wtorek, 28 lipca 2015

"Child 44" ("System")



Na wstępie muszę przyznać, że do obejrzenia "Child 44" (w Polszy znanego jako "System") zachęciły mnie dwa główne czynniki. Po pierwsze oczywiście obsada. Gary Oldman zalicza się od dawna do grona moich ulubionych aktorów, ale i przecież Tom Hardy dzięki genialnym rolom (m.in. "Bronson", "Locke") niedawno wjechał na aktorski Parnas. Druga przyczyna charakteryzuje się natomiast zgoła odmienną naturą. O ile obsadę można bezapelacyjnie uznać za rzecz pozytywną, to totalnie hejterska recenzja filmu Daniela Espinosy z portalu film.org.pl znajduje się na kompletnie przeciwstawnym biegunie. Tekst stworzony w momencie, gdy "System" hulał w polskich kinach ocieka takim jadem i żółcią, że można pomyśleć, iż twórcy osobiście skrzywdzili biednego recenzenta (hajs, hajs, hajs – tak to czytaj?) albo pisał recenzję na zamówienie GRU. Wiadro wylanych pomyj i ocena 1/10. Serio? Ja nie potrzebuję lepszej rekomendacji! Gwoli sprawiedliwości muszę napisać jednak, że scenariusz filmu oparto na zapewne bestsellerowej powieści Toma Roba Smitha. Dlaczego zapewne? Nie mam zwyczaju czytać tego rodzaju książek, których rocznie powstają zapewne setki, a ponadto słowo bestsellerowy już dawno straciło pierwotne znaczenie.
źródło: http://www.impawards.com
Przenieśmy się zatem w mroczne czasy ZSRR, kiedy hartowała się stal. Z początkowych napisów dowiadujemy się jak okrutną zbrodnią była kolektywizacja wsi na Ukrainie. Utraciwszy rodzinę nasz młody bohater ucieka z radzieckiego ośrodka wychowawczego, by w lesie spotkać szlachetny oddział Armii Czerwonej. Czerwonoarmiści, powszechnie znani z dobroci i współczucia, przyjmują chłopca w swoje szeregi, nadając mu nowe, dumne imię. Kilka lat później dorosły Leo Demidov (Tom Hardy) w nagrodę za niebywałą odwagę w trakcie szturmu Reichstagu dostaje przywilej zatknięcia czerwonego sztandaru na nazistowskim gmachu. Właściwa fabuła rozgrywa się jednakże dopiero w 1953 roku. Leo, służący obecnie w MGB (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR), zajmuje się tropieniem wrogów ludu radzieckiego. Ponieważ jest prawdziwym pro, zwykle otrzymuje niebanalne zadania. Idylliczne życie naszego bohatera komplikuje się jednakże w momencie, gdy małoletni syn jego wiernego kompana Alekseja (Fares Fares) umiera w niewyjaśnionych okolicznościach.
źródło: http://www.fandango.com
O "Systemie" można napisać wiele złego, aczkolwiek moim zdaniem absolutnie nie jest to film zasługujący na najniższą ocenę. Oczywiście twórcy przedstawili dosyć specyficzną wizję Związku Radzieckiego i w zasadzie za takie podejście powinny spaść na nich największe gromy. Jakkolwiek to zabrzmi, w filmie Espinosy w ogóle nie udało mi się odnaleźć klimatu sowieckiej Rosji z początku lat 50-tych ubiegłego stulecia. Co więcej: chociaż akcja rozgrywa się w 1953 roku to nikt nawet przez chwilę nie zająknął się o śmierci Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwiliego, a jakoś nie udało mi się dostrzec choćby jednego elementu żałoby. I proszę mi tu nie podnosić argumentów w stylu O kulcie jednostki i jego następstwach, gdyż Nikita Chruszczow wygłosił swój słynny referat dopiero trzy lata później. Dlaczego fabuła rozgrywa się w tak ważnym dla komunizmu roku, a w filmie brakuje choćby najmniejszego odniesienia do epokowej śmierci Człowieka ze Stali, o którym nawet na skałach faszystowskiej Hiszpanii chłopi pisali: Stalin to pokój? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Według mnie nie istnieje żadne logiczne uzasadnienie wyboru akurat roku 1953. Brak odniesień w głównej intrydze, brak odniesień w życiorysach bohaterów – a zatem jeszcze raz: dlaczego 1953 rok?
źródło: http://www.fandango.com
Związek Radziecki w oczach twórców to jakby jeszcze bardziej szara i uboga wersja Dystryktu XII z "The Hunger Games". Ogólnie jest smutno, biedno, wszędzie agenci wszechwładnego Kapitolu Politbiura tropiący wrogów władzy ludowej. Z wyjątkiem szlachetnych żołdaków z Armii Czerwonej pracownicy MGB to wyłącznie degeneraci oraz bezwzględne potwory, które pragną jedynie zaspokajać swoje chore ambicje. Czasy to okrutnie i nie można okazywać litości, nawet gdy trzeba zadenuncjować nawet własną małżonkę (chociaż w tym przypadku Politbiuro było dosyć łaskawe – Wolsk to przecież nie jest katorga na Kołymie!). O ile to akurat ma pewne uzasadnienie to jednak kompletnie nie przekonała mnie filmowa scenografia. Praga jeszcze jako tako udaje Moskwę, ale gdy wraz z bohaterami podróżujemy przez bujne lasy do Wolska od razu pomyślałem: toż to niechybnie muszą być okolice Vancouver! Jak się później okazało trochę przegiąłem, ponieważ film kręcono w Czechach. Fabularnie jest niestety jedynie co najmniej miałko. Śledztwo nie składa się z logicznie następujących po sobie etapów, a jedynie randomowych zdarzeń, które w zasadzie nie mają ze sobą większego związku. Ostatnia faza dochodzenia to już jednakże prawdziwa tragedia: wyobraźcie sobie bowiem parę bohaterów beztrosko przemierzających Związek Radziecki w poszukiwaniu bezwzględnego mordercy (oczywiście nie mogło zabraknąć mrożącego krew w żyłach finału z obowiązkową pogadanką o motywach zbrodni). Finał w stylu wszystko jest w porządku, źli ukarani odbierać można jedynie jako całkowity absurd (w rzeczywistości wszyscy bohaterowie zapewne zakończyliby żywoty na Łubiance albo, przy bardziej łaskawym podejściu Politbiura, wyjechali na długie, kołymskie wakacje). Takie rozwiązanie trąci najczystszym amerykańskim podejściem do tematu i kompletnie rujnuje całokształt "Systemu". Warto zwrócić również uwagę na pewną irytującą niekonsekwencję. Chociaż większość aktorów mówi po angielsku z rosyjskim akcentem, to jednak niewielka część wykonawców grających rosyjskojęzyczne postacie wysławia się normalną angielszczyzną, co powoduje u widza totalną konfuzję.
źródło: http://www.fandango.com
O ile film jest niezaprzeczalnie słaby i wypełniony mieliznami fabularnymi, o tyle podobała mi się rola Toma Hardy’ego. Leo Demidov w jego wykonaniu to naprawdę fajna postać, którą można polubić mimo niezaprzeczalnego czerwono-armijnego rodowodu oraz wypełnionej sukcesami kariery w MGB. Spojrzenia, drobne gesty oraz znakomicie udawany rosyjski akcent po raz kolejny potwierdzają aktorską klasę Hardy’ego. Jeśli chodzi natomiast o Noomi Rapace to mam zdecydowanie mieszane uczucia. Rola Raisy to zdecydowanie nie jest aktorski Parnas, ale nie ma też większego dramatu. Liczyłem, że na drugim planie ponownie rozbłyśnie gwiazda Gary’ego Oldmana (gen. Nesterov), ale niestety miałkość jego postaci nie pozwalała mu zrobić niczego wielkiego. Ot, po prostu radziecki komisarz Gordon w sowieckiej fantazji Gotham City. Fajnie wypadł natomiast Fares Fares wcielający się w wiernego kompana Leo, Aleksieja oraz Jason Clarke (Brodsky). Mogę jedynie wyrazić ubolewanie, że role Joela Kinnamana (Vasili) oraz Vincenta Cassela (mjr Kuzmin) są tak okrutnie jednowymiarowe. Pod koniec filmu kompletnie zaskoczyło mnie pojawienie się Tywina Lannistera Charlesa Dance’a (którego de facto bardzo lubię). Aktor o aparycji dumnego brytyjskiego admirała grający majora MGB? Przepraszam bardzo, ale coś tutaj chyba nie pasuje…
źródło: http://www.fandango.com
Chociaż w "Systemie" wiele rzeczy poszło nie tak, to gorąco zachęcam Was do obejrzenia filmu Daniela Espinosy. Nie co dzień można bowiem obejrzeć tak pokraczną i stereotypową wizję Związku Radzieckiego stworzoną przez Hollywood. Przegapić taką szansę to jak być w Armii Czerwonej i nie ukraść niczego. Ocena niestety nie najniższa (w zasadzie podniesiona za aktorstwo Hardy’ego), aczkolwiek mam nadzieję, że Politbiuro będzie łaskawe.
źródło: http://www.fandango.com
Ocena: 4/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz