstraklasy. Michael Fassbender, Cameron Diaz,
Penélope
Cruz, Javier Bardem, Brad Pitt – zestawienie tyleż imponujące, co
dziwne (przynajmniej dla mnie). Zapewne większość z Was po tym
wstępie pomyśli, że Ridley był w stanie wysmażyć z takich
składników kolejne doskonałe dzieło, wydatnie zwiększające jego
dotychczasową chwałę. Film, dzięki któremu wszyscy zapomną o
wtopie "Prometeusza", i który stanie się MVP
przyszłorocznej gali oscarowej. Niestety wystarczył rzut oka na
oceny "The Counselor" zaraz po premierze, żeby dostrzec,
iż something went
terribly wrong.
źródło: http://www.impawards.com |
Jak
już wspomniałem we wstępie "The Counselor" to opowieść
o handlu prochem. Niestety nie oglądamy tutaj gór anielskiego
pyłu szmuglowanych przez granicę ani epickich bitew między
kartelami z użyciem broni ciężkiej. Zasadniczo fabuła obraca się
wokół jednego transportu, mającego przynieść zysk w wysokości
20 milionów USD. Tytułowy Counselor (Michael Fassbender) to prawnik
obracający się wśród bardzo bogatych person, które nie zawsze
dorobiły się swoich fortun w legalny sposób. A gdy w kasie naszego
bohatera zaczyna być z deczka pustawo wpada na genialny,
przynajmniej w jego mniemaniu, pomysł. Otóż aby podreperować
domowy budżet postanawia wejść do narkogry i zainwestować w
transport kolumbijskiej kokainy do Chicago. Początkowo wszystko
idzie gładko, ale jak wszyscy wiemy z reklam życie to nie bajka.
Miłość bardzo. (źródło: http://www.thecounselormovie.com) |
Co
zatem poszło nie tak? Po pierwsze scenariusz autorstwa Cormaca
McCarthy'ego jest po prostu tragiczny. Gdybym miał ocenić dorobek
tego renomowanego pisarza wyłącznie na podstawie "The
Counselor" to byłoby naprawdę słabo. Debiut w roli
scenarzysty wypadł tak fatalnie, że potencjalną, wyjściową ocenę
każdego jego kolejnego dzieła będę ustawiał na poziomie 3/10.
Wysiłki McCarthy'ego sprawiły, że w filmie jest niemal zero akcji,
a przez większość czasu oglądamy tytułowego adwokata
wysłuchującego pseudofilozoficznych monologów. I to dosłownie od
każdego! Rozumiem, że takie teksty może sadzić Reiner (Javier
Bardem), ale nie jakiś były klient w restauracji czy też cieć
pracujący w meksykańskiej mordowni. Ilość tego gówna po prostu
poraża. Podejrzewam, że Nicolas Winding Refn w całej swojej
filmografii nie miał tylu dialogów, ile w "Counselor"
upchnął McCarthy do spóły ze Scottem. Skoro przebrnęliśmy przez
problem okropnych dialogów czas przyjrzeć się rozwiązaniom
fabularnym. Generalnie nie zauważyłem żadnej świeżości, film
nie wnosi kompletnie nic nowego do tematu narkobiznesu. Owszem bywa
brutalnie, aczkolwiek niektóre rozwiązania wydają mi się wysoce
upośledzone. Za najlepszy przykład niechaj posłuży dekapitacja,
której dokonano za pomocą pułapki na intelektualnym poziomie
Kojota ze Strusia Pędziwiatra (autentycznie!).
Oczywiście pułapka została założona na publicznej drodze w USA,
po której przez kilka godzin (tj. aż do czasu pojawienia się
ofiary) nie przejechał dokładnie nikt! Wydaje mi się po prostu, że przez większość kręcenia filmu Scott i McCarthy mieli
wyłączone mózgi.
Na bogato bardzo. (źródło: http://www.thecounselormovie.com) |
Świat
przedstawiony w "The Counselor" to coś w rodzaju
bling-blingowej utopii: piękni ludzie, Bentleye, wypasione
posiadłości, brylanty z Amsterdamu, a nawet gepardy. Jedna z
recenzji na IMDb zaczynała się od stwierdzenia, że Ridley nakręcił
dwugodzinną reklamę Calvina Kleina. Wszystko to sprawia, że
chłopcy z "Savages" w porównaniu do dzieła Scotta
wyglądają jak Rumuni przy Lexusie. Może to właśnie z nadmiernego
zbytku nasi bohaterowie zachowują się niemal jak idioci i w obliczu
totalnej porażki nic nie robią sobie z gróźb kartelu. Wygląda to
mniej więcej tak: towar za grube hajsy stracony, ale co z tego –
będzie dobrze, kartel wyrozumiały, posłuchaj mojej historii o
jakichś pierdołach. Beztroska filmowych postaci jest po prostu
uderzająca! Winę w większym stopniu ponosi na pewno McCarthy,
skoro stworzył takie gówno, ale gdzie miał mózg Scott, gdy brał
się za kręcenie? Przecież tak doświadczony reżyser powinien być
w stanie skorygować błędy swojego scenarzysty i wykrzesać
cokolwiek, w szczególności, że posiadał tak znakomitą obsadę!
Zamiast tego znajduję w "The Counselor" sekwencję, w
której Malkina (Cameron Diaz) dosłownie rucha auto Reinera oraz
wysoce żenującą scenę spowiedzi. O ile pierwszy motyw jest
jeszcze do przyjęcia z powodu genialnej miny Reinera, ale nijak
pasuje do Scotta, to drugi nadaje się raczej do jakiejś głupawej
komedii. Jeśli chodzi natomiast o jakieś zalety to nie spodziewałem
się, że kiedykolwiek napiszę to przy dziele takiego mistrza.
Mianowicie - dostrzegłem aż ... dwie. Na plus zaliczę może ze dwa utwory ze
ścieżki dźwiękowej oraz fakt, że wszyscy zwracali się do
głównego bohatera per Counselor. Nic ponadto... Aha, jeszcze
jedna kwestia: może przydałoby się zrobić napisy, gdy bohaterowie
mówią po hiszpańsku? Wiem, że w USA sytuacja wygląda inaczej,
ale tak się składa, że nie jestem Hispanic.
Javier, pls! (źródło: http://www.thecounselormovie.com) |
Mimo
zgromadzenia wielkiej ilości hollywoodzkich gwiazd żadna kreacja
mnie nie zachwyciła. Michael Fassbender przeważnie snuje się
smutno po ekranie wysłuchując życiowych porad od reszty obsady, a
czasami wydaje się zabujany w Penélope
Cruz jak jakiś gimb. Z kolei wybranka jego serca to postać
prawdziwie niewinna, dobra i w ogóle – po prostu nudna. Javier
Bardem wypadłby całkiem młodzieżowo, gdyby jego postać nie była
aż tak oderwana od rzeczywistości i gdyby nie wykreowano mu tak
porażającej umysł stylówy. Cameron Diaz w roli zimnej suki
odnalazła się całkiem dobrze, ale nie jest to kreacja szczególnie
zapadająca w pamięć. Ostatni z wielkich, Brad Pitt, gra kolesia
znającego temat i dysponującego poczuciem humoru – czyli tak jak
zawsze. Ucieszyłem się jedynie z obecności na ekranie Natalie
Dormer – długo zastanawiałem się skąd znam tę twarz zanim nie
przypomniałem sobie, że występuje w "Grze o Tron". Generalnie z zebrania pięciu gwiazd wielkiego formatu nie wynika kompletnie nic.
Któż z nas nie sprowadzał koksu z Kolumbii? (źródło: http://www.thecounselormovie.com) |
"The Counselor"
najzwyczajniej w świecie męczy i wkurwia. W trakcie ostatnich minut
seansu ogarnęła mnie ogromna irytacja. Spodziewałem się, że nie
będzie to wybitne kino, ale nie sądziłem, że McCarthy i Scott
pójdą w tym kierunku. Uznaję "The Counselor" za
brakujące ogniwo filmowej ewolucji pomiędzy normalnym kinem, a
wyczynami pokroju "Revolveru" Guya Ritchiego. Widocznie im
twardsze narkotyki są tematem filmu, tym cięższe i bardziej
męczące filmy należy kręcić. Gdybym stanął przed wyborem jaki
film obejrzeć ponownie to bez wahania wskazuję "Savages".
Dzieło Stone'a przynajmniej jest lekkie w odbiorze i nie ma ambicji
aby stać się pseudofilozoficzną opowiastką. A chociaż Oliver
upadł nisko to jednak inspirował się samym McG, dzięki czemu jego
film zapewniał jakiś poziom rozrywki (chociaż dosyć niski). W
mojej opinii upadek Scotta jest jednakże o wiele bardziej bolesny i
naprawdę nie wróży to dobrze jego przyszłej karierze. A Cormacowi
McCarthy'emu, wzorem Rawlsa z "The Wire", dedykuję wielkiego fucka w oko za fatalne dialogi, których
musiałem słuchać przez prawie dwie godziny i wyjątkowo gówniany scenariusz.
źródło: http://www.thecounselormovie.com |
Ocena:
3/10 (niestety).