wtorek, 7 listopada 2017

"Blade Runner 2049" (2017)



 I have memories, but I can't tell if they're real.

Od premiery bez mała jednego z najważniejszych filmów w historii nie tylko science fiction, ale i całej kinematografii minęło 35 długich lat. Chociaż od dawna mówiło się na mieście o remake’u lub sequelu "Blade Runnera" to niezbyt chciało mi się wierzyć, że ktokolwiek podejmie się tego nie lada wyzwania. Niemniej moda na odświeżanie klasyków ma się w najlepsze (mimo różnych efektów końcowych) i na nic w tej kwestii zdają się moje obawy czy niezbyt optymistyczne podejście. Tym razem na reżyserskim stolcu zasiadł Denis Villeneuve i trzeba przyznać, że po ostatnich osiągnięciach Ridleya Scotta (żenujący głupotą "Alien: Covenant") może to nawet lepiej. Kanadyjczyk miał już na koncie kilka ciekawych produkcji (m.in.: "Prisoners", "Enemy" czy "Sicario"), a jego ostatni flirt z s-f w postaci "Arrival" przyjęto nadspodziewanie dobrze. Niemniej podziwiam człowieka, ponieważ do podjęcia się wyzwania tak dużego kalibru trzeba mieć jaja z najtwardszej stali. Zanim wybrałem się do kina obejrzałem trzy krótkie filmiki, które przedstawiały wydarzenia mające miejsce pomiędzy 2019 rokiem, w którym rozgrywał się oryginał, a 2049 rokiem, w którym osadzono akcję sequela. Animowany "Black Out 2022" przedstawia tragiczne wydarzenia, które doprowadziły do jednego z najpoważniejszych kryzysów w dziejach ludzkości, "2036: Nexus Dawn" to z kolei opowieść o początkach nowej generacji androidów, natomiast "2048: Nowhere to Run" stanowi już swoisty wstęp do najnowszej części.
źródło: http://bladerunnermovie.com/
W ciągu trzydziestu lat ludzkość przeszła tragiczną drogę od kompletnego zakazu produkcji androidów do powtórnego przywrócenia ich do łask. Wszystko za sprawą genialnego wynalazcy Niandera Wallace’a (Jared Leto), który uratował rodzaj ludzki przed klęską głodu, a na fundamentach upadłej korporacji Tyrella zbudował własne imperium zajmujące się wytwarzaniem sztucznej siły roboczej. Tym razem androidy nowej generacji mają być bezwzględnie posłuszne ludzkim panom i wykonywać wszystkie rozkazy bez zająknięcia. Niemniej zawód łowcy androidów wcale nie stracił racji bytu – w 2049 roku w dalszym ciągu egzystuje wiele androidów wytworzonych jeszcze za czasów Tyrella, które funkcjonują bez żadnych ograniczeń wiekowych. Młody blade runner K (Ryan Gosling) eliminując kolejny relikt z poprzedniej epoki wpada na trop przedziwnej i wręcz niemożliwej do wyobrażenia anomalii, która może doprowadzić do całkowitej zmiany relacji pomiędzy ludźmi oraz ich sztucznymi odpowiednikami.
źródło: http://bladerunnermovie.com/
"Blade Runner 2049", podobnie jak pierwowzór, przedstawia wyjątkowo spójną i jednocześnie wysoce pesymistyczną wizję przyszłości totalnie zdominowanej przez monumentalne korporacje transnarodowe. Jest to także rzeczywistość, w której nigdy nie powstało Apple, a triumfy święcą Atari czy Pan Am (nie wspominając już o Sony). Ogromne metropolie, spowite wiecznym smogiem, przerywanym częstymi opadami kwaśnego (i podejrzewam przy okazji radioaktywnego) deszczu, ulice na najniższym i najpodlejszym poziomie miasta, pełne śmieci oraz różnego rodzaju mętów to właśnie środowisko, w którym osadzony został sequel "Łowcy androidów". Jeśli pamiętacie jeszcze niezwykle oryginalny klimat pierwszej części to naprawdę nie będziecie zawiedzeni pod tym względem (chociaż spotkałem się z opiniami, że film kompletnie zatracił całą otoczkę noir). Los Angeles 2049 roku to wizja przyszłości obok której nie można przejść obojętnie. Szokujące wrażenia robią także pozostałe miejscówki w kiedyś słonecznej Kalifornii, które odwiedza K, ale prawdziwym majstersztykiem jest dopiero porzucone przez ludzi Las Vegas z monumentalnymi pozostałościami epickich kasyn. Pod względem wizualnym "Blade Runner 2049" to absolutne mistrzostwo świata – oprócz wspomnianych powyżej miejsc, zwróćcie koniecznie uwagę na bazę (główną siedzibę) Wallace’a: czyż nie zapiera tchu w piersiach? Osobny akapit należałoby w zasadzie poświęcić na efekty specjalne, ale postanowiłem ograniczyć się do wspomnienia o Joi (Ana de Armas), formie sztucznej inteligencji, którą można sobie dowolnie personalizować. Oczywiście od razu kojarzy się z "Her", ale oglądając tę istotę można zadać sobie tylko jedno pytanie: jak oni to zrobili? Muzyka świetnie komponuje się ze stroną wizualną filmu, choć i tu udało mi się przeczytać, że to już nie to samo co ścieżka dźwiękowa z oryginału (oczywiście, że nie skoro to inny film).
źródło: http://bladerunnermovie.com/
Fabuła "Blade Runner 2049" nie należy może do najbardziej oryginalnych i z pewnością nie jest najmocniejszym punktem filmu. Niemniej rozwiązania fabularne nie urągają inteligencji bardziej rozwiniętego intelektualnie widza, a co najważniejsze nie odbierają wcale przyjemności z seansu. W tym miejscu warto wspomnieć o długości produkcji Denisa Villeneuve’a: aż 2 godziny i 44 minuty! Jak na dzisiejsze standardy to naprawdę sporo! Niemniej muszę przyznać, że dawno niemal trzy godziny nie minęły tak szybko (no chyba, że nad oceanem w Miramar). Po prostu mam wrażenie, że chociaż ekranowych wydarzeń tak naprawdę nie było zbyt wiele, to ledwie rozsiadłem się w kinowym fotelu, a już za chwilę oglądałem napisy końcowe. Pod względem oglądalności oraz czerpania przyjemności z seansu "Blade Runner 2049" osiągnął wszystko, co można było osiągnąć. Oczywiście od razu pojawiły się głosy ortodoksyjnych wyznawców oryginału, że fabuła chujowa z powodu pozbawienia głębi filozoficznej i ma na celu jedynie wprowadzenie do kolejnych części. Dla mnie jest to troszkę śmieszne, ponieważ nie możemy zapomnieć, że nikt nie będzie kręcił po raz drugi takiego samego filmu, jakim był pierwotny "Łowca androidów". W kategorii sequelu Denis Villeneuve wycisnął ze swojej produkcji wszystko co można. Jedyne, czego tak naprawdę mi brakuje, to przejmującej sceny pokroju legendarnego monologu Rutgera Hauera.
źródło: http://bladerunnermovie.com/
Pod względem aktorskim jest bardzo dobrze. Ryan Gosling, wcielając się w K, nie tworzy może kreacji szczególnie oryginalnej dla swojej kariery (małomówny twardziel), ale na ekranie sprawdza się znakomicie. Partnerujący mu Harrison Ford (Rick Deckard), po raz kolejny wracający do legendarnej roli po latach, jest dokładnie taki jak trzeba: zgorzkniały, rozgoryczony i wkurwiony. Znakomity występ. Sporo ciekawych rzeczy ma miejsce na drugim planie. Poczynając od fantastycznej Any de Armas (Joi), przez przejmującego Dave’a Bautistę (Sapper Morton) oraz starego znajomego Edwarda Jamesa Olmosa (Gaff), a kończąc na niezwykle interesującej roli Robin Wright (porucznik Joshi). Oczywiście nie sposób pominąć świetnych czarnych charakterów: Jareda Leto wcielającego się w potężnego i bezwzględnego Niandera Wallace’a oraz Sylvii Hoeks (Luv) grającej jego absolutnie oddaną asystentkę.
źródło: http://bladerunnermovie.com/
"Blade Runner 2049" to znakomite oraz, co najważniejsze, inteligentne kino na bardzo wysokim poziomie. Wizualna maestria pesymistycznej wizji przyszłości, zapierające dech w piersiach efekty specjalne oraz świetne aktorstwo to bez wątpienia trzy największe zalety filmu Denisa Villeneuve’a. Dawno nie miałem ochoty tak bardzo polecić żadnego filmu!
źródło: http://bladerunnermovie.com/
Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz