Na wstępie muszę przyznać, że do
obejrzenia "Child 44" (w Polszy znanego jako "System") zachęciły mnie dwa
główne czynniki. Po pierwsze oczywiście obsada. Gary Oldman zalicza się od
dawna do grona moich ulubionych aktorów, ale i przecież Tom Hardy dzięki genialnym
rolom (m.in. "Bronson", "Locke") niedawno wjechał na aktorski Parnas. Druga
przyczyna charakteryzuje się natomiast zgoła odmienną naturą. O ile obsadę
można bezapelacyjnie uznać za rzecz pozytywną, to totalnie hejterska recenzja
filmu Daniela Espinosy z portalu film.org.pl znajduje się na kompletnie
przeciwstawnym biegunie. Tekst stworzony w momencie, gdy "System" hulał w
polskich kinach ocieka takim jadem i żółcią, że można pomyśleć, iż twórcy
osobiście skrzywdzili biednego recenzenta (hajs,
hajs, hajs – tak to czytaj?) albo pisał recenzję na zamówienie GRU. Wiadro
wylanych pomyj i ocena 1/10. Serio? Ja nie potrzebuję lepszej rekomendacji!
Gwoli sprawiedliwości muszę napisać jednak, że scenariusz filmu oparto na zapewne bestsellerowej powieści Toma Roba
Smitha. Dlaczego zapewne? Nie mam zwyczaju czytać tego rodzaju książek, których
rocznie powstają zapewne setki, a ponadto słowo bestsellerowy już dawno straciło pierwotne znaczenie.
źródło: http://www.impawards.com |
Przenieśmy się zatem w mroczne
czasy ZSRR, kiedy hartowała się stal.
Z początkowych napisów dowiadujemy się jak okrutną zbrodnią była kolektywizacja
wsi na Ukrainie. Utraciwszy rodzinę nasz młody bohater ucieka z radzieckiego ośrodka wychowawczego, by w lesie
spotkać szlachetny oddział Armii Czerwonej. Czerwonoarmiści, powszechnie znani
z dobroci i współczucia, przyjmują chłopca w swoje szeregi, nadając mu nowe,
dumne imię. Kilka lat później dorosły Leo Demidov (Tom Hardy) w nagrodę za
niebywałą odwagę w trakcie szturmu Reichstagu dostaje przywilej zatknięcia
czerwonego sztandaru na nazistowskim gmachu. Właściwa fabuła rozgrywa się
jednakże dopiero w 1953 roku. Leo, służący obecnie w MGB (Ministerstwo Bezpieczeństwa
Państwowego ZSRR), zajmuje się tropieniem wrogów ludu radzieckiego. Ponieważ
jest prawdziwym pro, zwykle otrzymuje
niebanalne zadania. Idylliczne życie
naszego bohatera komplikuje się jednakże w momencie, gdy małoletni syn jego
wiernego kompana Alekseja (Fares Fares) umiera w niewyjaśnionych
okolicznościach.
źródło: http://www.fandango.com |
O "Systemie" można napisać wiele
złego, aczkolwiek moim zdaniem absolutnie nie jest to film zasługujący na
najniższą ocenę. Oczywiście twórcy przedstawili dosyć specyficzną wizję Związku
Radzieckiego i w zasadzie za takie podejście powinny spaść na nich największe
gromy. Jakkolwiek to zabrzmi, w filmie Espinosy w ogóle nie udało mi się
odnaleźć klimatu sowieckiej Rosji z początku lat 50-tych ubiegłego stulecia. Co
więcej: chociaż akcja rozgrywa się w 1953 roku to nikt nawet przez chwilę nie
zająknął się o śmierci Iosifa
Wissarionowicza Dżugaszwiliego, a jakoś nie udało mi się dostrzec choćby
jednego elementu żałoby. I proszę mi tu nie podnosić argumentów w stylu O kulcie jednostki i jego następstwach,
gdyż Nikita Chruszczow wygłosił swój słynny referat dopiero trzy lata później. Dlaczego
fabuła rozgrywa się w tak ważnym dla komunizmu roku, a w filmie brakuje choćby
najmniejszego odniesienia do epokowej śmierci Człowieka ze Stali, o którym nawet na skałach faszystowskiej Hiszpanii chłopi pisali: Stalin to pokój?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Według mnie nie istnieje żadne
logiczne uzasadnienie wyboru akurat roku 1953. Brak odniesień w głównej
intrydze, brak odniesień w życiorysach bohaterów – a zatem jeszcze raz:
dlaczego 1953 rok?
źródło: http://www.fandango.com |
Związek Radziecki w oczach
twórców to jakby jeszcze bardziej szara i uboga wersja Dystryktu XII z "The Hunger Games". Ogólnie jest smutno, biedno, wszędzie agenci wszechwładnego
Kapitolu Politbiura tropiący wrogów władzy ludowej. Z wyjątkiem
szlachetnych żołdaków z Armii Czerwonej pracownicy MGB to wyłącznie degeneraci
oraz bezwzględne potwory, które pragną jedynie zaspokajać swoje chore ambicje. Czasy
to okrutnie i nie można okazywać litości, nawet gdy trzeba zadenuncjować nawet
własną małżonkę (chociaż w tym przypadku Politbiuro było dosyć łaskawe – Wolsk
to przecież nie jest katorga na Kołymie!). O ile to akurat ma pewne
uzasadnienie to jednak kompletnie nie przekonała mnie filmowa scenografia.
Praga jeszcze jako tako udaje Moskwę, ale gdy wraz z bohaterami podróżujemy
przez bujne lasy do Wolska od razu pomyślałem: toż to niechybnie muszą być
okolice Vancouver! Jak się później okazało trochę przegiąłem, ponieważ film
kręcono w Czechach. Fabularnie jest niestety jedynie co najmniej miałko.
Śledztwo nie składa się z logicznie następujących po sobie etapów, a jedynie randomowych zdarzeń, które w zasadzie
nie mają ze sobą większego związku. Ostatnia faza dochodzenia to już jednakże prawdziwa tragedia: wyobraźcie sobie
bowiem parę bohaterów beztrosko przemierzających Związek Radziecki w
poszukiwaniu bezwzględnego mordercy (oczywiście nie mogło zabraknąć mrożącego krew w żyłach finału z
obowiązkową pogadanką o motywach zbrodni). Finał w stylu wszystko jest w porządku, źli ukarani odbierać można jedynie jako
całkowity absurd (w rzeczywistości wszyscy bohaterowie zapewne zakończyliby żywoty na
Łubiance albo, przy bardziej łaskawym podejściu Politbiura, wyjechali na
długie, kołymskie wakacje). Takie rozwiązanie trąci najczystszym amerykańskim
podejściem do tematu i kompletnie rujnuje całokształt "Systemu". Warto zwrócić
również uwagę na pewną irytującą niekonsekwencję. Chociaż większość aktorów
mówi po angielsku z rosyjskim akcentem, to jednak niewielka część wykonawców grających
rosyjskojęzyczne postacie wysławia się normalną angielszczyzną, co powoduje u
widza totalną konfuzję.
źródło: http://www.fandango.com |
O ile film jest niezaprzeczalnie
słaby i wypełniony mieliznami fabularnymi, o tyle podobała mi się rola Toma
Hardy’ego. Leo Demidov w jego wykonaniu to naprawdę fajna postać, którą można
polubić mimo niezaprzeczalnego czerwono-armijnego rodowodu oraz wypełnionej
sukcesami kariery w MGB. Spojrzenia, drobne gesty oraz znakomicie udawany
rosyjski akcent po raz kolejny potwierdzają aktorską klasę Hardy’ego. Jeśli
chodzi natomiast o Noomi Rapace to mam zdecydowanie mieszane uczucia. Rola
Raisy to zdecydowanie nie jest aktorski Parnas, ale nie ma też większego
dramatu. Liczyłem, że na drugim planie ponownie rozbłyśnie gwiazda Gary’ego
Oldmana (gen. Nesterov), ale niestety miałkość jego postaci nie pozwalała mu zrobić niczego wielkiego. Ot, po prostu radziecki komisarz Gordon w sowieckiej
fantazji Gotham City. Fajnie wypadł natomiast Fares Fares wcielający się w
wiernego kompana Leo, Aleksieja oraz Jason Clarke (Brodsky). Mogę jedynie
wyrazić ubolewanie, że role Joela Kinnamana (Vasili) oraz Vincenta Cassela (mjr
Kuzmin) są tak okrutnie jednowymiarowe. Pod koniec filmu kompletnie zaskoczyło mnie
pojawienie się Tywina Lannistera Charlesa Dance’a (którego de facto bardzo lubię). Aktor o aparycji
dumnego brytyjskiego admirała grający majora MGB? Przepraszam bardzo, ale coś
tutaj chyba nie pasuje…
źródło: http://www.fandango.com |
Chociaż w "Systemie" wiele rzeczy
poszło nie tak, to gorąco zachęcam Was do obejrzenia filmu Daniela Espinosy.
Nie co dzień można bowiem obejrzeć tak pokraczną i stereotypową wizję Związku
Radzieckiego stworzoną przez Hollywood. Przegapić taką szansę to jak być w
Armii Czerwonej i nie ukraść niczego. Ocena niestety nie najniższa (w zasadzie
podniesiona za aktorstwo Hardy’ego), aczkolwiek mam nadzieję, że Politbiuro
będzie łaskawe.
źródło: http://www.fandango.com |
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz