czwartek, 19 września 2013

"Get Carter" (2000)

Dzięki recenzji "The 6th Day" wiemy już czym zajmował się Arnold Schwarzenegger na przełomie wieków (a raczej w jakich chujowiznach brał udział). Dziś natomiast przyjrzymy się działalności jego największego rywala z lat chwały w analogicznym okresie. Od czasów recenzowanego kiedyś "Specjalisty" do pierwszych prób reaktywacji Rocky'ego i Johna Rambo minęła ponad dekada. W tym czasie Sylvester Stallone brał udział w wysoce żenujących projektach, o których po prostu żal pisać. Można zatem stwierdzić, że podobnie jak w przypadku Arniego, jego kariera aktorska przeżywała wówczas głęboki regres. W 2000 roku Sly wystąpił w remake'u angielskiego klasyka z 1971 roku. Oryginalne "Get Carter" z Michaelem Cainem w roli głównej jest uznawane za jeden z najlepszych filmów poświęconych tematyce kryminalnej w dziejach dumnego Albionu. Wydaje się, że nowa wersja niestety nie podbiła serc widowni, o czym najlepiej świadczy wymowne 24% na Metascore. Tak wysoka ocena stanowiła dla mnie sporą zachętę, ponieważ tęskniłem za dobrym hejtingiem. Od razu przyznaję, że nie widziałem jeszcze oryginału (nad czym bardzo ubolewam), toteż w recenzja nie będzie miała charakteru porównawczego.
źródło: http://www.impawards.com
Kilkanaście lat temu Jack Carter (Sylvester Stallone) porzucił rodzinne Seattle na rzecz Las Vegas. W jaskini hazardu zajął się odzyskiwaniem należności od opornych i zapominalskich dłużników (metoda wpierdol + wpierdol), przez co całkowicie olał swoją rodzinę. Dopiero wieść o śmierci brata skłoniła go do powrotu do miasta. Jack od samego początku ma wątpliwości, ponieważ wypadek w którym po pijaku zginął Richie wydaje mu się wysoce podejrzany. Ponadto sam będąc uwikłanym w ciemnie interesy zaczyna wierzyć, że również jego brat wplątał się w jakąś kryminalną aferę. Zatem jak w milijonie podobnych produkcji Carter rozpoczyna prywatne śledztwo, które ma doprowadzić go do domniemanych zabójców Richiego.
Dobra stylówka to podstawa sukcesu.
źródło: http://www.imdb.com
W zasadzie po obejrzeniu "Get Carter" nie mogę się dziwić, że nowa wersja stała się obiektem powszechnego hejtingu. W filmie Stephena Kaya (dla mnie kompletny reżyserski no name) trudno znaleźć jakiekolwiek elementy, które wyróżniałyby go na tle setek podobnych produkcji. Pierwszy zarzut mogę postawić samej intrydze – jest mocno średnio wciągająca, w zasadzie nudna, całkowicie nieprzekonująca, a na dodatek łatwo przewidywalna. W efekcie powstała miałka i rozlazła produkcja, na której naprawdę ciężko skupić uwagę. Za dużo tutaj udziwnień – po co wprowadzono postać multimilionera Kinneara (Alan Cumming)? Czy wnosi cokolwiek ważnego do fabuły? A już pomieszanie jego wątku z branżą porno wydaje się być kompletnie bezsensowne. Brak napięcia był widoczny aż nadto, przez co w dupie miałem los głównego bohatera. I nawet nie mam za bardzo pretensji do Stallone'a za jego wysiłki aktorskie, bo widać, że się chłopak stara, ale z takiego scenariusza nic wykrzesać sam nie zdołał. Nawet pościg samochodowy był kompletnie pozbawiony dynamiki i choćby śladowych emocji. Jedyne skojarzenie jakie nasuwa mi się do określenia dialogów to czerstwe.
"Jebać biedę!"
źródło: http://www.imdb.com
Jeśli miałbym wskazać jakiekolwiek plusy to z pewnością będzie to ścieżka dźwiękowa, ładne górskie plenery z pola golfowego oraz scena rozgrywająca się cmentarzu w czasie pogrzebu Richiego. Zasadniczo mogę również pochwalić starania by nadać filmowi jakiś klimat. W większości ujęć albo pada deszcz albo jest pochmurno, co bardzo dobrze oddaje wylansowany przez Hollywood wizerunek Seattle. Słońce pojawia się jedynie na samym końcu, ale jest to zagrywka bardzo sztampowa – swoiste i kompletnie zbędne podkreślenie takiego, a nie innego zakończenia. Ponadto w tym bezkresnym oceanie filmowej nędzy nieźle zarysowano relację Jacka z jego bratanicą Doreen (Rachael Leigh Cook). Ich konwersacje wydawały mi się w miarę interesujące – oczywiście jeżeli spojrzymy przez pryzmat całego "Get Carter". Niewiele więcej mogę napisać o zaletach filmu. Przynajmniej dla mnie Stallone dosyć dziwnie wygląda w garniturze i trochę czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do takiego outfitu. Przecież przez lata zapierdalał po dżungli lub po ringu obnażony do pasa! Niemniej jako twardy i nieustępliwy Jack Carter wypada całkiem poprawnie – nie twierdzę, że jest to jakaś szczególnie zajebista rola, ale można go znieść bez bólu. Oprócz Sly'a w "Get Carter" znalazło się kilku niezłych aktorów. W ukłonie dla oryginału zarekrutowano Michaela Caine'a (Brumby), który tym razem nie gra jeszcze wariacji Alfreda z Batmana. Brawa dla twórców za angaż, bo Caine to klasa sama w sobie, ale następnym razem mogliby się postarać bardziej, ponieważ występ w takiej produkcji powodem do chwały nie jest. W roli głównego badassa oczywiście pojawia się Mickey Rourke (Cyrus). Aktor nie musiał się nawet specjalnie starać, ponieważ wygląd jego parszywej mordy sprawia, że automatycznie klasyfikujemy go jako czarny charakter. Jeśli chodzi o ocenę jego roli to fajnie, że jest, ale poza tym wiele nie wnosi do filmu. Brawa natomiast z pewnością należą się Rachael Leigh Cook, ponieważ jak wspominałem wyżej jej kreacja wnosi pewne ożywienie do tego wszechobecnego marazmu. Oprócz wymienionych wyżej w "Get Carter" pojawia się m.in.: Rhona Mitra, John C. McGinley oraz znany z "Sons of Anarchy" Mark Boone Junior.
Na bogato.
źródło: http://www.imdb.com
Czy jestem zatem rozczarowany po obejrzeniu "Get Carter"? Zdecydowanie nie, ponieważ doskonale wiedziałem czego się spodziewać po tym remake'u. Niemniej nie jest to film aż tak zły by zasługiwać na wyjątkowo niską notę z Metascore. W trakcie oglądania zastanawiałem się nawet nad wystawieniem trochę wyższej wyceny niż poniżej, aczkolwiek pisząc recenzję zreflektowałem się, iż nie mam żadnych argumentów by ją obronić. Jednakże "Get Carter" podobał mi się o wiele bardziej niż "The 6th Day" i jeśli kiedyś będzie możliwość, to podniosę mu ocenę o połowę (chociaż w sumie nie wiem skąd taka potrzeba u mnie występuje). Z seansu zapamiętam na pewno ogromny marazm twórców i Stallone'a w garniturze – widok dla mnie wyjątkowy. Kino typu obejrzeć, ocenić i zapomnieć!
"Zobacz, elegancko jest na ulicy."
źródło: http://www.imdb.com
Ocena: 3/10. 

Recenzja oryginału z 1971 roku - "Get Carter" (1971)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz