środa, 7 października 2015

"Terminator Genisys"



Bez wątpienia pierwsze dwa "Terminatory" to jedne z najlepszych filmów science fiction, jakie powstały w dziejach kinematografii (przy czym część drugą zdecydowanie przedkładam nad pierwszą). Późniejsze odsłony to niestety zdecydowanie gorsze produkcje. Do dzisiaj kompletnie nie wiem co sądzić o trzeciej części z damską wersją elektronicznego mordercy oraz głupawo młodocianym Johnem Connorem. Z kolei "Terminator Salvation" w reżyserii McG całkowicie zawiódł pokładane w nim nadzieje. I kiedy pomyślałem sobie, że wreszcie Arnold Schwarzenegger będzie mógł cieszyć się zasłużoną, spokojną emeryturą, to gruchnęła wieść o kolejnej reaktywacji projektu. Tym razem na reżyserskim stolcu zasiadł Alan Taylor, odpowiedzialny za "Thor: The Dark World" oraz całą rzeszę odcinków przeróżnych seriali. Nie zwiastowało to oczywiście niczego dobrego, poza tym jak się okazało "Terminator Genisys" miał być rebootem całej serii. Jakkolwiek tego rodzaju przedsięwzięcie wydawało się być potrzebne jak kurwie deszcz to obejrzawszy wszystkie poprzednie części nie mogłem odpuścić kolejnej.
źródło: http://www.impawards.com
Z prologu filmu dowiadujemy się jak to ludzkość wiodła wesołą egzystencję, aż w 1997 roku program komputerowy Skynet, zarządzający m.in. amerykańską bronią nuklearną, uznał, że być może przedstawiciele gatunku homo sapiens nie stanowią koniecznego elementu do dalszego rozwoju planety. W efekcie tzw. Dnia Sądu gatunek ludzki został skutecznie przetrzebiony, a niedobitki toczą walkę o przetrwanie z bezwzględnymi maszynami. Gdy wydaje się, że zwycięstwo nad Skynetem jest na wyciągnięcie ręki, przywódca ruchu oporu John Connor (Jason Clarke) postanawia zabezpieczyć własną egzystencję wysyłając w przeszłość jednego ze swoich wiernych żołnierzy. Głównym zadaniem sierżanta Kyle’a Reese’a (Jai Courtney) ma być ochrona matki Connora, Sarah (Emilia Clarke) przed terminatorami wysłanymi z przyszłości. Jednakże rzeczywistość roku pańskiego 1984 totalnie zaskakuje młodego żołnierza.
źródło: http://www.terminatormovie.com
Nie da się ukryć, że niektóre rebooty mają poważne uzasadnienie i w końcowym efekcie wychodzą na dobre całej serii. Za najlepszy przykład może posłużyć solidny "Star Trek" w reżyserii J.J. Abramsa, który dzięki sprytnemu zagraniu scenariuszem otworzył całą gamę nowych możliwości – niby błaha zabawa podróżami w czasie, ale jednakże rozpoczynająca całkowicie nową linię czasową. I takie właśnie rebooty rozumiem! O ile "Star Trek" koniecznie potrzebował rewitalizacji, o tyle "Terminator", będąc klasą samą w sobie, moim zdaniem broni się do dzisiaj w pierwotnej formie. Niemniej, jak już doskonale wiemy, hajs się musi zgadzać, a przecież wykorzystanie sprawdzonej marki jest o wiele mniej ryzykowne niż lokowanie środków w nowe przedsięwzięcie (vide miliony monet utopione w "Johnie Carterze"). Jednakże w nowym "Terminatorze" ktoś widocznie zapomniał przed kręceniem sprawdzić sensowność scenariusza, bowiem w trakcie seansu widz dziwi się niczym Kyle Reese. Trudno nie wspomnieć o poważnych lukach w fabule, które nie zostają w żaden sposób uzasadnione (m.in.: Kto i kiedy wysłał T-800 do 1973 roku by chronił małą Sarah? W jaki sposób Sarah i T-800 byli w stanie zbudować wehikuł czasu w 1984 roku? Jak to się stało, że Sarah i Kyle przenieśli się do 2017 roku tuż przed premierą systemu operacyjnego?). Gdyby zastanowić się nad aktualna sytuacją bohaterów, którzy podróżują do roku 2017, to po prostu mózg rozjebany. Kolejna podróż w czasie powinna bowiem wydatnie wpłynąć na egzystencję Johna Connora, który de facto powinien przestać istnieć. Aczkolwiek w tej części logika zdarzeń nie ma większego znaczenia, gdyż liczy się jedynie wartka akcja i nachalne CGI.
źródło: http://www.terminatormovie.com
Z nieukrywanym żalem patrzyłem jak najnowsza odsłona "Terminatora" zamienia się w dzieło pokroju "The Avengers". Odkąd fabuła przestała mieć jakikolwiek sens, liczą się wyłącznie efekty specjalne, które naprawdę mogą przytłoczyć jedynie swoim bezsensem. Męczące efektownością, przegięte do granic możliwości i kompletnie nic nie wnoszące pościgi potrafią wywołać jedynie znużenie. Tsunami CGI niemal wylewa się z ekranu, wywołując dosyć smutne refleksje nad wyschniętym truchłem tradycyjnych efektów specjalnych. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie: czy mimo upływu niemal ćwierćwiecza T-1000 naprawdę wygląda lepiej niż w 1991 roku? Ponadto w filmie takiego kalibru nie spodziewałem się tak ordynarnego product placement – co najmniej dwa, całkowicie zbędne ujęcia, wyraźnie pokazują jaką markę butów nosi Kyle Reese. Co ciekawe chociaż wraz z bohaterami podróżujemy w czasie to nie potrafiłem dostrzec praktycznie żadnych różnic między rokiem 1984, 1997 oraz 2017. Zatem wielkie brawa za tak zróżnicowaną scenografię. Naprawdę trudno wskazać mi jakiekolwiek plusy. Jedyny pozytyw nasuwający się na myśl to ścieżka dźwiękowa.
źródło: http://www.terminatormovie.com
Jakie motywy kierowały twórcami, aby w roli Kyle’a Reese’a obsadzić Jaia Courtneya? Naprawdę nie mam pojęcia. Jakież zasługi i potencjał ma aktor, który tak brawurowo wcielił się w postać Jacka MacClane’a w piątej odsłonie "Die Hard"? Serio? Widocznie pewnych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć. Reese w wykonaniu Australijczyka to postać wysoce irytująca z powodu permanentnego stanu zdziwienia, w którym się znajduje. Praktycznie zero aktorstwa i emocji. Kurwa, jakże tęsknię za Michaelem Biehnem! Kompletnie brakuje chemii z Sarah, w którą z kolei wciela się Daenerys Zrodzona z Burzy Emilia Clarke. Przy całej mojej sympatii dla tej aktorki muszę jednakże stwierdzić, że jest to chyba najbardziej irytująca Sarah Connor, jaką oglądałem w swoim życiu. Nieunikniony romans pary głównych bohaterów wydaje się kompletnie nierealistyczny i wymuszony przez scenariusz. Jason Clarke jako John Connor wypadł całkiem w porządku, niemniej od momentu gdy zamienił się w hybrydę człowieka i maszyny, znalazł się na wyraźniej tendencji spadkowej. Arnold Schwarzenegger po raz kolejny brawurowo wcielił się w podstarzałego Terminatora i dał radę nawet pomimo, że twórcy zrobili niemal wszystko, aby obalić spiżowy pomnik, który wystawił sobie dwoma pierwszymi częściami (m.in. poprzez nazywanie elektronicznego mordercy Dziadkiem). Z ważniejszych ról drugoplanowych warto odnotować solidny występ J.K. Simmonsa, wcielającego się w zapijaczonego policjanta.
źródło: http://www.terminatormovie.com
"Terminator Genisys" stanowiłby dla mnie jeden z największych filmowych zawodów ostatnich lat. Stanowiłby, gdybym po filmie Alana Taylora spodziewał się czegokolwiek dobrego. Niemniej, z ogromnym żalem patrzyłem na kolejną próbę zniszczenia legendy elektronicznego mordercy, tym razem mającą na celu reboot serii w stylu "Avengers". Przy okazji kasowych bohaterów Marvela należy pamiętać, że w napisach końcowych ukryta została scena, która burzy idylliczne zakończenie i potwierdza hipotezę, że przeznaczenia  jednak nie można zmienić (przynajmniej do kolejnej części). Naprawdę, dajcie wreszcie odejść Arnoldowi na zasłużoną emeryturę…
źródło: http://www.terminatormovie.com
Ocena: 3/10 (chociaż nie wiem za co tak wysoka nota).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz