I have memories, but I can't tell if they're real.
Od premiery bez mała jednego z
najważniejszych filmów w historii nie tylko science fiction, ale i całej
kinematografii minęło 35 długich lat. Chociaż od dawna mówiło się na mieście o remake’u lub sequelu "Blade Runnera" to niezbyt chciało mi się wierzyć, że
ktokolwiek podejmie się tego nie lada wyzwania. Niemniej moda na odświeżanie
klasyków ma się w najlepsze (mimo różnych efektów końcowych) i na nic w tej
kwestii zdają się moje obawy czy niezbyt optymistyczne podejście. Tym razem na
reżyserskim stolcu zasiadł Denis Villeneuve i trzeba przyznać, że po ostatnich osiągnięciach Ridleya Scotta (żenujący
głupotą "Alien: Covenant") może to nawet lepiej. Kanadyjczyk miał już na koncie
kilka ciekawych produkcji (m.in.: "Prisoners", "Enemy" czy "Sicario"), a jego
ostatni flirt z s-f w postaci "Arrival" przyjęto nadspodziewanie dobrze.
Niemniej podziwiam człowieka, ponieważ do podjęcia się wyzwania tak dużego
kalibru trzeba mieć jaja z najtwardszej stali. Zanim wybrałem się do kina
obejrzałem trzy krótkie filmiki, które przedstawiały wydarzenia mające miejsce
pomiędzy 2019 rokiem, w którym rozgrywał się oryginał, a 2049 rokiem, w którym
osadzono akcję sequela. Animowany "Black Out 2022" przedstawia tragiczne wydarzenia, które doprowadziły do
jednego z najpoważniejszych kryzysów w dziejach ludzkości, "2036: Nexus Dawn"
to z kolei opowieść o początkach nowej generacji androidów, natomiast "2048:
Nowhere to Run" stanowi już swoisty wstęp do najnowszej części.
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
W ciągu trzydziestu lat ludzkość
przeszła tragiczną drogę od kompletnego zakazu produkcji androidów do
powtórnego przywrócenia ich do łask. Wszystko za sprawą genialnego wynalazcy
Niandera Wallace’a (Jared Leto), który uratował rodzaj ludzki przed klęską
głodu, a na fundamentach upadłej korporacji Tyrella zbudował własne imperium
zajmujące się wytwarzaniem sztucznej siły roboczej. Tym razem androidy nowej
generacji mają być bezwzględnie posłuszne ludzkim panom i wykonywać wszystkie
rozkazy bez zająknięcia. Niemniej zawód łowcy androidów wcale nie stracił racji
bytu – w 2049 roku w dalszym ciągu egzystuje wiele androidów wytworzonych
jeszcze za czasów Tyrella, które funkcjonują bez żadnych ograniczeń wiekowych. Młody
blade runner K (Ryan Gosling) eliminując
kolejny relikt z poprzedniej epoki wpada na trop przedziwnej i wręcz
niemożliwej do wyobrażenia anomalii, która może doprowadzić do całkowitej
zmiany relacji pomiędzy ludźmi oraz ich sztucznymi odpowiednikami.
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
"Blade Runner 2049", podobnie jak
pierwowzór, przedstawia wyjątkowo spójną i jednocześnie wysoce pesymistyczną
wizję przyszłości totalnie zdominowanej przez monumentalne korporacje
transnarodowe. Jest to także rzeczywistość, w której nigdy nie powstało Apple,
a triumfy święcą Atari czy Pan Am (nie wspominając już o Sony). Ogromne
metropolie, spowite wiecznym smogiem, przerywanym częstymi opadami kwaśnego (i
podejrzewam przy okazji radioaktywnego) deszczu, ulice na najniższym i
najpodlejszym poziomie miasta, pełne śmieci oraz różnego rodzaju mętów to
właśnie środowisko, w którym osadzony został sequel "Łowcy androidów". Jeśli pamiętacie jeszcze niezwykle
oryginalny klimat pierwszej części to naprawdę nie będziecie zawiedzeni pod tym
względem (chociaż spotkałem się z opiniami, że film kompletnie zatracił całą
otoczkę noir). Los Angeles 2049 roku
to wizja przyszłości obok której nie można przejść obojętnie. Szokujące
wrażenia robią także pozostałe miejscówki w kiedyś słonecznej Kalifornii, które
odwiedza K, ale prawdziwym majstersztykiem jest dopiero porzucone przez ludzi
Las Vegas z monumentalnymi pozostałościami epickich kasyn. Pod względem
wizualnym "Blade Runner 2049" to absolutne mistrzostwo świata – oprócz
wspomnianych powyżej miejsc, zwróćcie koniecznie uwagę na bazę (główną siedzibę) Wallace’a: czyż nie zapiera tchu w
piersiach? Osobny akapit należałoby w zasadzie poświęcić na efekty specjalne,
ale postanowiłem ograniczyć się do wspomnienia o Joi (Ana de Armas), formie
sztucznej inteligencji, którą można sobie dowolnie personalizować. Oczywiście od razu
kojarzy się z "Her", ale oglądając tę istotę
można zadać sobie tylko jedno pytanie: jak oni to zrobili? Muzyka świetnie
komponuje się ze stroną wizualną filmu, choć i tu udało mi się przeczytać, że
to już nie to samo co ścieżka dźwiękowa z oryginału (oczywiście, że nie skoro
to inny film).
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
Fabuła "Blade Runner 2049" nie należy
może do najbardziej oryginalnych i z pewnością nie jest najmocniejszym punktem
filmu. Niemniej rozwiązania fabularne nie urągają inteligencji bardziej
rozwiniętego intelektualnie widza, a co najważniejsze nie odbierają wcale
przyjemności z seansu. W tym miejscu warto wspomnieć o długości produkcji
Denisa Villeneuve’a: aż 2 godziny i 44 minuty! Jak na dzisiejsze standardy to
naprawdę sporo! Niemniej muszę przyznać, że dawno niemal trzy godziny nie
minęły tak szybko (no chyba, że nad oceanem w Miramar). Po prostu mam wrażenie, że chociaż ekranowych wydarzeń tak
naprawdę nie było zbyt wiele, to ledwie rozsiadłem się w kinowym fotelu, a już
za chwilę oglądałem napisy końcowe. Pod względem oglądalności oraz czerpania
przyjemności z seansu "Blade Runner 2049" osiągnął wszystko, co można było
osiągnąć. Oczywiście od razu pojawiły się głosy ortodoksyjnych wyznawców
oryginału, że fabuła chujowa z powodu pozbawienia głębi filozoficznej i ma na
celu jedynie wprowadzenie do kolejnych części. Dla mnie jest to troszkę
śmieszne, ponieważ nie możemy zapomnieć, że nikt nie będzie kręcił po raz drugi
takiego samego filmu, jakim był pierwotny "Łowca androidów". W kategorii sequelu Denis Villeneuve wycisnął ze
swojej produkcji wszystko co można. Jedyne, czego tak naprawdę mi brakuje, to
przejmującej sceny pokroju legendarnego monologu Rutgera Hauera.
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
Pod względem aktorskim jest
bardzo dobrze. Ryan Gosling, wcielając się w K, nie tworzy może kreacji
szczególnie oryginalnej dla swojej kariery (małomówny twardziel), ale na
ekranie sprawdza się znakomicie. Partnerujący mu Harrison Ford (Rick Deckard),
po raz kolejny wracający do legendarnej roli po latach, jest dokładnie taki jak
trzeba: zgorzkniały, rozgoryczony i wkurwiony. Znakomity występ. Sporo
ciekawych rzeczy ma miejsce na drugim planie. Poczynając od fantastycznej Any
de Armas (Joi), przez przejmującego Dave’a Bautistę (Sapper Morton) oraz
starego znajomego Edwarda Jamesa Olmosa (Gaff), a kończąc na niezwykle
interesującej roli Robin Wright (porucznik Joshi). Oczywiście nie sposób
pominąć świetnych czarnych charakterów: Jareda Leto wcielającego się w
potężnego i bezwzględnego Niandera Wallace’a oraz Sylvii Hoeks (Luv) grającej
jego absolutnie oddaną asystentkę.
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
"Blade Runner 2049" to znakomite
oraz, co najważniejsze, inteligentne kino na bardzo wysokim poziomie. Wizualna
maestria pesymistycznej wizji przyszłości, zapierające dech w piersiach efekty
specjalne oraz świetne aktorstwo to bez wątpienia trzy największe zalety filmu
Denisa Villeneuve’a. Dawno nie miałem ochoty tak bardzo polecić żadnego filmu!
źródło: http://bladerunnermovie.com/ |
Ocena: 8/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz