There are bad days. And there
are legendary bad days – te słowa Richarda B. Riddicka idealnie podsumowują
pewną kwietniową niedzielę, kiedyż po przebudzeniu nieoczekiwanie okazało się,
iż trud może zaraz zostać skończony. Był to bowiem jeden z tych dni, gdy wieko
życia przyciska nas znacznie mocniej niż zwykle i po raz kolejny okłamujemy
się, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Gdy minął pierwszy, a potem drugi
i trzeci kryzys pojawiła się nieśmiała myśl, aby może jednak niedzielę
wypełniło coś więcej niż totalna marnacja w oczekiwaniu na nadejście
mroku lub końca żywota. Ze względu na relatywnie ograniczone możliwości
intelektualne wysublimowana rozrywka była wprost nie do przyjęcia.
Nieakceptowalne wydawały się również wszelkie filmy, które wymagały od widza
czegokolwiek. Potrzebna była produkcja z prostym przekazem, nieskomplikowana i
łatwa w odbiorze, a najlepiej, żeby tytuł streszczał zawartość. "Hobo with a Shotgun" (genialny w swej prostocie tytuł) wydawał się najlepszym kandydatem.
źrodło: http://www.impawards.com |
"Hobo with a Shotgun" to
produkcja o rodowodzie podobnym do "Machete". Podobnie jak w przypadku filmu
Roberta Rodrigueza pomysł zaczerpnięto z jednego z trailerów z "Grindhouse". Fabuła jest bardzo nieskomplikowana i w
zasadzie tak jak pisałem wyżej streszcza ją tytuł. Do niewielkiego miasteczka,
przeżartego korupcją, brudnymi gliniarzami i zbrodnią, przybywa tytułowy Hobo
(Rutger Hauer – co za upadek). Początkowo nasz bohater zajmuje się tym co każdy
amerykański włóczęga: chleje, żebrze i zbiera puszki, aby zrealizować marzenie
o zakupie kosiarki o wartości niecałych 40 USD. Jednakże z czasem skala
przemocy zaczyna wywierać na nim coraz bardziej negatywne piętno. W końcu, nie
mając nic do stracenia, chwyta za shotguna i zaczyna oczyszczać ulice z mentów
jako ostatni sprawiedliwy.
Jako Hobo Rutger Hauer wygląda niezwykle realistycznie. źródło: http://screenrant.com |
Po "Hobo with a Shotgun"
oczekiwałem naprawdę niewiele. Liczyłem po prostu na łatwą rozrywkę, coś w
stylu pierwszego "Machete" albo chociaż "Crank". Brutalna przemoc, dobre one-linery, a może nawet czasem piękne
kobiety. Niestety Jason Eisener (kompletny no
name dla mnie) nie potrafił sprostać moim wygórowanym oczekiwaniom. Napiszę więcej: reżyser kompletnie
spierdolił wszystko w momencie, gdy postanowił nakręcić ten film. "Hobo with a
Shtogun" jest najzwyczajniej tragiczny! Mimo, że trwa jedynie (aż?) 86 minut
myślałem, iż nie dojadę do końca. Naprawdę ostatkiem willpower udało mi się znieść ten haniebny wytwór kinematografii i
dotrzeć do końcowych napisów. Generalnie produkcja Eisenera jest tak zła, że aż
trudno zdecydować się od czego zacząć hejtowanie.
Jako, że fabuła streszcza się w tytule to łatwo się domyślić, iż nie ma żadnego
sensu. Hobo porusza się po mieście z shotgunem fragując wszystko, co uzna za niegodne stąpania po jego ulicach –
gwałcicieli, złodziejów, pederastów, alfonsów, handlarzy narkotyków itp. –
lista jest naprawdę długa. Momentami przypomina to jakiś groteskowy,
upośledzony rampage z serii GTA
(polecam sceny zażywania kokainy). Przemoc może wydawać się potworna, ale ja za
dużo już widziałem, aby wywarło to na mnie większe wrażenie. No może z
wyjątkiem sceny spalenia miotaczem płomieni szkolnego autobusu z dzieciakami –
to może wydać się dosyć awangardowe wobec dotychczasowych zasad ekranowego
mordowania. Niestety pozostała brutalna
przemoc wypada bardzo groteskowo, ponieważ z każdej odciętej/odstrzelonej
kończyny tryskają gejzery krwi. Z tego powodu można odnieść wrażenie, że
bohaterowie filmu to zwyczajne baloniki wypełnione czerwoną posoką.
Drake - straszliwie przerysowany villain. źródło: http://screenrant.com |
"Hobo with a Shotgun" cechuje się
wprost tragicznymi dialogami i wyjątkowo czerstwymi one-linerami. Słuchanie opowieści o niedźwiedziach łaknących
ludzkiej krwi czy też marzeń o kosiarce sprawiło, że naprawdę zacząłem poważnie
myśleć o samobójstwie. Postacie oraz aktorstwo to już prawdziwa kpina z
widowni. Villain jest tak kompletnie
przerysowany i groteskowy, że nie nadawałby się nawet do niejednego komiksu.
Brian Downey wcielając się w Drake’a musiał chyba naprawdę uderzyć w prawdziwy
koks na planie, aby stworzyć tak odpychającą kreację łączącą w sobie cechy
wszystkich największych kinowych pojebów. O upadku Rutgera Hauera, wcielającego
się w tytułowego bezimiennego Hobo, nawet nie mam ochoty szczególnie się
rozpisywać, więc jego wysiłki aktorskie opiszę jednym słowem – żenua.
Nick Bateman w roli Ivana przyjął podobną manierę jak Brian Downey, więc nie ma
o czym pisać, aby nie przywołać tej fatalnej traumy. Jakiekolwiek jasne punkty? Z
ciemnej strony mogę warunkowo pochwalić Gregory’ego Smitha za w miarę
przystępną i niezbyt mocno żenująca postać Slicka. Z bohaterów pozytywnych na
pewno muszę wyróżnić Molly Dunsworth (Abby). Nie dość, że bardzo ładnie
wyglądała na ekranie, to jeszcze czasami miała przebłyski średniej gry
aktorskiej. I w zasadzie tylko za postać Abby (ładna tak bardzo) oraz Slicka "Hobo with a Shotgun" nie został spuszczony na wieki w nieskończoną otchłań.
Abby - najjaśniejszy punkt "Hobo with a Shotgun". źródło: http://screenrant.com |
"Hobo with a Shotgun" to film,
który po prostu sprawia widzowi ból. Kompletnie nieudane przedsięwzięcie,
straszliwie męczące, dłużące się i fatalne w odbiorze. Eisener potwierdził
tezę, że do robienia prostych i rozrywkowych filmów trzeba mieć jednak
prawdziwy talent. Jeśli chcecie zmarnować 86 minut swojego życia na to gunwo
– proszę bardzo. Zdecydowanie jednak lepiej obejrzeć 3-minutowy trailer z "Grindhouse" i wyprzeć ze świadomości fakt, że "Hobo with a Shotgun" w ogóle został
kiedykolwiek nakręcony. Rzadko odradzam oglądanie filmów, ale tym razem
naprawdę przestrzegam. Porzućcie wszelką nadzieję, Wy którzy to włączycie!
Slick - trochę mniej jasny punkt "Hobo with a Shotgun". źródło: http://screenrant.com |
Jako, że recenzja rozpoczęła się od fatalnych skutków spożycia to na koniec sparafrazuję słowa Charlesa Bukowskiego:
Rano było rano, a ja wciąż
żyłem.
Napiszę recenzję – pomyślałem.
A potem to zrobiłem.
Ocena: 2/10 (głównie za to, że
podoba mi się Molly Dunsworth).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz