Space, the final frontier. – śmiało mogę napisać, że od tego
monologu zaczęła się moja fascynacja s-f. W zamierzchłych czasach mojego
dzieciństwa tak właśnie przemówił do mnie kapitan Jean-Luc Picard, objawiając
ukryte dotychczas prawdy. Do dziś z łezką w oku wspominam czasy, gdy z
rozdziawionym pyskiem siedziałem przez telewizorem pochłaniając przygody załogi
USS Enterprise w "Star Trek: The Next
Generation". Potem przyszedł czas na "Star Trek: Deep Space Nine", "Star Trek:
Voyager", "Star Trek: Enterprise", niemal wszystkie filmy kręcone na podstawie
serii oraz godziny spędzone na katowaniu Starfleet Command II. Co ciekawe dosyć
późno zacząłem oglądać oryginalny "Star Trek" z lat 60-tych. Po niemal 50
latach serial może wzbudzać uśmiechy politowania u współczesnych widzów.
Niemniej uważam, że przy ówczesnych możliwościach twórcy stworzyli doskonałe i
ponadczasowe dzieło. Kiedy J.J. Abrams zabierał się do rebootowania serii miałem nadzieję, że Star Trek zostanie godnie
wprowadzony w XXI wiek. Pierwsza odsłona na pewno nie przyniosła hańby całemu
uniwersum, aczkolwiek nie była również szczególnie wybitną produkcją. Ot,
solidne kino rozrywkowe, bez większych ambicji. Po sequelu, swoją drogą
znakomicie zatytułowanym, spodziewałem się zatem zbliżonego poziomu.
źródło: http://www.impawards.com |
"Star Trek: Into Darkness"
rozpoczyna się na cywilizacyjnie niedorozwiniętej planecie położonej na
totalnym zadupiu kosmosu. Kapitan Kirk (Chris Pine) ratuje życie Spockowi
(Zachary Quinto), ale przy okazji łamie słynną Pierwszą Dyrektywę Federacji. W efekcie tubylcy zaczynają czcić
statek kosmiczny Federacji, a nasz dzielny bohater zostaje pozbawiony dowództwa
USS Enterprise i skazany na banicję w
Akademii Gwiezdnej Floty. Niemniej dzięki protekcji admirała Pike’a (Bruce
Greenwood) Kirk ponownie dostaje szansę jako pierwszy oficer. Wkrótce staje
przed możliwością udowodnienia swoich kompetencji do dowodzenia, ponieważ
Federacja staje na krawędzi wojny z Imperium Klingońskim.
źródło: http://trekmovie.com |
Gdybyście zadali mi pytanie czego
najbardziej oczekuję od "Star Trek" to od dawna mam przygotowaną odpowiedź. Chcę wreszcie
tej pierdolonej wojny z Imperium Klingońskim! Chcę patrzeć jak dreadnoughty Federacji masakrują flotę
Klingonów! Pragnę romulańskich krążowników wychodzących nagle z kamuflażu,
epickich bitew, totalnego rozpierdolenia uniwersum! A zamian dostaję raczej
kameralne (w znaczeniu jeden statek) misje po zadupiach kosmosu. Rozumiem, że w
filmach przed rebootem to było do
przyjęcia, ale skoro na mostek kapitański wszedł J.J. Abrams to moje
oczekiwania wzrosły w postępie geometrycznym. I nie mówcie mi tutaj, że
wpierdol, który w pierwszej odsłonie spuścił Federacji Nero może zadowolić moją
ambicję! Niemal od początku wiedziałem, że "Stark Trek: Into Darkness" nie
będzie częścią, która spełni moje oczekiwania pod tym względem. Ku mojemu wielkiemu
rozczarowaniu twórcy nie pokusili się nawet o choćby malutką potyczkę USS Enterprise z Klingonami. Swoją drogą
patrząc na baty, jakie w filmie zbiera okręt Kirka, to strach pomyśleć o
potencjalnych stratach. Chociaż USS Enterprise
wygląda majestatycznie (szczególnie w scenie startu na zadupnej planecie), a
wnętrza są po prostu futurystycznie przepiękne, to został wykonany chyba z
najtańszych możliwych komponentów. Jedna salwa z fazerów i od razu wyrwa na pół
okrętu, ćwierć załogi wyssane w próżnię i całkowite pozbawienie zasilania.
Osłony to prawdopodobnie były zamontowane tylko dla picu i nigdy nie działały
poprawnie. Swoją drogą pytanie do prawdziwych nerdów: czy można podróżować w WARP z podniesionymi tarczami?
źródło: http://trekmovie.com |
"Star Trek: Into Darkness" w dalszym
ciągu wpisuje się idealnie w typowe rozwiązania dla całego uniwersum. Kto
bierze udział w najbardziej niebezpiecznych misjach behind enemy lines? Oczywiście nieustraszony kapitan Kirk i
najważniejsi oficerowie z mostka. Na samym końcu recenzji znajdziecie zestawienie
kto i kiedy powinien zginąć, gdyby postawiono na większy realizm (oczywiście
grube spoilery). Warto również
zauważyć, że jedną ulubionych czynności wszystkich załóg okrętów Federacji jest
używanie rdzenia napędu WARP do wszystkiego poza pierwotnym przeznaczeniem.
Zwykle objawia się to w następujący sposób: mamy problem, którego nie umiemy
rozwiązać normalnie, więc wyrzućmy rdzeń w kosmos, epicka eksplozja powinna
pomóc. Przyszłość Ziemi po raz kolejny jawi się raczej w optymistycznym
wariancie, praktycznie trudno dostrzec jakąkolwiek biedę do reprezentowania.
Zdecydowanie inaczej jest na Kronosie, rodzimej planecie Klingonów, aczkolwiek
jest to ówczesny trzeci świat kosmosu. Sami Klingoni w porównaniu do seriali
wyglądają jakoś dziwnie, aczkolwiek doceniam oryginalność J.J. Abramsa.
źródło: http://trekmovie.com |
Reżyser świetnie poradził sobie z
obsadą już pierwszej części, więc w zasadzie niewiele można w tym temacie
dodać. Chris Pine jako odważny, ale i wyjątkowo lekkomyślny kapitan Kirk,
sprawdza się znakomicie i naprawdę jest godnym następcą swoich poprzedników.
Zachary Quinto również wypada dobrze, aczkolwiek nie ma najmniejszego podbicia
do Leonarda Nimoya, którego również oglądamy w filmie. Zoe Saldana jako Uhura
wygląda bardzo dobrze i widać prawdziwą chemię między jej postacią i Spockiem.
Simon Pegg (Scotty), Anton Yelchin (Chekov) oraz John Cho (Sulu) doskonale
mierzą się ze swoim legendarnymi drugoplanowymi odpowiednikami. Jednakże
największe brawa należą się Karlowi Urbanowi za rolę McCoya (znanego także jako
Bones). Kreacja, która tak bardzo różni się od jego dotychczasowego wizerunku,
zasługuje na wyjątkową pochwałę. Pewnym zgrzytem było dla mnie natomiast
zaangażowanie Benedicta Cumberbatcha. Naprawdę nie potrafię zrozumieć zachwytów
nad tym aktorem. W "Star Treku" wypadł raczej poprawnie i jego rola raczej nie
zapadnie mi w pamięć.
źródło: http://trekmovie.com |
Chociaż w recenzji znalazło się
relatywnie wiele hejtu to jednak uważam "Star
Trek: Into Darkness" za bardzo solidne kino rozrywkowe. Po prostu znam serię
tak dobrze, że wypisywanie pewnych zalet uważam za zbędne. Poza tym uniwersum
Star Trek darzę ogromnym sentymentem, więc nawet na najgorsze ścierwo spojrzę
łaskawszym okiem. J.J. Abrams postawił na bardzo dobre aktorstwo, niekiedy
olśniewające efekty i wartką akcję. Czegóż można wymagać więcej? Kupuję jego
wizję i czekam na upragnioną wojnę Federacji z Imperium Klingońskim.
Ocena: 6/10.
źródło: http://trekmovie.com |
*GRUBE SPOILERY*
Gdyby J.J. Abrams potraktował
realizm trochę bardziej serio to w "Star Trek: Into Darkness" bohaterowie
powinni umrzeć w następujących okolicznościach:
- Kirk i McCoy giną na zadupnej planecie z ręki miejscowego elementu lub po skoku z urwiska,
- Spock umiera w wulkanie,
- Kirk i całe dowództwo Gwiezdnej Floty zostają zaszlachtowani w Daystrom,
- Uhura ponosi śmierć na Kronosie (wraz z resztą ekipy w sumie),
- USS Enterprise zostaje zniszczony w WARP,
- USS Enterprise zostaje zniszczony w starciu z dreadnoughtem,
- Kirk i Khan umierają w czasie kosmicznego spaceru,
- Khan ginie w eksplozji torped fotonowych,
- USS Enterprise spala się wchodząc w atmosferę bez osłon,
- Kirk i Scotty ponoszą tragiczną śmierć biegnąc do maszynowni,
- Kirk umiera w rdzeniu reaktora WARP (gdzie umarł de facto),
- Khan ginie w katastrofie dreadnoughta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz