czwartek, 7 lipca 2016

"Bone Tomahawk"



Westerny raczej rzadko goszczą na moim blogu (no chyba, że akurat Quentin Tarantino nakręci jakiś), ale czasem warto przełamać utarte konwenanse i obejrzeć coś innego niż zwykle. Zważywszy tym bardziej, iż w kategorii science fiction nie udało mi się ostatnio znaleźć niczego interesującego. Dlaczego zatem akurat "Bone Tomahawk" w reżyserii S. Craiga Zahlera? Po pierwsze jest to raczej nietypowe połączenie kina kowbojskiego oraz horroru, więc byłem ciekaw, jak się to sprawdzi, pamiętając o totalnej klęsce niezwykłego, innego combo, czyli "Cowboys & Aliens". Po drugie z pewnością spore wrażenie może zrobić obsada: Patrick Wilson ("Watchmen", "Jack Strong"), Matthew Fox (znienawidzony Jack Shephard z "Lost"), Richard Jenkins oraz prawdziwa wisienka na torcie, czyli Kurt Russell, jeden z bohaterów mojego dzieciństwa. Do dziś pamiętam jak wielkie wrażenie zrobił na mnie wcielając się w pułkownika O’Neilla w "Gwiezdnych Wrotach" czy epicką rolą Snake’a Plisskena z "Ucieczki z Nowego Jorku"!
źródło: http://www.impawards.com
W małym, amerykańskim, typowym dla Dzikiego Zachodu, miasteczku cierpiący z powodu urazu nogi Arthur (Patrick Wilson) pogrąża się we frustracji, ponieważ paskudna kontuzja nie pozwoliła mu wziąć udziału w dorocznym spędzie bydła. Jednakże w ramach nagrody pocieszenia nasz bohater może spędzać czas z uroczą małżonką, Samanthą (Lili Simmons). Ponieważ praktycznie wszyscy sprawni mężczyźni najęli się do pracy jako kowboje, Bright Hope świeci pustkami i pogrąża się w totalnym marazmie. Dlatego też nagłe pojawienie się podejrzanego włóczęgi urasta do rangi ważnego wydarzenia. Na skutek różnicy zdań lokalny szeryf Hunt (Kurt Russell) rani przybysza, a następnie zamyka go w areszcie. Będąc jednakże humanitarnym człowiekiem postanawia zapewnić rannemu opiekę medyczną. Jednak ponieważ miejscowy doktor akurat zajrzał głęboko do butelki, do opatrzenia włóczęgi zostaje wezwana Samantha. Wkrótce okazuje się, że żona Arthura, zastępca szeryfa Nick (Evan Jonigkeit) oraz aresztant znikają z więziennej celi, a jedyną poszlaką jest rozpruty stajenny oraz dziwaczna, indiańska strzała.
źródło: http://www.fandango.com
"Bone Tomahawk" to debiut reżyserski S. Craiga Zahlera i nie da się ukryć, że pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Jakoś niezwykle trudno przychodziło mi dopatrzenie się jakichkolwiek zaczątków własnego, oryginalnego stylu. Akcja filmu posuwa się do przodu w wyjątkowo powolnym tempie – w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy ekspedycja ratunkowa kiedykolwiek dotrze do miejsca przeznaczenia i czy porwani nie będą musieli poczekać na ratunek do drugiej części produkcji. A czymże wypełniają czas nasi bohaterowie wlokąc się do tajemniczej doliny opanowanej przez brutalnych, pierwotnych Indian? Oczywiście rozmowami o niczym w stylu, którego niekwestionowanym mistrzem jest Quentin Tarantino. W przypadku "Bone Tomahawk" zdecydowanie zabrakło polotu oraz humoru. Dialogi o czytaniu w wannie oraz pchlim cyrku, których głównym dystrybutorem był rezerwowy zastępca szeryfa Chicory (Richard Jenkins), wywoływały u mnie raczej uśmiech politowania niż dostarczały rzetelnej rozrywki. Również dosyć brutalne i makabryczne zgony oraz okaleczenia nie wydają się niczym nowym (aczkolwiek zawsze warto je docenić, bo nie wszyscy mają jaja ze stali by pokazać je na ekranie). Tak naprawdę mój głównym zarzut pod adresem 'Bone Tomahawk" to poświęcenie zbyt mało czasu na finałowy rozpierdol, który nabiera raczej kameralnego charakteru. Z drugiej strony rozumiem, że twórcy mieli poważne ograniczenia finansowe i możliwe, że nic bardziej epickiego nie dało się z tego wycisnąć.
źródło: http://www.fandango.com
Ale, jak to mawiał legendarny Wee-bey z „The Wire”: każdy jakoś zaczyna. Na pewno reżyserowi i zarazem scenarzyście w jednej osobie należą się propsy za dosyć odważne połączenie kina kowbojskiego z horrorem. Ponadto wielki szacunek za pracę przy tak okrojonych możliwościach finansowych. Jak na dzisiejsze standardy "Bone Tomahawk" miał absurdalnie niski budżet. Nakręcenie filmu kostiumowego z całkiem niezłą obsadą za 1.8 miliona USD powinno robić naprawdę spore wrażenie. Zważywszy, że Nicolas Cage zgarnął 3 miliony dolarów za udział w pokracznie wyglądającym i do tego współcześnie rozgrywającym się "Left Behind". Sceny akcji i efekty specjalne (prawdziwe, a nie a CGI!) nie wyglądają może specjalnie epicko, ale uwzględniając budżet, myślę, że twórcy wycisnęli z niego wszystko co tylko możliwe i to do ostatniego centa. Kolejna niezaprzeczalna (i w zasadzie chyba największa) zaleta "Bone Tomahawk" to bardzo dobre aktorstwo, ale na ten temat tradycyjnie poświęcę osobny akapit.
źródło: http://www.fandango.com
Kurt Russell, wcielający się w szeryfa Hunta, musiał widocznie polubić westernową konwencję. Jego rola jest więcej niż w porządku – to taka zdecydowanie bardziej uprzejma i szarmancka wersja Johna Rutha z "The Hateful Eight". Ponieważ, jak już wspominałem we wstępie, bardzo lubię tego aktora, każda scena z jego udziałem napawała mnie szczerą radością. Wielkie propsy dla Richarda Jenkinsa za niezwykle irytującą, acz jednocześnie momentami ujmującą, postać Chicory’ego. Wydaje mi się, że stworzenie tego rodzaju kreacji bez podania w przesadę i zbytniego szarżowania jest niezwykle trudne, ale w tym przypadku udało się znakomicie! Na równie duży szacunek zasłużył Matthew Fox – byłem wprost przekonany, że skończył się po "Lost", a tu taka niespodzianka! Brooder, lokalny kozak i dupcyngier, w jego wykonaniu wypadł tak inaczej niż przeciętny Jack Shephard, że początkowo nawet nie rozpoznałem tego aktora. Na tle wymienionej wyżej trójki naprawdę słabo wypada jedynie de facto odtwórca głównego bohatera, czyli Patrick Wilson. Arthur to raczej postać zagrana w typowy sposób dla tego rodzaju bohaterów bez specjalnych fajerwerków. Na koniec, w ramach bezwzględnej walki o równouprawnienie, warto pochwalić Lili Simmons, choć wielu z łatwością może zarzucić roli Samanthy zbytnią nowoczesność. Jednakże ponieważ z poprawnością polityczną u mnie na bakier nie mam zamiaru wyliczać zasług kanibalo-indiańskiej obsady dla światowej kinematografii.
źródło: http://www.fandango.com
Ponieważ gdzieś w głębi duszy spodziewałem się, że projekcja "Bone Tomahawk" zakończy się spektakularną traumą, to końcowy efekt mogę w zasadzie uznać za w miarę zadowalający. Jeżeli macie ochotę na połączenie westernu z horrorem, w którym przez większość czasu wysłuchujecie mało interesujących dialogów o niczym to gorąco polecam film S. Craiga Zahlera. W innym przypadku możecie śmiało odpuścić – Wasze życie nie ulegnie żadnej zmianie, a ponad dwie godziny wykorzystacie na coś lepszego do zrobienia (np. leżenie w rynsztoku bez życia).
źródło: http://www.fandango.com
Ocena: 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz