poniedziałek, 21 kwietnia 2014

"Hobo with a Shotgun"



There are bad days. And there are legendary bad days – te słowa Richarda B. Riddicka idealnie podsumowują pewną kwietniową niedzielę, kiedyż po przebudzeniu nieoczekiwanie okazało się, iż trud może zaraz zostać skończony. Był to bowiem jeden z tych dni, gdy wieko życia przyciska nas znacznie mocniej niż zwykle i po raz kolejny okłamujemy się, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Gdy minął pierwszy, a potem drugi i trzeci kryzys pojawiła się nieśmiała myśl, aby może jednak niedzielę wypełniło coś więcej niż totalna marnacja w oczekiwaniu na nadejście mroku lub końca żywota. Ze względu na relatywnie ograniczone możliwości intelektualne wysublimowana rozrywka była wprost nie do przyjęcia. Nieakceptowalne wydawały się również wszelkie filmy, które wymagały od widza czegokolwiek. Potrzebna była produkcja z prostym przekazem, nieskomplikowana i łatwa w odbiorze, a najlepiej, żeby tytuł streszczał zawartość. "Hobo with a Shotgun" (genialny w swej prostocie tytuł) wydawał się najlepszym kandydatem.
źrodło: http://www.impawards.com
"Hobo with a Shotgun" to produkcja o rodowodzie podobnym do "Machete". Podobnie jak w przypadku filmu Roberta Rodrigueza pomysł zaczerpnięto z jednego z trailerów z "Grindhouse". Fabuła jest bardzo nieskomplikowana i w zasadzie tak jak pisałem wyżej streszcza ją tytuł. Do niewielkiego miasteczka, przeżartego korupcją, brudnymi gliniarzami i zbrodnią, przybywa tytułowy Hobo (Rutger Hauer – co za upadek). Początkowo nasz bohater zajmuje się tym co każdy amerykański włóczęga: chleje, żebrze i zbiera puszki, aby zrealizować marzenie o zakupie kosiarki o wartości niecałych 40 USD. Jednakże z czasem skala przemocy zaczyna wywierać na nim coraz bardziej negatywne piętno. W końcu, nie mając nic do stracenia, chwyta za shotguna i zaczyna oczyszczać ulice z mentów jako ostatni sprawiedliwy.
Jako Hobo Rutger Hauer wygląda niezwykle realistycznie.
źródło: http://screenrant.com
Po "Hobo with a Shotgun" oczekiwałem naprawdę niewiele. Liczyłem po prostu na łatwą rozrywkę, coś w stylu pierwszego "Machete" albo chociaż "Crank". Brutalna przemoc, dobre one-linery, a może nawet czasem piękne kobiety. Niestety Jason Eisener (kompletny no name dla mnie) nie potrafił sprostać moim wygórowanym oczekiwaniom. Napiszę więcej: reżyser kompletnie spierdolił wszystko w momencie, gdy postanowił nakręcić ten film. "Hobo with a Shtogun" jest najzwyczajniej tragiczny! Mimo, że trwa jedynie (aż?) 86 minut myślałem, iż nie dojadę do końca. Naprawdę ostatkiem willpower udało mi się znieść ten haniebny wytwór kinematografii i dotrzeć do końcowych napisów. Generalnie produkcja Eisenera jest tak zła, że aż trudno zdecydować się od czego zacząć hejtowanie. Jako, że fabuła streszcza się w tytule to łatwo się domyślić, iż nie ma żadnego sensu. Hobo porusza się po mieście z shotgunem fragując wszystko, co uzna za niegodne stąpania po jego ulicach – gwałcicieli, złodziejów, pederastów, alfonsów, handlarzy narkotyków itp. – lista jest naprawdę długa. Momentami przypomina to jakiś groteskowy, upośledzony rampage z serii GTA (polecam sceny zażywania kokainy). Przemoc może wydawać się potworna, ale ja za dużo już widziałem, aby wywarło to na mnie większe wrażenie. No może z wyjątkiem sceny spalenia miotaczem płomieni szkolnego autobusu z dzieciakami – to może wydać się dosyć awangardowe wobec dotychczasowych zasad ekranowego mordowania. Niestety pozostała brutalna przemoc wypada bardzo groteskowo, ponieważ z każdej odciętej/odstrzelonej kończyny tryskają gejzery krwi. Z tego powodu można odnieść wrażenie, że bohaterowie filmu to zwyczajne baloniki wypełnione czerwoną posoką.
Drake - straszliwie przerysowany villain.
źródło: http://screenrant.com
"Hobo with a Shotgun" cechuje się wprost tragicznymi dialogami i wyjątkowo czerstwymi one-linerami. Słuchanie opowieści o niedźwiedziach łaknących ludzkiej krwi czy też marzeń o kosiarce sprawiło, że naprawdę zacząłem poważnie myśleć o samobójstwie. Postacie oraz aktorstwo to już prawdziwa kpina z widowni. Villain jest tak kompletnie przerysowany i groteskowy, że nie nadawałby się nawet do niejednego komiksu. Brian Downey wcielając się w Drake’a musiał chyba naprawdę uderzyć w prawdziwy koks na planie, aby stworzyć tak odpychającą kreację łączącą w sobie cechy wszystkich największych kinowych pojebów. O upadku Rutgera Hauera, wcielającego się w tytułowego bezimiennego Hobo, nawet nie mam ochoty szczególnie się rozpisywać, więc jego wysiłki aktorskie opiszę jednym słowem – żenua. Nick Bateman w roli Ivana przyjął podobną manierę jak Brian Downey, więc nie ma o czym pisać, aby nie przywołać tej fatalnej traumy. Jakiekolwiek jasne punkty? Z ciemnej strony mogę warunkowo pochwalić Gregory’ego Smitha za w miarę przystępną i niezbyt mocno żenująca postać Slicka. Z bohaterów pozytywnych na pewno muszę wyróżnić Molly Dunsworth (Abby). Nie dość, że bardzo ładnie wyglądała na ekranie, to jeszcze czasami miała przebłyski średniej gry aktorskiej. I w zasadzie tylko za postać Abby (ładna tak bardzo) oraz Slicka "Hobo with a Shotgun" nie został spuszczony na wieki w nieskończoną otchłań.
Abby - najjaśniejszy punkt "Hobo with a Shotgun".
źródło: http://screenrant.com
"Hobo with a Shotgun" to film, który po prostu sprawia widzowi ból. Kompletnie nieudane przedsięwzięcie, straszliwie męczące, dłużące się i fatalne w odbiorze. Eisener potwierdził tezę, że do robienia prostych i rozrywkowych filmów trzeba mieć jednak prawdziwy talent. Jeśli chcecie zmarnować 86 minut swojego życia na to gunwo – proszę bardzo. Zdecydowanie jednak lepiej obejrzeć 3-minutowy trailer z "Grindhouse" i wyprzeć ze świadomości fakt, że "Hobo with a Shotgun" w ogóle został kiedykolwiek nakręcony. Rzadko odradzam oglądanie filmów, ale tym razem naprawdę przestrzegam. Porzućcie wszelką nadzieję, Wy którzy to włączycie!
Slick - trochę mniej jasny punkt "Hobo with a Shotgun".
źródło: http://screenrant.com
Jako, że recenzja rozpoczęła się od fatalnych skutków spożycia to na koniec sparafrazuję słowa Charlesa Bukowskiego:

Rano było rano, a ja wciąż żyłem.
Napiszę recenzję – pomyślałem.
A potem to zrobiłem.

Ocena: 2/10 (głównie za to, że podoba mi się Molly Dunsworth).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz