Dzisiaj kontynuujemy przygodę z
tegorocznymi oscarowymi nominacjami za najlepszy film roku. Na wstępie muszę
przyznać, że od początku epatowałem raczej sceptycznym podejściem do "Boyhood".
Co prawda Richard Linklater ma u mnie wieczne propsy za genialne i jedyne w swoim rodzaju "Dazed and Confused"(wstydźcie się, jeśliście nie oglądali!), ale jakoś nie potrafiłem się
przekonać, że trwający niemal trzy godziny film o dorastaniu zwykłego chłopca
nie będzie totalnie nużący. "Boyhood" nakręcono w ciągu 45 dni zdjęciowych
rozłożonych od maja 2002 roku do sierpnia 2013 roku. Realizacja projektu
rozciągniętego w czasie na dwanaście lat wiąże się oczywiście z olbrzymim
ryzykiem. Z wielu potencjalnych wypadków losowych śmierć któregoś z aktorów
wydaje się najbardziej prawdopodobna (vide
szybki i martwy Paul Walker, James Gandolfini czy Philip Seymour Hoffman). Niemniej,
o ile ten problem można było rozwiązać niewyszukanym fabularnym twistem to jednak ewentualny zgon
Richarda Linklatera mógłby zachwiać całym projektem. Co ciekawe przewidziano
taką możliwość: w przypadku śmierci reżysera jego stanowisko miał zając Ethan
Hawke. Na szczęście nie zaistniała taka konieczność, więc możemy skupić się na efekcie końcowym projektu "Boyhood".
źrodło: http://www.impawards.com |
Gdyby ktoś mnie spytał o czym
jest "Boyhood" to zgodnie z tym, co ustaliśmy ostatnio ze słynną na krakowskim
Kazimierzu Agatą Passent, odpowiedź powinna brzmieć trudno powiedzieć lub jest
to film o niczym. Zasadniczo jedyny rys fabularny, jaki mogę przedstawić to
stwierdzenie, iż jest to opowieść o dojrzewaniu Masona (Ellar Coltrane) od
siedmioletniego chłopca po niemal dorosłego dziewiętnastolatka. Sami to
przechodziliście, więc wiecie doskonale jak to wygląda: dzieciństwo, kłótnie z
rodzeństwem, szkoła, pierwsze związki, dramatyczne rozstania, alkoholizm,
miękkie narkotyki, brak perspektyw na lepszej jakości egzystencję – ot,
zwyczajna, codzienna proza życia.
© 2014 - IFC Films |
Początkowo byłem ogromnie
sceptyczny czy kręcenie filmu przez dwanaście lat ma jakikolwiek sens i nie
stanowi po prostu sztuki dla sztuki. Jednak jedna z największych zalet "Boyhood" (i jednocześnie znamienity wkład do światowej kinematografii) to
możliwość oglądania jak zmieniali się aktorzy na przestrzeni dziejów.
Oczywiście, można było zebrać podobnych do siebie wykonawców, użyć ton makijażu
i nakręcić wszystko w dwa miesiące. Richard Linklater wyruszył jednakże w o
wiele dłuższą oraz skomplikowaną podróż, której finału nie można było tak po
prostu przewidzieć. Mając na uwadze wszystkie niebezpieczeństwa i wyzwania
stojące przed reżyserem na przestrzeni dwunastu lat z pewnością należy się mu
ogromny szacunek za odwagę i żelazną konsekwencję w działaniu. "Boyhood" dla
wielu widzów może stanowić nostalgiczną podróż po niemal zapomnianych dzisiaj
nowinkach technicznych sprzed lat, ponieważ bohaterowie filmu nie stronią od
ich używania. Pamiętacie zresztą jak to było: ktoś posiadł przykładowo świecące
yoyo, a dwa dni później jarało się tym całe osiedle. Pod tym względem produkcja
Linklatera przynosi naprawdę wiele nostalgii i przyznam szczerze, że chciałbym
zobaczyć coś takiego osadzonego w polskiej rzeczywistości.
© 2014 - IFC Films |
Zaiste jestem pod wrażeniem
spójności "Boyhood". Chociaż film powstawał przez dwanaście lat to ani przez
moment nie miałem wrażenia, że którykolwiek segment nie pasuje do całości. Pomimo
wspomnianej już prozy życia produkcja Linklatera naprawdę wciąga i nie wywołuje
uczucia znużenia, którego obawiałem się tak bardzo. Jak na produkcję o niczym
jest to olbrzymie osiągnięcie. Na szczęście udało się również uniknąć taniego
sentymentalizmu, który mógłby wydatnie wpłynąć na oglądalność. Zdjęcia oraz
muzyka są raczej solidne i w przeciwieństwie do "Birdmana" oraz "Whiplash" nie
urywają niczego. Na tle innych oscarowych nominacji pod względem technicznych
„Boyhood” nie wyróżnia się niczym szczególnym.
© 2014 - IFC Films |
Odrębna kwestia to oczywiście
aktorstwo. Wcielający się głównego bohatera Ellar Coltrane został obsadzony
niemal idealnie. Mason w jego wykonaniu to wieczny outsider, nieustannie
poszukujący własnej, oryginalnej ścieżki przez życie. Podobnie jak w piosence Sex Pistols Anarchy in UK chłopak tak naprawdę nie
wie czego chce, ale w przeciwieństwie do Johnny’ego Rottena i spółki nie wie
również jak to osiągnąć. Coltrane wydaje się bardzo naturalny w tej roli,
możliwe nawet, że po prostu na ekranie zagrał samego siebie. Na wielkie brawa zasłużyli
również odtwórcy drugoplanowi. Jeżeli macie jakiekolwiek wątpliwości czy
Patricia Arquette (ileż to już czasu minęło od "True Romance"!) zasłużyła na
oscarową nominację i Oscara to po prostu obejrzyjcie "Boyhood". Nie pamiętam
kiedy oglądałem na ekranie tak przekonującą kreację zwykłej matki. Podobnie
wygląda sytuacja z Ethanem Hawke’iem – znakomita rola, drugoplanowa nominacja
jak najbardziej uzasadniona (niemniej nie jest to poziom Nortona). Całkiem młodzieżowo zaprezentowała się również
córka reżysera Lorelei, wcielająca się w siostrę Masona.
© 2014 - IFC Films |
A na koniec mała zabawa konwencją, czyli schizofreniczny
dialog ze sobą:
- A zatem czy dostałeś od 'Boyhood" to, czego oczekiwałeś?
- Zaprawdę powiadam Wam, otrzymałem o wiele więcej niż się
spodziewałem.
- Czy uważasz w związku z tym, że "Boyhood" jest unikalnym i
niepowtarzalnym filmem?
- Tak, oczywiście, wyjątkowość "Boyhood" nie podlega żadnej dyskusji, niemniej w dalszym ciągu żywię głębokie
przekonanie, że jest to film o niczym. Spoglądając w aspekcie całościowym o
wiele większe wrażenie zrobił na mnie "Birdman" czy choćby "Nightcrawler".
- Jakaż zatem ocena?
© 2014 - IFC Films |
Ocena: 7/10.