Oglądając "Woman in Gold" nie
spodziewałem się, że napiszę recenzję. Niestety produkcja w reżyserii Simona
Curtisa wywołała u mnie tak wiele negatywnych emocji i frustracji, iż
pozostawienie ich wyłącznie dla siebie byłoby ogromnym marnotrawstwem. Bardzo lubię
sztukę, więc obejrzenie filmu o pięknym obrazie czołowego przedstawiciela
wiedeńskiego modernizmu zapowiadało się pysznie. Swoją drogą polecam Wam
zapoznać się z twórczością Gustava Klimta – może czasem warto rozszerzyć
horyzonty poza oglądanie obrazków na Kwejku? Wracając jednakże do "Złotej Damy"
to dotychczasowe produkcje, których tematyka obracała się w kręgach sztuki
wyższej były co najmniej solidne (m.in. "Dziewczyna z perłą" czy "The Best Offer")
i tego też spodziewałem się po filmie Simona Curtisa. Niezaprzeczalnym plusem
była obecność Helen Mirren. Niestety znakomite wrażenie już na początku filmu
popsuło pojawienie się na ekranie Ryana Reynolds, któremu do dzisiaj nie
wybaczyłem jeszcze haniebnego "Green Lantern".
źródło: http://www.impawards.com |
"Woman in Gold" to oczywiście historia
oparta na prawdziwych wydarzeniach. Maria Altmann (Helen Mirren),
spadkobierczyni ongiś potężnej i wpływowej żydowskiej rodziny z Wiednia,
wynajmuje niedoświadczonego prawnika Randy’ego Schoenberga (Ryan Reynolds), aby
pomógł w odzyskaniu tytułowego obrazu Klimta, który w przeszłości należał do
jej familii. Po Anschlussie Austrii portret wraz z innymi cennymi dziełami
sztuki został zawłaszczony przez nazistów, by po latach zawisnąć w państwowej
galerii jako dobro narodowe. W sądowej batalii o sprawiedliwość parę bohaterów
wspiera lokalny dziennikarz śledczy, Hubertus (Daniel Brühl).
źródło: http://womaningoldmovie.com |
Oglądając "Woman in Gold" nie
sposób oprzeć się wrażeniu, że jest to film zbudowany dokładnie tak samo jak
znakomita "Philomena". W zasadzie można napisać więcej: pod wieloma względami
produkcję Simona Curtisa można uznać za ordynarną i bezczelną próbę skopiowania
tamtej historii. Nie mam oczywiście na celu podważać autentyczności
przedstawionej opowieści czy też szkalować pierwowzory ekranowych postaci,
aczkolwiek są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. "Złota Dama"
opiera się bowiem na nietypowej relacji starszej pani z o wiele młodszym
prawnikiem. Dodam oczywiście, że oprócz żydowskiego pochodzenia nie mają zbyt
wielu cech wspólnych, dlatego też trudno czasem się im dobrze zrozumieć – a to
już chyba kiedyś widzieliśmy. Ale do szczegółowego opisu pary głównych
bohaterów wrócę w dalszej części recenzji. Twórcy "Philomeny" potrafili
wykrzesać ze zwykłej, obyczajowej historii wciągającą i trzymającą w napięciu opowieść.
Niestety w przypadku "Złotej Damy", która moim zdaniem dysponuje o wiele
większym potencjałem (m.in. dzieła sztuki, międzywojenny Wiedeń, nazistowskie
prześladowania Żydów czy też ciekawa postawa austriackiego rządu odnośnie
zadośćuczynienia ofiarom), nie wystąpiło nic podobnego. Chociaż dzieło Curtisa
trwa niecałe 110 minut to udało mi się je obejrzeć w trzech podejściach. Momentami
ogarniało mnie takie znużenie, że musiałem przerwać projekcję i położyć się
spać.
źródło: http://womaningoldmovie.com |
Rozpatrując prawnicze aspekty "Woman
in Gold" należy zadać sobie zasadnicze pytanie: dlaczego Sąd Najwyższy USA ma
kompetencje do wydawania jakichkolwiek wyroków ingerujących w wewnętrzne
prawodawstwo Austrii? Jakkolwiek słuszne pobudki kierują amerykańskimi sędziami
to ingerencja w przepisy prawne suwerennego państwa wydaje mi się kompletnie
nie na miejscu (aczkolwiek twórcy mogli po prostu zbyt uprościć formalną stronę
filmu). Austria należy przecież od 1995 roku do Unii Europejskiej, która
dysponuje odpowiednimi organami sądowymi do rozpatrywania tego rodzaju spraw.
Wszechwładza Wuja Sama po raz kolejny mocno mnie zirytowała. Generalnie część "Złotej Damy", którą można uznać za dramat sądowy, wypada raczej słabo i
straszliwie jednostronnie: szlachetni bohaterowie, wspierani przez wyjątkowo
prawy, amerykański wymiar sprawiedliwości kontra bezduszni austriaccy
urzędnicy, kierujący się wyłącznie egoistycznym interesem swojej ojczyzny. Moim
zdaniem za najlepsze podsumowanie może posłużyć cytat Niccolo Machiavelliego z
legendarnego Księcia: ludzie prędzej puszczają w niepamięć śmierć
ojca niż stratę ojcowizny. Czy zatem możemy odnaleźć jakiekolwiek zalety?
Generalnie flashbacki z okresu
międzywojennego są w porządku, aczkolwiek daleko im do urywania czegokolwiek. Z
pewnością warto docenić spory przekrój twórczości Gustava Klimta – zawsze
potrafię docenić dzieła sztuki za ekranie. Dodatkowo na plus można zaliczyć
Wiedeń, ale z drugiej strony miasto nad
modrym Dunajem jest piękne samo w sobie. Na szczególną uwagę zasługuje
natomiast piękna i poruszająca sekwencja zamykająca film – ostatnia scena robi
bardzo dobre wrażenie, chociaż wygląda to tak, jakby ktoś udekorował gówno soczystą
wisienką.
źródło: http://womaningoldmovie.com |
Przyjrzyjmy się postaciom oraz
aktorstwu. Główny bohater to wyjątkowo sztampowy typ: spłukany po nieudanym
interesie rozpoczyna pracę w słynnej kancelarii prawnej, aczkolwiek w ramach
przysługi podejmuje się nietypowego zlecenia, ponieważ liczy na miliony monet. Jak bardzo łatwo się
domyślić wraz z rozwojem akcji Randy porzuca początkowe ekonomiczne podejście
do sprawy na rzecz czystego altruizmu. Co więcej, chociaż całe życie spędził w
USA, to budzi się w nim świadomość austriackiego Żyda (sic!). I być może to
wszystko byłoby nawet do przełknięcia, gdyby nie jeden problem: Ryan Reynolds.
Aktor po raz kolejny udowodnił, że nie jest w stanie godnie zagrać głównej
roli. Jego postać to po prostu wysoce upośledzona wersja Martina Sixsmitha z "Philomeny": pozbawiona błysku, humoru, charakteryzująca się jedynie fatalnym
odgrywaniem emocji. Prawdziwy dramat. Na tle tejże gównianej kreacji błyszczy
natomiast Helen Mirren (w zasadzie przy takim poziomie gry Reynoldsa to nawet
Michał Milowicz mógłby mieć szansę na rolę życia). Maria to niezwykle ciepła
postać, aczkolwiek o wiele bardziej kapryśna, zadziorna i dystyngowana od
tytułowej Philomeny. Mimo wszystko Helen Mirren jest klasą samą w sobie i z
przyjemnością oglądałem ją na ekranie. Trzeci ważny bohater to Hubertus (imię
niczym z "Harry’ego Pottera") – pod względem scenariusza postać może nawet
bardziej żenująca niż Randy. Cóż bowiem może motywować austriackiego
dziennikarza śledczego do pomocy w odzyskaniu obrazu? Oczywiście grzechy
popełnione przez ojca-nazistę! Bitch, please! Uwierzcie, że patrzenie jak
Daniel Brühl męczy się w okowach scenariusza naprawdę nie należy do
przyjemności. Poza tym na drugim planie nie dzieje się kompletnie nic
ciekawego. Totalnie bezbarwna Katie Holmes (żona Randy’ego) czy cała armia
bezdusznych austriackich urzędników nie urywają dupy. Również trudno wyróżnić
kogokolwiek z aktorów pojawiających się we flashbackach Marii. Niemniej, warto
odnotować, że w filmie pojawia się Tywin Lannister Charles Dance.
źródło: http://womaningoldmovie.com |
Mając spore oczekiwania odnośnie "Woman in Gold" jestem wysoce rozczarowany produkcją Simona Curtisa. Miałki
scenariusz, ogrom zmarnowanego potencjału oraz haniebnie żenująca gra aktorska
Ryana Reynoldsa przesłaniają kompletnie nieliczne zalety filmu. Film można
polecić jedynie ze względu na Helen Mirren oraz dosyć często pojawianie się na
ekranie tytułowego obrazu Gustava Klimta.
Tytułowy obraz Gustava Klimta. (źródło: http://womaningoldmovie.com) |
Ps.
W czerwcu 2006 roku "Złota Dama" została kupiona za 135 milionów USD przez Ronalda Laudera.
Ocena: 4/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz