Szczerze powiedziawszy (a raczej
napisawszy) Superman nigdy nie był moim ulubionym superbohaterem. Oczywiście w
dzieciństwie obejrzałem wszystkie filmy z Christopherem Reevem, aczkolwiek nie
wywołały u mnie większych emocji. Podobnie było z serialem "Lois & Clark:
The New Adventures of Superman", w którym w tytułowe role wcielali się Teri
Hatcher oraz Dean Cain – oglądałem, ponieważ wówczas nie było niczego lepszego
na Polsacie. Niestety nie udało mi się zobaczyć "Superman Returns" z 2006 roku,
aczkolwiek uznawałem to za niewielką stratę. Mój stosunek do Supermana uległ
zmianie dopiero, gdy obejrzałem "Kill Bill: Vol. 2". W jednej z ostatnich scen
Bill wygłasza niezwykle interesujący monolog dotyczący superbohaterów. O ile
zdecydowana większość herosów urodziła się zwykłymi ludźmi (przykładowo Batman
czy Spiderman) i dopiero po jakimś czasie przywdziała kostium, o tyle Superman
urodził się jako Kal-El, a Clark Kent jest jedynie jego ludzkim alter ego. I
właśnie najciekawsze jest to jaki kształt Superman nadał swojej przybranej
tożsamości obserwując ludzkość: And what
are the characteristics of Clark Kent. He's weak... he's unsure of
himself... he's a coward. Clark Kent is Superman's critique on the whole human
race. Słowa
Billa zdecydowanie zmieniły moje podejście do tej postaci, dzięki czemu mogłem
odnaleźć głębię w zdawałoby się dziecinnej, komiksowej historyjce. Tego również
oczekiwałem od kolejnego rebootu – Panie i Panowie, przed Wami "Man of Steel"!
źródło: http://www.impawards.com |
Akcja filmu Zacka Snydera
rozpoczyna się na rodzinnej planecie Supermana. Dawna międzygwiezdna potęga i
kolonizacja innych światów to czyste mrzonki. Krypton, rządzony przez dekadenckie
elity, przechodzi aktualnie poważny kryzys. Wyczerpanie się surowców
naturalnych zmusiło ludność do eksploracji jądra planety, która, jak łatwo się
domyślić, nie zwiastuje niczego dobrego. Najwybitniejszy miejscowy naukowiec, a
przy okazji całkiem solidny wojak, Jor-El (Russell Crowe) postuluje wstąpić na
drogę odważnych przodków i eksplorować kosmos, jednakże jego propozycje nie
znajdują poparcia u zblazowanych decydentów. Całkowicie inną drogę obiera
natomiast dobry kryptoński patriota, generał Zod (Michael Shannon), który
niczym Francisco Franco pragnący uchronić Hiszpanię przed czerwoną zarazą,
postanawia przejąć władzę, by wprowadzić rządy silnej ręki. Niestety, mimo
początkowych sukcesów, coup d’état
kończy się spektakularną klęską, a generał Zod i wierni mu żołnierze zostają
zesłani w nicość (dosłownie). W międzyczasie Jor-El, przeczuwając rychłą katastrofę, wysyła
swego nowo narodzonego syna na Ziemię, aby mógł bezpiecznie dorastać w
promieniach młodego słońca. A Krypton, zgodnie z oczekiwaniami naukowca, eksploduje z niebywałym rozmachem.
źródło: http://www.manofsteel.com/ |
W natłoku coraz bardziej
męczących produkcji spod znaku Marvela spodziewałem się, że "Man of Steel" podąży
utartą ścieżką, zapewniającą milionowe zyski. Tymczasem, po raz kolejny,
zostałem kompletnie zaskoczony. Abstrahując od oczywistych wad filmu Zacka
Snydera należy zauważyć, że nie jest to z pewnością cukierkowo-lukrowane dzieło
podlane mdłym sosem komputerowych efektów specjalnych. Oczywiście, jak to w
tego rodzaju konwencji, CGI jest kurewsko nachalne i momentami drażni,
aczkolwiek "Człowiek ze stali" wyróżnia się czymś naprawdę wyjątkowym na tle
podobnych produkcji: lekko mrocznym klimatem. Nie mogę naturalnie przesadzać ze
wspomnianą mrocznością – to nie jest przecież defetystyczno-depresyjne dzieło,
w którym wszyscy bohaterowie popełniają na końcu zbiorowe samobójstwo. Niemniej
kilka motywów znacznie zwiększa powagę całego przedsięwzięcia, czyniąc z
naszego bohatera postać o złożonej psychice. Za najlepszy przykład może
posłużyć scena rozmowy Zoda i Supermana (morze ludzkich czaszek), rozgrywająca
się w umyśle tego drugiego, czy też wyjątkowo brutalne jak na kategorię PG-13
zakończenie filmu. Takich rzeczy w Marvelu nie ogląda się na co dzień, więc
należy to docenić!
źródło: http://www.manofsteel.com/ |
Fabuła jest dosyć ciekawa, gdyż w
interesujący sposób ukazano dzieje Kryptona (chętnie obejrzałbym ewentualny
prequel o eksploracji kosmosu), a także młodość naszego suberbohatera, w której
dopiero odkrywa swoje nieprzeciętne możliwości. Byłem ogromnie zdziwiony
postawą przybranych rodziców Kal-Ela, ponieważ w opozycji do Jor-Ela, Jonathan
Kent (Kevin Costner) pragnie, aby niezwykłe umiejętności pozostały tajemnicą i
nie posłużyły do ochrony ludzi przed różnego rodzaju niebezpieczeństwami. Jest
to tym bardziej szokujące, gdyż po jednym z heroicznych czynów młodego Clarka
ziemski ojciec sugeruje mu, że powinien pozwolić umrzeć swoim kolegom i
koleżankom. Z tego powodu psychika superbohatera nabiera szlifu złożoności, a
nim samym targa wiele wątpliwości natury egzystencjalnej. Niestety Zack Snyder
nie ustrzegł się również błędów. W zbyt wielu miejscach "Man of Steel"
przypomina sztampowe produkcje Marvela: głupawi bohaterowie drugoplanowi,
nadmiar CGI, szybki i mało przekonujący wątek romansowy, nachalny product placement, czy też ratowanie
świata w ostatniej chwili. Poza tym: dlaczego kostium Supermana jest niezniszczalny? Niemniej, dzięki wprowadzeniu wspomnianych mrocznych
elementów, ocena całokształtu przechyla się na jasną stronę mocy.
źródło: http://www.manofsteel.com/ |
Jeśli chodzi o obsadę głównej
roli męskiej to Henry Cavill nie może nic sobie zarzucić. Bardzo fajnie odegrał
egzystencjalne wątpliwości oraz emocje targające Supermanem, a dodatkowo jego
naturalna muskulatura wygląda na ekranie epicko. Niezwykle trafny strzał, zatem
brawa dla Zacka Snydera. W partnerkę naszego bohatera wcieliła się z kolei Amy
Adams. Oprócz niezaprzeczalnie doskonałej prezencji Lois Lane to kobieta (zbyt)
wielu talentów, co może trochę frustrować w czasie oglądania filmu. Niemniej
darzę pannę Adams sporą estymą, więc zaliczam jej występ na plus. W kwestii
rodziców zdecydowanie przedkładam biologicznych nad przybranych ziemskich
opiekunów. Russell Crowe oraz Ayelet Zurer zagrali zdecydowanie lepiej i
ciekawiej niż Kevin Costner i Diane Lane. Przejdźmy zatem do postaci
negatywnych, chociaż czy można nazwać złoczyńcą dobrego kryptońskiego patriotę,
który został genetycznie zaprogramowany do ochrony Kryptona za wszelką cenę?
Oceńcie sami. Michael Shannon, wcielający się w generała Zoda, zrobił dobrą
robotę, tworząc jedną z najciekawszych kreacji antagonistycznych ostatnich lat
(oczywiście jego wysiłki rozpatrujemy w odpowiedniej kategorii, gdzie do boju
stają postacie pokroju Ultrona czy Malekitha). Swoją drogą zwróćcie uwagę na
pewien dysonans: dlaczego Jor-El mógł złamać prawo Kryptona by ratować planetę,
a generał Zod już nie? Hipokryzja?
źródło: http://www.manofsteel.com/ |
W kategorii komiksowych
ekranizacji "Man of Steel" to dla mnie jedno z największych zaskoczeń ostatnich
lat. Oczywiście na miejscu Zacka Snydera dołożyłbym o wiele więcej mroku i
powagi, ale i tak na tle typowych produkcji Marvela "Człowiek ze stali"
wyróżnia się zdecydowanie. Mam nadzieję, że ścieżka obrana przez twórców nie
zostanie zaniechana w kolejnych sequelach, a postać Supermana stanie się
jeszcze bardziej interesująca. A zatem na zachętę daję dosyć wysoką notę.
źródło: http://www.manofsteel.com/ |
Ocena: 6/10.
Dlaczego tylko 6/10 kiedy wieksza część recenzji to superlatywy?
OdpowiedzUsuń"Superlatywy" to zdecydowanie za mocne słowo. Poza tym pamiętajmy z jakim rodzajem kina mamy do czynienia: to po prostu solidne rzemiosło, które momentami wybija się ponad poziom typowych produkcji Marvela.
UsuńOK :)
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że piszesz w pozytywny sposób o tym filmie, stąd moje pytanie.
G.