Friendship is the only choice in life you can make that's yours!
You can't choose your family!
Tequila Sunrise... Z czym
najbardziej kojarzy się Wam ta nazwa? Z niezwykle popularnym drinkiem? Czy może
raczej z piosenką? A jeśli tak, to czy może bardziej z utworem zespołu Eagles
czy też Cypress Hill? A czy ktokolwiek z Was powiązał z tym określeniem film
Roberta Towne’a (w sumie bardziej znany z pisania scenariuszów niż reżyserii –
m.in. Oscar za scenariusz do "Chinatown") z 1988 roku? Na tę produkcję ze
złotej dekady lat 80-tych natknąłem się bowiem przeglądając filmografię Kurta
Russella przy okazji pisania recenzji "Bone Tomahawk". Niezwykle chwytliwy
tytuł, gwiazdorska obsada (wspomniany Kurt Russell, Mel Gibson kiedy był jeszcze spoko oraz Michelle
Pfeiffer) i narkotykowo-policyjna fabuła wydawały się być wprost idealnym i
totalnie bezbłędnym połączeniem. Niestety oceny filmu jakoś nie oddawały jego
rzekomej wielkości, ale nie od dziś wiadomo przecież, że niektóre produkcje są
zbyt epickie dla zwykłych zjadaczy popcornu.
źródło: http://www.impawards.com |
"Tequila Sunrise" to historia o
nietypowej przyjaźni. Najlepsi kumple od dzieciństwa po latach stanęli po
przeciwnej stronie barykady. Mac McKussic (Mel Gibson), człowiek z mocno
narkotykową przeszłością, próbuje związać koniec z końcem prowadząc w Los
Angeles całkowicie legalne
przedsiębiorstwo. Niestety zarówno lokalna policja, jak i federalni, nie wierzą
w szczere intencje naszego bohatera, uważając, że firma jest tak naprawdę
przykrywką do zakrojonego na szeroką skalę handlu narkotykami. Sprawa
rozpracowania domniemanego dealera zostaje powierzona jego najlepszemu
przyjacielowi. Nick Frescia (Kurt Russell), najlepszy
gliniarz w mieście, zabiera się do zadania z raczej średnim entuzjazmem.
Jednakże naciski z strony władz federalnych w osobie Maguire’a (J.T. Walsh)
oraz pogłoski o przybyciu do Stanów legendarnego meksykańskiego narcotraficante Carlosa, wymagają zdecydowanej reakcji. Sytuację komplikuje dodatkowo atrakcyjna menedżerka
restauracji Jo Ann (Michelle Pfeiffer), która jednocześnie zawróciła obu panom
w głowach.
źródło: http://www.imdb.com |
Na pierwszy rzut oka mogło by się
wydawać, że "Tequila Sunrise" posiada wszystkie cechy, aby zyskać status
absolutnego, ponadczasowego klasyka. Wyborna obsada, narkotykowo-policyjna tematyka, a przede
wszystkim film został nakręcony w bezbłędnej dekadzie lat 80-tych! Jednakże
oglądając dzieło Roberta Towne’a można odnieść wrażenie, że tak naprawdę wiele
rzeczy poszło bardzo nie tak. Pierwszy czynnik, który powoduje u mnie
rozdrażnienie, to nudna fabuła. Niby zarys wydaje się całkiem młodzieżowy, ale
wraz z rozwojem akcji zaczynałem coraz częściej zadawać sobie pytanie kiedy
wreszcie wydarzy się coś ciekawego, ktoś zakończy żywot w krwawej jatce albo
ujrzę epicką eksplozję? Naprawdę, jak na niemal dwugodzinną produkcję nakręconą
w latach 80-tych, to czuję się pod tym względem solidnie wyruchany. Fabuła
rozwija się dramatycznie wolno, racząc widza wątkami typowego kina
rodzinno-obyczajowego (motyw syna Maca) czy też romansowymi rozterkami
bohaterów. Nie zrozumcie mnie przy tym źle – sam pomysł na trójkąt miłosny jest
całkiem w porządku, ale naprawdę zbyt wiele uwagi poświęcono rozterkom
emocjonalnym z nim związanym. Ponadto (sorry za spoiler) do dzisiaj nurtuje
mnie jedna kwestia: w jaki sposób likwidacja agenta federalnego (nawet
skorumpowanego) mogła przejść bez żadnych konsekwencji? Czyżby specyfika lat
80-tych?
źródło: http://www.imdb.com |
Oprócz wyjątkowo niskiego poziomu
akcji warto zwrócić uwagę na wrażenia wizualne. Osobiście nie określiłbym "Tequila Sunrise" jako zawsze ładnego dla oka filmu (i nie chodzi mi przy tym o brud wylewający się z ekranu, bo tego tu po prostu nie ma). Najlepszy przykład to
scena, w której Jo Ann jedzie kabrioletem po nadmorskiej autostradzie przy
akompaniamencie wpadającej w ucho piosenki. Jakich widoków należałoby
oczekiwać? Może pięknej, skąpanej w złocie słonecznych promieni plaży?
Oczywiście, to dostaniemy jedynie na początek, by za chwilę przejść do
oglądania lokalnego Czarnobyla. Kto wpadł na tak genialny pomysł? Abstrahując
jednakże od tego rodzaju motywów zdecydowanie warto zwrócić uwagę na moim
zdaniem najlepszą scenę filmu, w której Mac i Nick rozmawiają na huśtawkach nad
brzegiem oceanu. Jeżeli po latach pozostanie mi jakiekolwiek wspomnienie z "Tequila Sunrise" to z pewnością będzie to ta wyjątkowo piękna i poruszająca
sekwencja. W ponad dwuminutowej konwersacji zawarto więcej filmowej magii niż w
całej reszcie produkcji. Warto również docenić "Tequila Sunrise" za sprawność
realizacyjną oraz nostalgiczną ścieżkę dźwiękową, idealnie wpisującą się w
schyłek lat 80-tuch ubiegłego stulecia.
źródło: http://www.imdb.com |
Jak już wspominałem we wstępie
nielicha obsada to chyba największa zaleta "Tequila Sunrise". Chociaż przez
większość filmu Kurt Russell niemiłosiernie szarżuje to ma kilka scen, w
których potrafi chwycić widza za jajca i ścisnąć niczym bezlitosne żelazne imadło. Mel
Gibson jedzie cały czas na równym poziomie, dostarczając solidnej porcji
rozrywki. Pochwały należą się również Michelle Pfeiffer za wyjątkowo okazałą
rolę Jo Ann. Na drugim planie jest również ciekawie. J.T. Walsh stworzył
kreację niebanalnie upierdliwego i odpychającego federalnego, za którą należą się
szczere brawa. Warto wyróżnić również Daniela Zacapę za wcielenie się w Arturo,
latynoski głos rozsądku naszej bohaterki. Trochę mieszane uczucia wzbudził u
mnie natomiast Raul Julia (Escalante) – zdecydowanie wolałbym, aby pozostał
chłodnym profesjonalistą bez operowych odpałów.
źródło: http://www.imdb.com |
Z pewnością "Tequila Sunrise"
bardzo trudno zaliczyć w poczet ponadczasowych klasyków nakręconych w latach
80-tych. Wyjątkowo nudna, a czasami niedorzeczna wprost fabuła kompletnie
zepsuła wysiłek trójki odtwórców głównych ról. Film Roberta Towne'a mogę Wam
polecić jako swoistą ciekawostkę, a zarazem nostalgiczną wyprawę w odległą
dekadę, gdzie bezproblemowe mordowanie z zimną krwią agentów federalnych było o wiele mniej
skomplikowane niż współcześnie.
źródło: http://www.imdb.com |
Ocena: 6/10 (jedna gwiazdka w górę za scenę na huśtawkach).