Bez wątpienia pierwsze dwa "Terminatory" to jedne z najlepszych filmów science fiction, jakie powstały w
dziejach kinematografii (przy czym część drugą zdecydowanie przedkładam nad
pierwszą). Późniejsze odsłony to niestety zdecydowanie gorsze produkcje. Do
dzisiaj kompletnie nie wiem co sądzić o trzeciej części z damską wersją
elektronicznego mordercy oraz głupawo młodocianym Johnem Connorem. Z kolei "Terminator Salvation" w reżyserii McG całkowicie zawiódł pokładane w nim
nadzieje. I kiedy pomyślałem sobie, że wreszcie Arnold Schwarzenegger będzie
mógł cieszyć się zasłużoną, spokojną emeryturą, to gruchnęła wieść o kolejnej
reaktywacji projektu. Tym razem na reżyserskim stolcu zasiadł Alan Taylor,
odpowiedzialny za "Thor: The Dark World" oraz całą rzeszę odcinków
przeróżnych seriali. Nie zwiastowało to oczywiście niczego dobrego, poza tym
jak się okazało "Terminator Genisys" miał być rebootem całej serii. Jakkolwiek tego rodzaju przedsięwzięcie
wydawało się być potrzebne jak kurwie
deszcz to obejrzawszy wszystkie poprzednie części nie mogłem odpuścić
kolejnej.
źródło: http://www.impawards.com |
Z prologu filmu dowiadujemy się
jak to ludzkość wiodła wesołą egzystencję, aż w 1997 roku program komputerowy
Skynet, zarządzający m.in. amerykańską bronią nuklearną, uznał, że być może przedstawiciele
gatunku homo sapiens nie stanowią koniecznego elementu do dalszego rozwoju
planety. W efekcie tzw. Dnia Sądu
gatunek ludzki został skutecznie przetrzebiony, a niedobitki toczą walkę o
przetrwanie z bezwzględnymi maszynami. Gdy wydaje się, że zwycięstwo nad
Skynetem jest na wyciągnięcie ręki, przywódca ruchu oporu John Connor (Jason
Clarke) postanawia zabezpieczyć własną egzystencję wysyłając w przeszłość
jednego ze swoich wiernych żołnierzy. Głównym zadaniem sierżanta Kyle’a Reese’a
(Jai Courtney) ma być ochrona matki Connora, Sarah (Emilia Clarke) przed
terminatorami wysłanymi z przyszłości. Jednakże rzeczywistość roku pańskiego
1984 totalnie zaskakuje młodego żołnierza.
źródło: http://www.terminatormovie.com |
Nie da się ukryć, że niektóre rebooty mają poważne uzasadnienie i w
końcowym efekcie wychodzą na dobre całej serii. Za najlepszy przykład może
posłużyć solidny "Star Trek" w reżyserii J.J. Abramsa, który dzięki sprytnemu
zagraniu scenariuszem otworzył całą gamę nowych możliwości – niby błaha zabawa
podróżami w czasie, ale jednakże rozpoczynająca całkowicie nową linię czasową.
I takie właśnie rebooty rozumiem! O
ile "Star Trek" koniecznie potrzebował rewitalizacji, o tyle "Terminator",
będąc klasą samą w sobie, moim zdaniem broni się do dzisiaj w pierwotnej
formie. Niemniej, jak już doskonale wiemy, hajs
się musi zgadzać, a przecież wykorzystanie sprawdzonej marki jest o wiele
mniej ryzykowne niż lokowanie środków w nowe przedsięwzięcie (vide miliony monet utopione w "Johnie Carterze"). Jednakże w nowym "Terminatorze" ktoś widocznie zapomniał przed
kręceniem sprawdzić sensowność scenariusza, bowiem w trakcie seansu widz dziwi
się niczym Kyle Reese. Trudno nie wspomnieć o poważnych lukach w fabule, które
nie zostają w żaden sposób uzasadnione (m.in.: Kto i kiedy wysłał T-800 do 1973
roku by chronił małą Sarah? W jaki sposób Sarah i T-800 byli w stanie zbudować
wehikuł czasu w 1984 roku? Jak to się stało, że Sarah i Kyle przenieśli się do
2017 roku tuż przed premierą systemu operacyjnego?). Gdyby zastanowić się nad
aktualna sytuacją bohaterów, którzy podróżują do roku 2017, to po prostu mózg rozjebany. Kolejna podróż w czasie
powinna bowiem wydatnie wpłynąć na egzystencję Johna Connora, który de facto powinien przestać istnieć.
Aczkolwiek w tej części logika zdarzeń nie ma większego znaczenia, gdyż liczy
się jedynie wartka akcja i nachalne CGI.
źródło: http://www.terminatormovie.com |
Z nieukrywanym żalem patrzyłem
jak najnowsza odsłona "Terminatora" zamienia się w dzieło pokroju "The Avengers".
Odkąd fabuła przestała mieć jakikolwiek sens, liczą się wyłącznie efekty
specjalne, które naprawdę mogą przytłoczyć jedynie swoim bezsensem. Męczące
efektownością, przegięte do granic możliwości i kompletnie nic nie wnoszące
pościgi potrafią wywołać jedynie znużenie. Tsunami CGI niemal wylewa się z
ekranu, wywołując dosyć smutne refleksje nad wyschniętym truchłem tradycyjnych
efektów specjalnych. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie: czy mimo upływu niemal
ćwierćwiecza T-1000 naprawdę wygląda lepiej niż w 1991 roku? Ponadto w filmie
takiego kalibru nie spodziewałem się tak ordynarnego product placement – co najmniej dwa, całkowicie zbędne ujęcia, wyraźnie
pokazują jaką markę butów nosi Kyle Reese. Co ciekawe chociaż wraz z bohaterami
podróżujemy w czasie to nie potrafiłem dostrzec praktycznie żadnych różnic
między rokiem 1984, 1997 oraz 2017. Zatem wielkie brawa za tak zróżnicowaną
scenografię. Naprawdę trudno wskazać mi jakiekolwiek plusy. Jedyny pozytyw
nasuwający się na myśl to ścieżka dźwiękowa.
źródło: http://www.terminatormovie.com |
Jakie motywy kierowały twórcami,
aby w roli Kyle’a Reese’a obsadzić Jaia Courtneya? Naprawdę nie mam pojęcia.
Jakież zasługi i potencjał ma aktor, który tak brawurowo wcielił się w postać Jacka MacClane’a w piątej odsłonie "Die Hard"? Serio? Widocznie pewnych rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć.
Reese w wykonaniu Australijczyka to postać wysoce irytująca z powodu
permanentnego stanu zdziwienia, w którym się znajduje. Praktycznie zero
aktorstwa i emocji. Kurwa, jakże tęsknię za Michaelem Biehnem! Kompletnie
brakuje chemii z Sarah, w którą z kolei wciela się Daenerys Zrodzona z Burzy Emilia Clarke. Przy całej mojej sympatii dla tej aktorki muszę
jednakże stwierdzić, że jest to chyba najbardziej irytująca Sarah Connor, jaką
oglądałem w swoim życiu. Nieunikniony romans pary głównych bohaterów wydaje się
kompletnie nierealistyczny i wymuszony przez scenariusz. Jason Clarke jako John
Connor wypadł całkiem w porządku, niemniej od momentu gdy zamienił się w
hybrydę człowieka i maszyny, znalazł się na wyraźniej tendencji spadkowej. Arnold
Schwarzenegger po raz kolejny brawurowo wcielił się w podstarzałego Terminatora
i dał radę nawet pomimo, że twórcy zrobili niemal wszystko, aby obalić spiżowy
pomnik, który wystawił sobie dwoma pierwszymi częściami (m.in. poprzez nazywanie
elektronicznego mordercy Dziadkiem). Z
ważniejszych ról drugoplanowych warto odnotować solidny występ J.K. Simmonsa,
wcielającego się w zapijaczonego policjanta.
źródło: http://www.terminatormovie.com |
"Terminator Genisys" stanowiłby
dla mnie jeden z największych filmowych zawodów ostatnich lat. Stanowiłby,
gdybym po filmie Alana Taylora spodziewał się czegokolwiek dobrego. Niemniej, z
ogromnym żalem patrzyłem na kolejną próbę zniszczenia legendy elektronicznego mordercy, tym razem mającą na celu reboot
serii w stylu "Avengers". Przy okazji kasowych bohaterów Marvela należy
pamiętać, że w napisach końcowych ukryta została scena, która burzy idylliczne
zakończenie i potwierdza hipotezę, że przeznaczenia jednak nie można zmienić (przynajmniej do kolejnej części).
Naprawdę, dajcie wreszcie odejść Arnoldowi na zasłużoną emeryturę…
źródło: http://www.terminatormovie.com |
Ocena: 3/10 (chociaż nie wiem za co tak wysoka nota).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz