W ramach wspomnienia wesołych,
słonecznych wakacyjnych dni (ach, do dzisiaj zadaję sobie pytanie czy warto
było wracać z Porto, żeby zobaczyć tak uroczy
wrzesień oraz październik w Polszy?)
postanowiłem napisać recenzję "Zaćmy" w reżyserii Ryszarda Bugajskiego, chociaż
od seansu minęły już niemal dwa miesiące. Z twórczością tego niezwykle
doświadczonego reżyseria nie miałem zbyt wiele styczności, świadomie pomijając
ostatnie dzieła pokroju "Generała Nila" czy "Układu zamkniętego". Ostatnia
produkcja zainteresowała mnie natomiast z powodu głównej bohaterki filmu, która
postacią była wręcz niebanalną. Julia Brystiger (pieszczotliwie zwana Krwawą Luną) to z jednej strony doktor
filozofii, a z drugiej funkcjonariuszka komunistycznego aparatu bezpieczeństwa
(dyrektorka V Departamentu MBP), która szczególnie wykazała się w walce z
organizacjami religijnymi w najmroczniejszych czasach powojennych. Co ciekawe
po odejściu z ministerstwa bezpieczeństwa w 1956 roku Julia Brystiger
poświęciła się działalności pisarskiej oraz redaktorskiej. A co jeszcze
ciekawsze na starość rozpoczęła swoisty flirt z kościołem katolickim (tym
dziwniejszy, że była Żydówką). Czyż nie jest to idealny scenariusz na film?
źródło: http://www.filmweb.pl |
W siermiężnej, komunistycznej Polszy niegdyś potężna i budząca
postrach farorzy wszystkich wyznań Julia
Brystiger (Maria Mamona) stała się praktycznie zwyczajną obywatelką. Przechodząc
swoistą duchową przemianę była dyrektorka V Departamentu MBP postanawia za
wszelką cenę uzyskać audiencję u niezłomnego prymasa Stefana Wyszyńskiego
(Marek Kalita). Duchowni, obawiając się prowokacji ze strony Służby
Bezpieczeństwa, postanawiają zachować ostrożność i wybadać prawdziwe zamiary
kobiety poprzez niewidomego księdza Cieciorkę (Janusz Gajos) oraz siostrę
Benedyktę (Małgorzata Zajączkowska).
źródło: http://www.filmweb.pl |
Oczywiście, jak to już niezwykle
często bywa w polskiej kinematografii, zanim zaczął się film mogłem przez
kilkadziesiąt sekund podziwiać nazwy wielu sponsorów, którzy przyczynili się do
jego powstania. Przed seansem poczytałem pobieżnie życiorys głównej bohaterki,
dlatego też liczyłem, że w produkcji wyreżyserowanej przez niezwykle
doświadczonego w filmowym rzemiośle Ryszarda Bugajskiego, znajdę odpowiedź na
pytanie co skłoniło Julię Brystiger do czegoś w rodzaju zbliżenia z kościołem
katolickim. Albo choćby próbę wyjaśnienia tej niezwykłej przemiany
światopoglądowej. Niestety muszę Was rozczarować – tak naprawdę "Zaćma" nie
daje odpowiedzi na żadną z powyższych kwestii. Nawet pytania stawiane przez
duchownych głównej bohaterce pozostają bez wyraźnej, jasnej odpowiedzi, tonąc w
oceanie niedopowiedzeń oraz pokrętnych wyjaśnień. Można nawet odnieść wrażenie,
że sama postać nie wie dlaczego robi to co robi. Pod względem poczułem zatem
ogromny zawód, ponieważ twórcy zdecydowanie postawili na łatwiznę i przedstawili
wszystko jako jedno wielkie niedopowiedzenie (no chyba, że uznamy za przyczynę
nawrócenia nachalne, wręcz prostackie, wizjo-sny
prześladujące byłą funkcjonariuszkę MBP).
źródło: http://www.filmweb.pl |
Oglądając "Zaćmę" w kilku
monetach poczułem prawdziwe zażenowanie. Nachalna symbolika religijna epatująca
widza z ekranu naprawdę do mnie nie trafia. O ile flashbackowe (chociaż z drugiej strony mogły to być sny) sceny z
przesłuchań ze złotych lat służby w
MPB wyglądały początkowo całkiem dobrze, to Bugajski postanowił wszystko spierdolić,
gdy okazało się, że niezłomny więzień to coś w rodzaju inkarnacji Jezusa
Chrystusa. Kolejny żenujący i wyjątkowo ograny motyw to Zbawiciel przybity do krzyża i krwawiący prawdziwą krwią. Naprawdę?
Czyż nie można było tego zrobić troszkę subtelniej i mniej nachalnie? Mocno
średnio wypadają również sceny z międzywojennego Lwowa – wyraźnie brak niepowtarzalnego
klimatu tego miasta. Kolejna wada to niezbyt dobrze napisane dialogi. Większość
kwestii głównej bohaterki ma jakby teatralny charakter, kompletnie nie
przystając do otaczającej rzeczywistości (w szczególności w trakcie rozmowy z
prymasem). Wyjątki to oczywiście rozmowy z księdzem Cieciorką, siostrą
Benedyktą oraz zdecydowanie najlepsza w filmie konwersacja z dozorcą Marianem.
Ciężko tak poczuć na ekranie klimat głębokiego PRL – w oscarowej "Idzie"
zrobiono to o wiele lepiej. Jeśli miałbym natomiast wskazać jakąś zaletę, to
moim zdaniem bardzo dobrze przedstawiono bezradność Julii Brystiger jako
zwyczajnej obywatelki, która w wielu sytuacjach życiowych po prostu sobie
kompletnie nie radzi.
źródło: http://www.filmweb.pl |
Pod względem aktorstwa "Zaćma"
wypada raczej solidnie, chociaż wcielająca się w Julię Brystiger Maria Mamona
czasami wygłasza dialogi z wyraźnie teatralną manierą, co wypada na ekranie
dosyć dziwnie. Niemniej jej rolę zaliczam na plus, podobnie jak świetnego
Janusza Gajosa, wcielającego się w okrutnie doświadczonego przez życie księdza
Cieciorkę. Podobała mi się również Małgorzata Zajączkowska w roli wątpiącej w
istnieje boga siostry Benedykty. Do roli dozorcy Mariana idealnie po prostu
nadawał się Sławomir Orzechowski. Pewne uwagi mam natomiast do Marka Kality,
grającego prymasa Wyszyńskiego. Trochę brakuje mu powagi oraz majestatu
Andrzeja Seweryna z "Prymasa – Trzy lat z tysiąca", przez co na ekranie prezentuje
się raczej miałko. Z powodu wagi tej postaci dla filmowych wydarzeń należało
się postarać zdecydowanie bardziej.
źródło: http://www.filmweb.pl |
Jestem zmuszony "Zaćmę"
potraktować jako spore rozczarowanie. Spodziewałem się po filmie odpowiedzi, a
okazało się, że twórcy nie zadali nawet pytań. Nachalna religijna symbolika
oraz fatalnie napisane dialogi dopełniają tego obrazu miałkości oraz prostactwa
intelektualnego. Ciężko polecić.
źródło: http://www.filmweb.pl |
Ocena: 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz