Całkiem niedawno miałem okazję
zapoznać się po raz pierwszy z prozą Jamesa Ellroya. Na moim biurku wylądowała
powieść otwierająca tzw. kwartet L.A.
– Czarna Dalia. Lektura jest to
zaiste znakomita, więc gorąco polecam ją wszystkim miłośnikom kryminałów noir. Oczywiście po przeczytaniu książki
natychmiast zapałałem przemożną chęcią odświeżenia sonie ekranizacji z 2006
roku, którą wyreżyserował Brian De Palma. Znakomita powieść autora "L.A.
Confidential" przełożona na język filmu przez twórcę produkcji takich jak "Scarface", "Carlito’s Way", "The Untouchables" czy "Mission: Impossible"? Na
pierwszy rzut oka wszystko zapowiadało się znakomicie, bowiem szansa na
spierdolenie czegokolwiek przy tak epickich warunkach wydawała się niemal
znikoma. Wówczas, gdzieś z najmroczniejszych zakamarków umysłu, zaczęły
dobiegać mocno rozmyte w czasie, acz wyjątkowo rozpaczliwe, echa dziewiczego
seansu "Czarnej Dalii"…
źródło: http://www.impawards.com |
"Black Dahlia" to historia oparta
na faktach. 15 stycznia 1947 roku w Los Angeles odkryto makabrycznie okaleczone
zwłoki 23-letniej kobiety, Elizabeth "Betty" Short, a w rozwiązanie śledztwa
zaangażowano nieproporcjonalnie duże siły policyjne. Niemniej bohaterów filmów
poznajemy zanim popełniono tę brutalna zbrodnię. Dwight "Bucky" Bleichert (Josh
Hartnett), szeregowy policjant, który z powodu nazistowskich sympatii ojca
musiał zakapować swoich kolegów z dzieciństwa, oraz prawdziwa wschodząca
gwiazda LAPD, Lee Blanchard (Aaron Eckhart), mają stoczyć pojedynek bokserski.
Walka, z uwagi na ich półamatorskie kariery bokserskie, ma przyciągnąć tłumy, a
przede wszystkim zapewnić zwiększenie środków na finansowanie policji Los
Angeles. Zgodnie z oczekiwaniami porywający spektakl zapewnia granty, ale także
staje się trampoliną dla policyjnych karier naszych bohaterów. Nie trzeba chyba
dodawać, że wkrótce po wszczęciu śledztwa dotyczącego Czarnej Dalii, Lee oraz Bucky dostają przydział do sprawy
tajemniczego morderstwa.
źródło: Universal Pictures |
Jeżeli liczycie, że "Black
Dahlia" klimatem przypomina legendarne "Tajemnice Los Angeles" to możecie już na
samym początku porzucić wszelką nadzieję. Film Briana De Palmy wydaje się być
niemal całkowicie wyssany z jakiejkolwiek atmosfery, ocierającej się choćby o
klasyczne noir. Niby na pozór
wszystko jest w porządku: postacie odziane są w stroje z ówczesnej epoki,
jeżdżą odpowiednimi autami itp. – ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że świat
przedstawiony w filmie to tak naprawdę marna i sztuczna namiastka tamtej
rzeczywistości. Oczywiście wielka w tym zasługa wspaniale dobranej obsadzie, ale temu zagadnieniu jestem zmuszony
poświęcić odrębny akapit. Twórcy "Czarnej Dalii" dostali prawdziwą, soczystą
pomarańczę w postaci prozy Jamesa Ellroya. Mam świadomość, że wierne
przeniesienie na ekran niemal 400-stronicowej powieści może być trudne (o ile w
ogóle możliwe), ale scenariusz autorstwa Josha Friedmana zasługuje tylko na
jedno słowo podsumowania: abominacja. Mniej więcej od połowy filmu fabuła
powieści oraz adaptacji zaczynają się srogo rozjeżdżać – niemal wszystkie
pomysły scenarzysty wyglądają na wyjątkowo nieśmieszną parodię prozy Jamesa
Ellroya (jedyny chwalebny przykład to zakończenie wątku Madeleine, które z kolei nie pasuje kompletnie do praworządności Bucky'ego).
źródło: Universal Pictures |
Im dalej od powieści Jamesa
Ellroya, tym gorzej dla filmu. W pewnym momencie pomyślałem nawet, że mam już
dość oglądania tej abominacji i z szacunku dla pisarza wyłączę to gówno.
Niestety, chociaż byłoby to bardzo kuszące, nie pozwoliłoby mi to na
zgromadzenie wystarczającej ilości materiału do napisania rzetelnej recenzji,
oddającej całokształt ułomności "Czarnej Dalii". Pytam zatem donośnie: gdzie się
podziała w filmie psychika bohaterów (w szczególności Bucky’ego)? Abstrahując
już od wybornego castingu
poszczególne postacie nie mogą w żaden sposób pokazać kierujących nimi
motywacji, a wystarczyło przecież podać parę sensownych linijek z offu, choćby
bezczelnie zerżniętych z literackiego pierwowzoru. Brakuje właściwego (to jest
realistycznego) oddania realiów epoki, głębi oraz refleksji charakteryzującej
powieść, fabuła jest coraz głupsza im bliżej końca, a dodatkowo ścieżka
dźwiękowa jest mocno taka sobie. W zasadzie za najlepszą scenę w całym filmie
muszę uznać pojedynek bokserski Lee i Bucky’ego, ponieważ prawie nie ma w nim
dialogów.
źródło: Universal Pictures |
Obsada "Czarnej Dalii" wygląda
jak jakiś wyjątkowy chory żart ludzi odpowiedzialnych za castingi. Zwróćmy
uwagę kto gra dwie główne role męskie: Josh "Sztywny Pal Azji" Hartnett jako
Bucky oraz Aaron "Chcę walczyć z zatwardzeniem jak Clive Owen" Eckhart jako Lee
mają mnie przekonać, że jest to poważna produkcja oparta na prozie Jamesa
Ellroya? Scarlett Johansson, wcielająca się w Kay, i jednocześnie dająca
solidne argumenty zwolennikom teorii, że jest beztalenciem, które po prostu
wyjątkowo dobrze wygląda? I prawdziwa perełka w koronie Briana De Palmy: Hilary
Swank (sic!) wcielająca się w piękną (sic!) i tajemniczą (sic!) femme fatale… Kurwa mać! – chciałoby się zakrzyknąć
donośnie, ale to jeszcze nie koniec! Na drugim planie potrafi być równie
żenująco – dawno bowiem nie widziałem tak kompletnie przeszarżowanej kreacji
jak Ramona w wykonaniu Fiony Shaw. W zasadzie na jedyne propsy zasłużyli Mike
Starr (Russ Millard) oraz Patrick Fischler (Ellis Loew), chociaż muszę
zaznaczyć, że na podstawie książki całkowicie inaczej sobie wyobrażałem
pierwszego z nich.
źródło: Universal Pictures |
Mógłbym napisać, że Brian De
Palma dał się zwieść przebiegłym scenarzystom, którzy pobrali solidne
wynagrodzenie, a potem pokątnie zamienili wybitną powieść Jamesa Ellroya w
stertę odpychającego gówna. Mógłbym również napisać, że nawet ta sterta
odpychającego gówna być może choćby częściowo wybroniła się, gdyby nie ludzie
od castingów, którzy najwyraźniej zdradzili reżysera po całości. Mógłbym uwierzyć
w legendarną, pierwotna, trzygodzinną wersję filmu, do której klaskał ponoć sam
autor powieści. Mógłbym, ale Brian chyba zapomniał o ważnej zasadzie lansowanej
przez Rycha Peję: za to życie kurewskie
miej do siebie pretensje. A zatem po prostu przeczytajcie książkę i
wyrzućcie z pamięci informację, że ktoś kiedykolwiek postanowił ją sfilmować.
źródło: Universal Pictures |
Ocena: 3/10
Książka a film
Tak jak wspominałem już
wielokrotnie w recenzji scenariusz stanowi prawdziwą abominację i zasadniczo
porównywanie go z prozą Jamesa Ellroya nie ma żadnego sensu. Nie zgadza się
praktycznie nic: od wyglądu głównych bohaterów (gdzie są końskie zęby
Bucky’ego; Martha miała być totalnie szpetna), przez ich nazwiska (dlaczego
zmieniono Sprague na Linscott?), po kluczowe wydarzenia (m.in. kompletne
pominięcie wątku meksykańskiego – pewnie hajs się nie zgadzał). Los Angeles w
powieści to miasto brudne, odpychające i kompletnie zdegenerowane. Degrengolada
posunięta jest tak daleko, że znaczącym sponsorem wiecznie niedofinansowanego
LAPD został legendarny gangster Mickey Cohen. I co jeszcze ciekawsze, nikt,
nawet najbardziej praworządni książkowi gliniarze, nie mają zamiaru zmienić
obowiązującego status quo. A czy w
filmie zobaczymy choć ułamek tegoż brudu? Oczywiście, że nie! Josh Friedman po
prostu ordynarnie zgwałcił prozę Ellroya, więc naprawdę dalsze tworzenie tego
akapitu nie ma żadnego sensu. Poza książką nie istnieje kompletnie nic!